Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Małżeństwo we troje

Schmitt w nieco gorszej formie

Nigdy nie wiedziałam, jak recenzować zbiór opowiadań. Każdą historię z osobna? Bez sensu. Przecież umieszczenie ich obok siebie miało jakiś cel. W przypadku „Małżeństwa we troje" cel ów długo pozostawał przede mną ukryty. Nagle i niespodziewanie dotarł do mnie mój egoizm intelektualny. Do tej pory myślałam jak humanistka - o filozofii, sztuce, artyzmie języka. A odpowiedź jest prosta (tak prosta, że przecież zawarta w tytule) - Schmittowi chodziło o matematykę.


Troje to już tłok - to opinia powszechnie panująca. Jednak Schmitt przekonuje, że trzeci może spajać, może być natchnieniem i celem współistnienia tej dwójki. Matki i syna, ojca i córki, ale też (co najbardziej przecież oczywiste) partnerów. Tym trzecim może być pies (ten sam od kilkudziesięciu lat - ot, zagadka), były (martwy) mąż, nienarodzone dziecko czy piękny nieznajomy.


Schmitt to opowiadacz bardzo nierówny. Potrafi mnie zachwycić, ale też (co okazało się przy tym właśnie zbiorze opowiadań) zawieść. Bo jego opowiadanie o tak mocnym przywiązaniu do psa, że w chwili śmierci pupila, właściciel popełnia samobójstwo jest tajemnicze i wzruszające. Bo jego opowiadanie o porwaniu dziecka do chatki pod dymiącym islandzkim wulkanem jest nierzeczywiste i wydumane. Bo jego opowiadanie o parze gejów zafascynowanych losami pewnej kobiety, a później jej syna jest piękne. Bo zakończenie historii o nienarodzonym dziecku, wbija w fotel. I wreszcie to ostatnie - tytułowe, którego w ogóle mogłoby nie być.

 

Opowiadanie to ryzykowna forma literacka, bo zawsze zostawia po sobie niedosyt. Niedosytów są dwa rodzaje. Pozytywny pojawia się po dobrym i przemyślanym opowiadaniu, takim, które z góry miało założone konkretne rozwiązanie. Negatywny jest wtedy, kiedy autor kończy, bo nie wie, w którą stronę mógłby dalej poprowadzić historię. To ostatnie przydarzyło się Schmittowi w co najmniej dwóch z pięciu opowiadań z jego najnowszego zbioru. Język, jak zwykle, bez zarzutu. Jednak tym razem - rzeczywistość kuleje.


Recenzent: Joanna Bałdyga

Eric-Emmanuel Schmitt

Małżeństwo we troje

Tłumaczenie: Agata Sylwestrzak-Wszelaki

CZY MOŻNA ZNALEŹĆ NOWĄ MIŁOŚĆ, GDY WCIĄŻ ŻYJE SIĘ W CIENIU POPRZEDNIEJ?

Była zrozpaczona, gdy opuścił ją tak nagle. Pozostawiona sama sobie, bezbronna. Nowy mężczyzna miał pomóc zapomnieć o przeszłości i otworzyć nowy rozdział.
Ale jedna myśl nie dawała jej spokoju: kim tak naprawdę był jej poprzedni mąż? Czy kiedyś będzie mogła się od niego uwolnić?

W "Małżeństwie we troje" Schmitt z właściwą sobie wnikliwością i finezją opowiada historie niewidzialnych miłości – tych, których nie wyznajemy ani sobie, ani bliskim, tych, które są w nas przecież tak intensywnie obecne, ale pozostają umiejscowione na granicy świadomości.

Éric-Emmanuel Schmitt to najchętniej czytany w Polsce francuski pisarz, autor m.in. bestsellerowego Oskara i pani Róży oraz zachwycającej swym rozmachem serii Podróż przez czas (dotychczas ukazały się dwa pierwsze tomy, Raje utracone i Brama do nieba). Jego książki, przetłumaczone na 35 języków, zdobyły wiele nagród na całym świecie.