Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

30.05.2016

Przeczytajcie fragment "Białej Riki" Magdaleny Parys

"Biała Rika" to najnowsza powieść Magdaleny Parys. To oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o namiętności, grzechu, rozłące i pamięci. Przeczytajcie fragment książki. 

Prolog
Głęboko oddychać, jeszcze nie rodzić! Teraz tylko to jeszcze przetrzymać. Karol mówi, że do domu nie jest tak daleko. Do jakiego domu, chciałaby zapytać, ale przecież nie mówi. Nie zapyta.
Jedzą ciepłą zupę. Ciepłą, nie, letnią. Letnią, nie, nie taką zimną. Karol oddaje Rice swoją. Nie żeby zaraz całą, takich bohaterów w maju roku 1945 nie ma, Karol oddaje Rice ostatnie trzy łyżki, no może cztery. Nie jest już aż taki głodny, mówi. Nie tak bardzo. To znaczy jest, ale mu starczy.
Wody odchodzą Rice w nocy. To chyba po tej zupie. Rika płacze po cichu, bo nic jej nie boli, tylko jest jakby jakaś lżejsza, lepka, a Karola nie ma. Może przekierowany do baraku męskiego? Nie jęczeć, Rika, nie jęczeć! Oddychać głęboko.
Boże! Jezu! Biegną do niej zawszone dziewczyny z pryczy obok.
Czy niemowa krzyczy przy porodzie? Bo niemowa to ona. Rika błaga w myślach matkę, Jezusa i Boga, żeby tylko niemową zostać do końca. Gdzie jest Karol? Aha, przekierowany. Przekierowany? Rozgląda się, jest plecak, są jego płaszcz i buty. Wszystko zostawił tutaj, a sam poszedł. Poszedł? Ale nie zostawiłby przecież burego płaszcza i nowych butów! I zupy nie oddał. Tych czterech łyżek. Rika patrzy przestraszona w twarze kobiet i płacze, tak jak płacze prawdziwa niemowa. Tylko oczami.
 - Ona rodzi - zagląda jej między nogi któraś z kobiet.
 - Przyj - sepleni po polsku kobieta bez zębów. - Przyj!
 - Umrzesz! - mówi obojętnie jakaś inna, starsza, która ma tylko dwadzieścia osiem lat, ale przeżyła roboty w Austrii, a na koniec obóz.
Rika nie prze, bo będzie krzyczeć, a ona krzyczeć nie może, poza tym nie rozumie po polsku.
Ktoś bije ją po twarzy.
 - Przyj, bo umrzesz! - krzyczy ta bez zębów.
Teraz Rika pod wpływem bólu rozumie. Prze z całej siły!
 - Przyj mocniej!
 - Ona jest głucha!
 - Nie jest głucha, tylko niemowa!
 - Słyszysz coś? - pytają.
Ruth odpowiedziałaby skinieniem, gdyby rozumiała po polsku, ale tylko prze i prze, i tak strasznie ją boli. Pewnie umrze. I nagle, pod wpływem bólu, jakieś zwierzę zaczyna wyć. To ona, zwierzę Ruth. Co krzyczy? Nic. Krzyczy krzyk.
 - Goooooott!!!
Kobieta bez zębów, która się uśmiecha, bo dziecko z krwią wypływa na jej ręce, zastyga z dzieckiem i z tym uśmiechem na twarzy. Jest polską Żydówką w tym 1945 roku. Gotta nie ma. Boga nie ma. Ona to wie na pewno.


* * *

Jest sama. Jest cicho. Leży na podłodze z dzieckiem. Dziecko oddycha opatulone w płaszcz Karola. Dzieciątko, chłopczyk, jest tak samo duży jak nowy but ojca. Żyje.
 - Musisz je nakarmić, rozumiesz? - mówi do niej nagle po niemiecku jakaś kobieta duch i znika. Wciska jej butelkę z mlekiem.
Duch znika, ale duchy wracają. Zawsze.

 

 

ROZDZIAŁ I

 

Suche salami
Babcia kroi salami. Równo, równiutko, po przekątnej. Zegar ty­ka. Kuchnia wysprzątana. Tylko spiżarka otwarta, a w niej salami, salamiska i salamka: długie, grube i cienkie. Siedzę przy stole i patrzę na to salami, co go nie lubię, ale z czasem polubię. Dowiem się, że przysłała je z Hamburga siostra babci, Gerda. O tej siostrze jeszcze będzie, ale nie teraz, bo teraz ja tu siedzę i patrzę.
Spiżarka otwarta. Babcia zaraz schowa do niej krajankę salamkę i zamknie spiżarkę. Jest też poniemiecki piec. Piec, w którym spalę pamiętniki. Demonstracyjnie, żeby doszywani babcia i dziadek widzieli, że ja tu ze wszystkim kończę. Żeby cały świat widział, że ja kończę z tym życiem nastolatki w Polsce. Bo wyjeżdżam. „Nie chcem, ale muszem". Jechać do Berlina, na Zachód. Na razie jest salami, suche jak wiór. Przez lata całe będę myśleć, że salami, bo suche. Nie wiem, co ma salami wspólnego z suchym. Suche salami, tak już zostanie.
Babcia kroi. Ostry, wielki nóż dostała też od Gerdy. O Gerdzie jeszcze będzie, ale nie teraz, bo mało wiem. Mieszkam tu od niedawna.
Jest niewysoka ta przyszywana babcia, okrągła jak beczka, ma białe włosy i pożółkłą od papierosów grzywkę. Ręce duże, pęciny cienkie, nogi cienkie. Krzywe, takie jakieś w literę V na boki się rozchodzące. I prosto z tych nóg ta ciężka, beczułkowata babcia wyrasta. Nosi fartuch niebieski, czasem zielony. I kroi po przekątnej salami, chleb, szynkę. Że niby tak na dłużej starcza.

 

Czy dziedziczymy los po naszych przodkach?

Nie krzyczała, kiedy rodziła syna. Nie mogło jej się wyrwać żadne niemieckie słowo. Nie w 1945 roku, nie wśród Polaków wracających z przymusowych robót.

Kilkadziesiąt lat później rodzinne sekrety nie dają spokoju dorastającej Dagmarze. Skąd wziął się ten dziwny akcent w mowie jej babci? Dlaczego co roku staruszka odwiedza pewien kościół? Czy naprawdę nigdy nie spotkała się z siostrą bliźniaczką, choć ta ciągle przysyła jej paczki?

Dziewczyna wie, że nie wykradnie babce wszystkich tajemnic. Ale kiedy powoli zaczyna odkrywać przeszłość, odżywają wspomnienia, do których Rika nigdy nie odważyła się powrócić.

Czy dziedziczymy los po naszych przodkach?
Czy prawdą jest to, co się rzeczywiście zdarzyło, czy to, co zapamiętaliśmy?

Oparta na prawdziwych wydarzeniach opowieść o namiętności, grzechu, rozłące i pamięci.
I o ludziach, którzy nigdzie nie przynależą, bo zbyt często wyjeżdżali na zawsze – i zbyt wiele musieli zapomnieć.