Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Mój Auschwitz

Człowiek - świadectwo

Władysław Bartoszewski, odkąd tylko pamiętam, był dla mnie człowiekiem historią, człowiekiem legendą. Człowiekiem... silnym z potężnym, mocnym głosem. Od kilku dni jest dla mnie także człowiekiem, który przeszedł piekło obozu Auschwitz. A co więcej, człowiekiem, który pozostał sobą. Człowiekiem, który nie pozwolił sobie i innym, na stworzenie złego, nieludzkiego i nieczułego Władysława Bartoszewskiego.


"Mój Auschwitz" to książka podzielona niejako na dwie części. Pierwsza składa się z rozmowy, jaką z prof. Władysławem Bartoszewskim przeprowadzili Piotr Cywiński oraz Marek Zając. Rozmawiali o Auschwitz, a właściwie o 199 dniach, jakie Bartoszewski tam spędził, a także - jak obóz na niego wpłynął i co robił, kiedy w kwietniu 1941 roku udało mu się piekło to opuścić. Ale po kolei...


Władysław Bartoszewski do Auschwitz trafił 22 września 1940 w tzw. drugim transporcie warszawskim. Miał wówczas 18 lat i był świeżo po maturze w katolickim liceum. Bartoszewski oznaczony został numerem 4427 i jak sam mówi, obóz, do którego wówczas trafił, choć był miejscem mordu i znęcania się nad ludźmi, nie był jeszcze tym Miejscem, z którym dziś je kojarzymy. W obozie przebywali wówczas w większości polityczni i inteligencja. Nie było masowej eksterminacji Żydów z całej Europy, a także - Polaków, Romów, jeńców radzieckich oraz ofiar innych narodowości. Nie było także komór gazowych oraz obozu kobiecego. Nie było fabryki śmierci, czyli Birkenau - Auschwitz II oraz Monowitz - Auschwitz III.


Oczywiście, nie oznacza to, że w czasie, kiedy Bartoszewski tam trafił, było lepiej, lżej. Bo nie było. Bito, katowano i poniżano. Skazywano na śmierć z głodu, ciężkiej pracy, zimna i chorób. Odbierano człowiekowi jego podstawowe prawo - do bycia człowiekiem. O Bartoszewskim rzec można, iż miał szczęście w nieszczęściu. Najpierw bowiem od śmierci z głodu i wyczerpania uratowali go lekarze z obozowego ambulatorium, którzy również obarczyli go obowiązkiem świadczenia prawdy o tym, co tam widział i słyszał. Drugim szczęściem było zwolnienie, możliwość opuszczenia tego piekła. Do dziś nie wiadomo, dlaczego go zwolniono - czy to na skutek interwencji Polskiego Czerwonego Krzyża, którego był pracownikiem, czy też - dzięki staraniom rodziny i znajomych. A może i jedno, i drugie się na siebie nałożyło i wspólnie wyciągnęło go z tego koszmarnego miejsca.
Po powrocie do domu Bartoszewski chorował przez kilka miesięcy. Mimo to nie zapomniał o przesłaniu, jakie mu powierzono. Wyczerpany i schorowany, dzielił się swoją historią, początkowo z koleżanką Hanną Czaki, która go wówczas odwiedzała i, która była już zaangażowana w działalność konspiracyjną. To właśnie ona spisała jego wspomnienia, które stały się później podstawą broszury napisanej przez przedwojenną reportażystkę - Halinę Krahelską. Broszura ta, wydana w 1942 roku, nosiła tytuł "Oświęcim. Pamiętnik więźnia" i była pierwszą publikacją podziemnej Komisji Propagandy w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Okręgu Warszawskiego AK, kierowanej przez Aleksandra Kamińskiego (autora książki „Kamienie na szaniec").


I tutaj dochodzimy do drugiej części książki - części dokumentalnej. Zamieszczono tutaj teksty wybrane przez Bartoszewskiego, które jego zdaniem idealnie oddawały klimat i zgrozę tego miejsca. Pierwszym tekstem jest wspomniany już "Oświęcim. Pamiętnik więźnia". Warto dodać tutaj jeszcze, iż owa publikacja broszury w książce Bartoszewskiego "Mój Auschwitz", jest pierwszym powojennym wznowieniem. Kolejnymi zamieszczonymi tutaj tekstami, dawno nie wznawianymi, są - opowiadanie "Apel" Jerzego Andrzejewskiego, broszura "Za drutami obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu" autora kryjącego się pod pseudonimem O.Augustyn, a także tekst - "W piekle" Zofii Kossak. "Mój Auschwitz" jest dla mnie bardzo dobrym uzupełnieniem wiadomości nie tylko o samym obozie, ale również o Bartoszewskim. Pomimo swej trudnej tematyki książkę czyta się szybko i naprawdę bardzo dobrze.

 


Recenzent: Elwira Wujek

Profesor Władysław Bartoszewski po raz pierwszy tak szczegółowo i szczerze opowiada o pobycie w piekle Auschwitz

Partnerami w tej trudnej rozmowie są Piotr M. Cywiński i Marek Zając.

22 września 1940 roku do obozu koncentracyjnego Auschwitz trafił tzw. drugi transport warszawski. Wśród pięciu i pół tysiąca więźniów, którzy podczas apelu usłyszeli od komendanta obozu, że „komin to jedyna droga ucieczki”, znalazł się osiemnastoletni Władysław Bartoszewski. Oznaczony numerem 4427 syn urzędnika bankowego trafił do miejsca, gdzie - jak sam mówi - „przestaliśmy na przykład roztrząsać, czy to straszne i niehumanitarne, że biją. W naszym rozumieniu najważniejsze były konkrety: dostać w mordę czy nerki? Lepiej w mordę, byle tylko nie kijem, żeby nie pękła czaszka”.

Rozmowę uzupełniają wybrane przez Władysława Bartoszewskiego i od dawna nie wznawiane teksty uświadamiające, czym były obozy koncentracyjne, m.in. opowiadanie "Apel" Jerzego Andrzejewskiego, broszura ojca Augustyna "Za drutami obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu", "W piekle" Zofii Kossak i spisany przez Halinę Krahelską "Pamiętnik więźnia".  

Mój Auschwitz to książka, która nie pozwala zapomnieć o jednej z największych zbrodni w dziejach ludzkości.