Czy po brutalnych przejściach można jeszcze kochać?
Premiera ,,Requiem" była jedną z najbardziej przeze mnie wyczekiwanych. Po całkiem niezłym ,,Delirium" i przyprawiającym o zawał serca ,,Pandemonium", wprost nie mogłam doczekać się zakończenia trylogii. W końcu udało mi się zdobyć książkę i czytałam, czytałam, czytałam...
Co wyczytałam?
Ruch Oporu wzrasta w siłę, co rusz wstrząsając krajem. Rewolucjoniści walczą z rządem i AWD, którzy z kolei decydują się na zaatakowanie Głuszy i eksterminację Odmieńców. Wojna to tylko kwestia czasu, gdy każda ze stron zaczyna się zbroić.
W Portland, które zostaje otoczone wysokim murem, mieszka Hana. Wyleczona i sparowana z przyszłym burmistrzem, opływa w luksusy, podczas gdy pozostali mieszkańcy głodują i nie mają dostępu do prądu. Wydawać by się mogło, że takie życie to spełnienie marzeń, ale nikt nie wie, że narzeczony dziewczyny wcale nie jest darem od niebios i że Hana nie jest z nim tak bezpieczna, jak by się mogło wydawać. Dodatkowo gnębiące ją wyrzuty sumienia sprawiają, że skuteczność wyleczenia staje pod znakiem zapytania.
W Głuszy Lena przygotowuje się do ostatecznego starcia z Zombielandem, jednocześnie zmagając się z własnymi uczuciami. Niespodziewane pojawienie się osoby, którą uznała za zmarłą, wstrząsnęło nią i zburzyło dotychczasowy kruchy spokój. To odpycha ją od Juliana, który próbuje odnaleźć się w ciągle obcym dla niego świecie. Lena próbuje odnaleźć więzi, które łączyły ją z innymi, ale czy po brutalnych przejściach można jeszcze kochać?
Jak widać, w ,,Requiem" można się spodziewać niezłego zamieszania. Czy ten tom przebił rewelacyjnego poprzednika i czy spełnił oczekiwania pokładane w nim jako w zwieńczeniu historii?
Otóż... Nie.
Często mówi się, że po genialnych pierwszych tomach autorzy nie są w stanie przeskoczyć poprzeczki i drugie tomy stają się, przepraszam za wyrażenie ,,zapchajdziurami", które powstają tylko po to, by można było jakoś pchnąć wątki dalej. Lauren Oliver wybroniła się przed tym, pisząc naprawdę dobry drugi tom, ale za to nie uciekła całkowicie od tego syndromu. W jej przypadku to ,,Requiem" nie przeskoczyło poprzeczki. Nie znaczy to, że jest tragicznie, źle i w ogóle nie warto czytać. Powieść sama w sobie jest dobra, sprawnie napisana, pełna lirycznego języka, który już znamy. Jednak oceniając wewnętrznie jako część trylogii, muszę przyznać, że czuję niedosyt.
Podobało mi się przedstawienie historii z perspektywy dwóch światów. Dzięki temu zyskaliśmy odmienne spojrzenia na te same wydarzenia. Również różnice w narracji sprawiają, że nie można pomylić osób, które się wypowiadają. Wyleczona Hana przez większość czasu beznamiętnie snuje swoją opowieść o życiu w luksusie, o zbliżającym się ślubie. Brzmi jak robocik i nie bije z niej nawet najmniejsza iskierka radości. Wypowiedzi Leny są z kolei nacechowane emocjami, pojawia się też wiele metafor. Dziewczyny stanowią symbole dla swoich grup - Lena jest coraz silniejszym członkiem Ruchu Oporu, Hana i jej ślub z synem burmistrza symbolizują zaś słuszność nowego porządku. Moim skromnym zdaniem w ,,Requiem" to właśnie Hana przejęła stery od Leny. Jej historia jest o wiele ciekawsza i pokazuje, jak wielkie spustoszenie uczyniło w ludziach wyleczenie od uczuć. Hana, początkowo marionetka w rękach rodziców i przyszłego męża, uczy się wzrastać ponad zasady, ponad zabieg, który założył jej blokadę na umyśle. To właśnie ona w gruncie rzeczy zmieniła się nieświadomie w symbol Ruchu Oporu, przez decyzje, które odważyła się podjąć. Konfrontacja dziewczyn pokazuje, jak wiele zmieniło się od czasu ,,Delirium". To już nie są dwie przyjaciółki - uczennice, tylko doświadczone przez los kobiety, które zdają sobie sprawę, jak szybko przyszło im dorosnąć.
Nie można również narzekać na brak akcji. Dzieje się sporo i to po obydwóch stronach barykady. Jest sporo trupów, ran i wstrząsających scen. Mamy podkładanie bomb, ukrywanie się i strzelaniny. Pojawia się kilka naprawdę mocnych i wymownych scen, jak choćby powrót grupy Leny do domu w lesie czy spotkanie Hany z dawną koleżanką. Autorka naprawdę dobre odtworzyła na kartach powieści przygnębiający klimat oraz grozę nadciągającej wojny, opisując wygląd uchodźców, brudnych i głodujących czy mijane zniszczone i opuszczone budynki.
Trójkąt Julian - Lena - Alex stanowi dla mnie trudną do rozwikłania zagadkę. Magiczny związek Leny i Alexa, który rozkwitał w ,,Delirium" oraz nieśmiała relacja Juliana i Leny z ,,Pandemonium", przybrały w ,,Requiem" całkiem nowe twarze. Fani trylogii kibicowali to jednemu, to drugiemu bohaterowi w walce o serce Leny, nie mogąc doczekać się, którego z nich wybierze dziewczyna. Nie wiem, może pozostali czytelnicy się ze mną nie zgodzą, może to tylko moje odczucia, ale odniosłam wrażenie, że wątek miłosny nieco się posypał. Lena zdystansowała się od Juliana, a z kolei na nią Alex przez prawie całą powieść patrzy wilkiem. Paradoksalnie, jak na książkę traktującą o walce o miłość, tej miłości jakoś... zabrakło. Podczas gdy ,,Pandemonium" sprawnie balansowało walką i uczuciami, ,,Requiem" nie do końca daje sobie z tym radę. Ciężar przejęła wojna i brnięcie przed siebie, zupełnie jakby sama autorka nie mogła si ę zdecydować, kogo powinna wybrać Lena. Niby mamy tego nieśmiały przebłysk pod sam koniec, jednak bohaterka mówi asekuracyjnie ,,Nie wiem co się stanie - ze mną, z Aleksem, z Julianem, z kimkolwiek z nas"*.
Generalny problem ,,Requiem" polega na tym, że w założeniu jako finalny tom, powinno coś wyjaśnić, tutaj jednak... Niewiele się dowiemy. Zakończenie (poza akapitem - przemową, który zasługuje na pochwałę), ni to jest otwarte, ni to zamknięte. Nie wiem, czy ma to stanowić rodzaj furtki ,,na wszelki wypadek", czy autorka dała po prostu czytelnikom możliwość snucia własnych domysłów na temat tego, co teraz stanie się z bohaterami. Po wręcz zabójczych zakończeniach pierwszego i drugiego tomu, spodziewałam się czegoś równie emocjonującego w finale trylogii. Po przeczytaniu ostatnich stron w mojej głowie pojawiła się taka myśl ,,okej, ale o co chodzi? To już? Po 391 stronach więcej się nie dowiedziałam niż dowiedziałam. Właściwie co to wszystko miało na celu?". Ja po prostu nie mam tego poczucia, że to już koniec, bo brakuje mi właśnie takiego mocniejszego akcentu. Liczyłam, że ta książka będzie emocjonalną kumulacją i pozostawi mnie ze szczęką na podłodze. Zaryzykuję nawet stwierdzeniem, że tam, gdzie skończyło się ,,Requiem" zaczyna się prawdziwa historia. Naprawdę nie zdziwię się, jeśli po tak niezbyt wyrazistym zakończeniu powstanie kiedyś czwarty tom, który będzie dopełnieniem całej historii.
,,Requiem" nie jest tak dobre jak ,,Pandemonium", ale ogólnie trzyma poziom całej trylogii. Szkoda, że (przynajmniej na razie, bo nigdy nic nie wiadomo :)) to już koniec tej historii. Bardzo polubiłam Lenę i żal mi się rozstawać z jej światem. Mam nadzieję, że uda mi się wrócić do ,,Delirium" za sprawą serialu, nad którego pilotem trwają obecnie prace.
Recenzent: Natalia Lena Karolak
„Mamo, proszę, powiedz, jak do domu wrócić,
Zgubiłam się w lesie, chciałam drogę skrócić.
Jestem już półżywa, nie mam siły stać.
Spotkałam Odmieńca, co urzekł mnie wielce,
Pokazał mi uśmiech i skradł moje serce”.
Rewolucja rozlewa się na cały kraj, oddziały rządowe śledzą i brutalnie tępią grupy Odmieńców. Jako członkini ruchu oporu Lena znajduje się w samym centrum konfliktu. Rozdarta między Aleksem i Julianem walczy o swoje życie i prawo do miłości.
W tym samym czasie Hana prowadzi bezpieczne, pozbawione miłości życie u boku narzeczonego – nowego burmistrza Portland. Wkrótce drogi dziewczyn znów się zejdą, a ich spotkanie doprowadzi do bolesnej konfrontacji.
Czy mury wreszcie runą, a zdrada zostanie wybaczona?
„Niebezpieczna wędrówka Leny Haloway sprawi, że czytelnicy przeczytają tę powieść z zapartym tchem... Ta książka to dystopijny majstersztyk!”
/Kirkus Reviews/