Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów

Dążenie do odkrywania prawdy

Łatwo jest się obrażać, kiedy ktoś wskazuje na nas palcem, a jeszcze lepiej to wychodzi, kiedy przy tym, do palca wymierzonego w nas dołącza bolesną prawdę. Nie pojmuję słów sprzeciwu. Czemu mielibyśmy uznać Złote żniwa. Rzecz o tym, co się działo na obrzeżach zagłady Żydów Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej - Gross za kłamstwo? Jeśli potrafili oni dowieść prawdy, znaleźć rozmówców, którzy potwierdzą zdobytą wiedzę, to czemu mielibyśmy choć trochę wątpić w ich treść? Jestem za tym, aby ktoś odważył się napisać esej na miarę Grossa, który zaprzeczy jego słowom. Niech ci, którzy się oburzają, odnajdą źródła prawdy zaprzeczającej tej, która znalazła się w książce Grossa.


Owszem, nie trudno jest uwierzyć, że nie wszyscy Polacy brali udział w grabieżach i mordach Żydów po Zagładzie. Nie można przecież uogólniać i nikt nie ma takiego zamiaru. Ale są przeciwnicy tej teorii. Gross nie pomija faktu, że na wojnie skorzystali głownie Niemcy, że to oni bogacili się na krzywdzie innych, a pozostałe narody, w tym Polska, korzystały pośrednio (ponosząc przy tym także straty). Trzecia faza Zagłady pokazuje jednak inny obraz wsi polskiej. Wtedy, gdy Niemcy wycofywali się z ziem polskich, ciągle jeszcze po drodze grabiąc i wykorzystując swoje siły, zginęło ich nieporównywalnie mniej z rąk Polaków (broniących się) niż Żydów szukających, jak cała reszta ludzi schronienia i pomocy. Straty niemieckie na terenie okupowanej Polski do lata 1944 r. nie przekroczyły 3 tys. Jakie są zatem implikacje liczb przytoczonych przez Grossów? Ni mniej, ni więcej takie, że byliśmy, a przynajmniej chłopska część naszego społeczeństwa, nie po tej stronie, po której nam się wydawało, że byliśmy, skoro zabiliśmy więcej Żydów niż Niemców.


Impulsem do napisania Złotych żniw stała się fotografia, której interpretacja może zależeć od stopnia emocjonalnego zaangażowania, siły obiektywizmu. Trzeba też długo patrzeć nań, aby dojrzeć to, co nas interesuje najbardziej, aby dojrzeć złożoność wszystkich jej elementów. Wiadomym jest, że zdjęcie to - dziś już nienajlepszej jakości - stare, wypłowiałe, zżarte przez ząb czasu, ukryło świetnie sedno. Ale wprawne oko dojrzy nie tylko polską wieś, słoneczny dzień, chłopów o zatrwożonych twarzach (a może dumnych?) i pilnujących ich (a może towarzyszących im?) milicjantów. Dopiero po głębszej analizie dojrzymy na pierwszym planie nie plony zrodzone przez ziemię, a kości ziemi wydarte, wykopane. I trudno tu porównywać świętość, jaką są kości zmarłych do plonów, ale już zagrabione z nich złoto i inne kosztowności plonami można nazwać.


Gross zdążył już przyzwyczaić nas do szokowania i zachwycić dążeniem do odkrywania prawdy nie zawsze wygodnej, także dla niego jako Polaka. Jednak, jak mówi Barbara Engelking-Boni, to szokowanie Grossa służy koniec końców pogodzeniu. Burza, którą wywołuje każdy kolejny tytuł jego publikacji po chwili uspakaja się i prowadzi do pogodzenia z prawdą, nie zawsze wygodną i owszem ale ludzką. To proces, który się toczy (...). Pojawia się jakiś fakt w przestrzeni publicznej, który jakoś trzeba zasymilować i pogodzić z naszym wyobrażeniem o nas samych. I to jest trudne. Może to w pierwszej chwili budzić opór. Ale ten proces ma swoją dynamikę. Pomału uczymy się to nasze poczucie tożsamości konstruować. Jan Tomasz Gross pisze to jako polski historyk. To, co robi, dobrze służy rozmowom Polaków. Do tej pory wszystkie jego książki przysłużyły się i mam nadzieję, że ta też się przysłuży temu, że zaczniemy poważnie rozmawiać (...).


Zresztą to już się dzieje. Tym tekstem nie chcę nikogo ani obrażać ani tym bardziej oceniać. Nie mi oceniać wojnę i zachowania z nią związane. Nikt nie powinien osądzać innych w obliczu śmierci, strachu, głodu i kuli. Z drugiej strony nie tylko wojna przyczynia się do nieludzkich odruchów. Jednak nie powinna być ona ich wytłumaczeniem ani winną zachowań nieprzystających człowiekowi. Czy dziś, kiedy zdarza się okradanie osób poszkodowanych w wypadkach, nie mamy do czynienia z tym samym zachowaniem? Nawet Marcin Zaremba w swoim artykule dotyczącym Złotych żniw podaje przykład braku człowieczeństwa w obliczu biedy i śmierci: 28 września 1946 r., czyli w tym samym czasie, gdy chłopscy "kopacze" ryli na polach Treblinki, doszło do katastrofy kolejowej na stacji Łódź-Kaliska. Zginęło 21 osób, a ponad 40 zostało rannych. Zgromadzeni na peronie podróżni gremialnie ruszyli w kierunku poszkodowanych. Nie po to, żeby im pomagać. Rzucili się ich okradać. Źródła nie mówią nic o pochodzeniu etnicznym ofiar katastrofy. Oczywiście pomijamy tu element mordu, ale chęć wzbogacenia się jest taka sama. Może powie ktoś, że nie na taką skalę, że w takich wypadkach nikt nie odkopuje zwłok w celu grabieży (doprawdy - czy hieny cmentarne wyginęły wraz z końcem wojny?), ale czyż mimo wszystko to nie to samo? Czy kradzież nie jest kradzieżą zawsze. Czy może zmienia się jej kaliber w zależności od stopnia rozkładu zwłok?


To głód dyktował zachowanie Polaków, strach powodował, że nie myśleli. Strach przed śmiercią głodową i śmiercią bliskich, rozstrzelaniem. Zwracając szczególną uwagę na środowisko, w którym wydarzyły się grabieże i morderstwa Żydów, musimy wziąć pod uwagę - pomijając biedę - także i poziom kultury wsi polskiej. Trzeba pamiętać, że działo się to wszystko tuż po wojnie, kiedy wieś polska nie miała dostępu do miasta, nie miała też pomocy ze strony władz, była zdana na siebie. To byli bardzo prości ludzie, którym nie znane było poczucie przyzwoitości, dla których wiara (i ten problem porusza Gross w Złotych żniwach) i Chrystus były ikoną, kawałkiem drewna, przystrojonym w śpiewne żale, ale na tym kończyło się poczucie wiary. Marcin Zaremba powołując się na „Antropologię kultury wsi polskiej" Ludwika Stommy przywołuje takie słowa: katolicyzm przedwojennej społeczności wiejskiej był zrytualizowany, płytki, na pograniczu pogaństwa. Zaczynał się i kończył na progu kościoła. Tamci ludzie wtedy nie myśleli o daleko idących konsekwencjach. Myśleli o przeżyciu, wzbogaceniu się. Być może nie myśleli nawet w kategoriach Żyd - nie Żyd, tylko człowiek, złoto (choć antysemityzm Polaków to już inna historia - bohater książki Joanny Wiszniewicz A jednak czasem miewam sny mówi wręcz jakoby Żydzi obawiali się Polaków). Pewnie nie pisze się i nie mówi o tym (podejrzewam, że to też być może znana dla historyków prawda) ilu Polaków zabiło innych ... Polaków, ilu Żydów mordowało własnych braci. Cóż, uważamy się za istoty wyższe, a jesteśmy tylko ludźmi i tylko zwykłe odruchy, mające na celu przeżycie nami kierują, szczególnie w obliczu śmierci. Złote żniwa burzą emocje - z jednej strony przychodzi chęć krytyki Polaków, ich okropnych zachowań, z drugiej strony natychmiast uświadamia się groźbę tamtych chwil i tłumaczy niektóre zachowania. Do tego dochodzi swego rodzaju kiełkujący gdzieś niedosyt, żal do autora, że jednak podchodzi trochę stronniczo do tematu pomijając inne narody, które także, podobnie jak Polacy zapomniały o odruchach człowieczeństwa nie zostały wspomniane tak obszernie, a tylko napomknięte. Jednak chwilę później uprzytomniamy sobie, że jeden esej nie pomieści wszystkiego, i przecież nikt nie chciał źle, tym bardziej, że autor sam jest Polakiem. Myślę, że moglibyśmy czuć się urażeni, gdyby to autor innej narodowości napisał te przykre słowa, wtedy moglibyśmy podejrzewać spisek, zakłamanie, koloryzowanie. W innym przypadku możemy być tylko wdzięczni za możliwość poznania prawdy. Tak więc nie oceniajmy, bo nie wiemy, kiedy nam przyjdzie znaleźć się w takiej sytuacji. To oklepane słowa - powie ktoś, ale one są zawsze w takiej sytuacji odpowiednie, nigdy się nie dezaktualizują. Czytając Złote żniwa ani razu nie poczułam się urażona. Przynajmniej słowami Grossa. Jeśli coś mnie raziło to właśnie zachowanie niektórych (dodaję niektórych) Polaków, którego nie tłumaczyła zaglądająca za próg śmierć. Bo choć ukrywanie Żydów było karane śmiercią ze strony okupanta, to odmowa już nie. Wystarczyło zatrzasnąć drzwi, jeśli ktoś bał się konsekwencji (co zrozumiałe) ale nie trzeba było zaraz mordować. Wystarczyło, jeśli już ktoś się decydował na pomoc i ukrywanie Żydów, żądać tylu pieniędzy, ile konieczne było do ich utrzymania - co także byłoby zrozumiałe dla wszystkich. Ale nie trzeba było okradać ich z odzieży, z ostatnich pieniędzy, odkładanych na czarną godzinę, i karać śmiercią za to, że dostało się niewystarczająco wiele.


Oburzenie większości po lekturze (a nawet jeszcze przed) tej książki wynika być może z tego, że jesteśmy narodem przyzwyczajonym do bycia prześladowanym i poszkodowanym, że to nas się żałuje. Nie przychodzi nam do głowy, że można było z naszej strony - ze strony Polaków - także zaznać krzywdy. Owszem, krzywdy często podyktowanej tym wszystkim, o czym pisałam wyżej, ale to nie tłumaczy pewnych zachowań. Nie rozgrzesza udziału pewnych osób (choć i tu nie można kategoryzować - biedny czy bogaty, głupi czy mądry nikt nie miał pozwolenia na zabijanie) w grabieżach prześladowanych Żydów - bo i dwór, warstwę ziemiańską i Kościół wskazuje Gross (przy czym należy pamiętać, iż mordy te nie zawsze były dokonywane bezpośrednio przez Polaków, często wskazywali oni kryjówki Żydów lub doprowadzali ich skutych, związanych do siedzib milicji czy Niemców).
Powołując się na cytat z książki, przybliżę być może grozę całej sytuacji, brak reguł przy jednoczesnym braku oparcia ze strony władz i pilnujących porządku, który podaje również współczesny przykład zepsucia człowieczeństwa: Ustaliliśmy już, że podczas wojny granatowi policjanci brali udział w grabieży i mordowaniu Żydów. Skądinąd wiadomo, że po wojnie personel Milicji Obywatelskiej też napadał na Żydów. Ta dyskusja na dobrą sprawę dopiero się zaczyna. To Grossowie ją nawiązali, uchylając często zamknięte okna (w niektórych rodzinach oprawców, których potomkowie znają przeszłość to jest temat tabu, niektóre z tych osób do dziś, na dnie szafy przechowują zrabowane Żydom rzeczy) wpuścili oni ducha prawdy, który być może zagości w przemyśleniach naszego narodu. Bo choć oczywiście Zagładę rozpętali Niemcy, i oni są jej winni, to nie można nie przyznać, że poza Niemcami były jeszcze inne kraje, które przykładały rękę do śmierci i krzywd innych. Nie można zrzucać winy na wojnę, bo to trochę tak, jakbyśmy chcieli uchronić się od odpowiedzialności. Znaleźć winnego, który nie jest w stanie odpowiadać za swoje czyny. Wojna i to, co było po niej sama się nie stała i choć rządziła się swoimi prawami (często bezprawiem) to nie można stawać za nią i czuć się chronionym. Bo jak pisze sam autor Złotych żniw, anonimowość Zagłady to z perspektywy czasu chyba najbardziej frustrujący aspekt całego zjawiska. Ciężko jest znaleźć słowa na nazwanie takich czynów, bo morderstwo to chyba zbyt mało, grabież z kolei nie może odnosić się do okradania grobów i bezczeszczenia zwłok, czy tym bardziej do mordu prześladowanych w celu wzbogacenia się ich kosztem.
Książka Jana Grossa nie pragnie chyba wyjaśnić tego zjawiska, ani tym bardziej znaleźć odpowiedniego określenia na nie. Oddaje prawdy, których każdy myślący człowiek może się domyślać, negować je i ganić. Ale nie może oceniać, bo dopóki sam nie zajdzie się w takiej sytuacji, dopóty nie będzie wiedział, ile życia ona kosztuje. Ta niepozorna książka jest pełna faktów, które każdy z nas powinien poznać, a co z nimi zrobi, to każdego indywidualna sprawa, jednak nikt nie może pozostawać w przekonaniu, że jesteśmy niewinni, bo oto wydarzyła się okazja i bez specjalnych oporów starano się ją wykorzystać.


Recenzent: Monika M.

Wstrząsająca historia ludzkiej chciwości

Nowa książka autora Strachu. Grupa polskich chłopów, a przed nimi stos ludzkich kości - porażające zdjęcie, które stało się pretekstem do napisania tej książki. Czego szukano w masowych grobach nieopodal byłego obozu w Treblince? Złotych zębów, biżuterii, pieniędzy? Autorzy Złotych żniw zadają pytania dotyczące ludzkiej chciwości.

Od nas zależy, czy i jak na nie odpowiemy. Złote żniwa to esej historyczny Jana Tomasza Grossa i Ireny Grudzińskiej-Gross. Wybitni polscy intelektualiści zajmują się przemilczanym aspektem stosunków polsko-żydowskich w czasie drugiej wojny światowej. Zaskakuje odwaga, z jaką autorzy podchodzą do zasadniczego tematu książki: roli chciwości Polaków i innych narodowości wobec Żydów podczas Zagłady.

Esej porusza tematy drażliwe i bolesne: przejmowania żydowskiego mienia przez Polaków, współudziału w tym procederze polskich środowisk prawniczych czy granatowej policji. Autorzy opisują przerażającą sytuację Żydów na polskich wsiach, pytają o rolę Kościoła katolickiego w kształtowaniu zachowań wiernych. Nie stronią od ostrych moralnych i historycznych ocen, wyrazistego, bezpośredniego języka i nie ukrywają swoich emocji. Czyni to z lektury tej książki głębokie intelektualne i moralne przeżycie. Złote żniwa będą największym wydarzeniem książkowym 2011 roku.