Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

RockMann, czyli jak nie zostałem saksofonistą

Dlaczego tak mało?!

Od niepamiętnych czasów znam tego pana z programu „Szansa na sukces". Będąc w księgarni, miałam wyjść z niej tylko z dwiema książkami, jednak przy kasie do płacenia kartą stała ta autobiografia. Ślicznie wydana. Kolor okładki jest tak radosny i pełen optymizmu jak pan, o którym traktuje ta książka. Czy można było się oprzeć zakupowi? Absolutnie nie!!
Książka ta przedstawiła mi autora jako człowieka muzyki, nie dobrotliwego pana z kabaretu, ale człowieka, który tak jak ja, jak większość z nas, ma swoje pasje, które są w aktualnych realiach mniej lub bardziej trudne w realizacji. Świetnie jest to wszystko opisane, jak niby coś drobnego może stać się motorem naszego działania. Od rzeczy małej, pozornie do wielkich działań. Bo chyba nikt nie zaprzeczy, że rozwiniecie do takiego stopnia swoich zainteresowań w ponurych czasach realnego socjalizmu, było czymś wielkim. I dlatego ta książka tak mnie podbudowała, nie trzeba interesować się fizyką kwantową, żeby być KIMŚ, wystarczy kochać to, co się robi, realizować własne zainteresowania, aby żyć w zgodzie ze sobą i już jest się KIMŚ, kimś kto żyje tym co kocha.
Bo pan Mann kocha muzykę, to wyraźnie odczytałam, opisuje jak to się zaczęło, jak z mniejszym czy większym trudem realizował swoją pasję. Co wzbudziło mój ogromny szacunek. Przy okazji książkę się czyta fenomenalnie, bo nie ma w niej moralizatorstwa, podanych złotych środków, jak być „seksi", czy jak się nie starzeć, ani jak wytworzyć kamień filozofów. Wszystko to podane w bardzo ładnej formie, przy czym nie ma przerostu formy nad treścią, okraszone humorem spod znaku Manna. I gdy skończyłam czytać (a szło błyskawicznie) miałam w głowie jedno pytanie. Dlaczego tak mało?!
Bardzo gorąco polecam, wszystkim, którzy lubią powspominać tamte czasy. Ot, moja mama przeczytała książkę pierwsza i co rusz wybuchała śmiechem, na przemian ze snuciem wspomnień. Polecam molom książkowym, którym się wydaje, że są „inni" bo nie mają spektakularnego hobby typu skakanie na bungie. I polecam takim jak ja, którzy PRL-u na własnej skórze nie zasmakowali, ale leżą w łóżku chorzy i zniechęceni i szukają czegoś, co poprawi im humor oraz sprawi, że chore godziny zlecą jak z bicza strzelił.

Recenzent: Katarzyna Mastalerczyk

Wojciech Mann po raz pierwszy opowiada o swej młodości, przygodach z muzyką i muzykami oraz o tym, dlaczego nie został saksofonistą

Jakimi metodami Wojciech Mann odmładzał zajechane winyle?
W jaki sposób grupie nastoletnich zapaleńców udało się ściągnąć do szarego PRL-u samych Rolling Stonesów?
Gdzie w Warszawie można było dostać coke?
I jakie to uczucie zaśpiewać przed wielotysięczną widownią ze Stevie Wonderem? Zwłaszcza jeśli największym sukcesem wokalnym w karierze Wojciecha Manna było wcześniej wykonanie pieśni "Zielony mosteczek" na lekcji śpiewu.

Z tej pełnej ciepłego humoru i nostalgii książki poznamy barwne opowieści o tym, co działo się za sceną wielkich festiwali i słynnych koncertów, dowiemy się, jak przebiegały wizyty w Polsce gwiazd rocka i gigantów światowego jazzu oraz jak wyglądały początki radiowej Trójki. Wojciech Mann przenosi nas w niezwykłe, pionierskie dla rock and rolla czasy - kiedy słuchało się Radia Luxembourg, grupa The Animals bawiła się na warszawskich prywatkach a sprzęt podczas koncertów podłączano do prądu za pomocą zapałek.