Już nie "osobno", niekoniecznie razem
Wypalanie traw to najszybszy i teoretycznie najtańszy ze znanych sposobów oczyszczania ziemi, pozwala pozbyć się chwastów, a także przygotować grunt na zmiany. Podobne skutki miał wywołać zupełnie inny ogień, ten podłożony przez ciemnoskórych mieszkańców Republiki Południowej Afryki - społeczna rewolucja. Jak płonące wiązki suchych traw ogrzewają dłonie, tak obietnice końca apartheidu dawały nadzieję na lepsze, bardziej ludzkie życie. Przepełnieni chęcią sprawiedliwości ludzie zapomnieli jednak o tym, że wypalanie traw niesie ze sobą także zagrożenie wybuchu pożaru, a tym były problemy, z jakimi musieli się zmierzyć już po przejęciu władzy.
O życiu w kraju wielkich zmian tym razem opowiada polski reporter, Wojciech Jagielski. Nie robi tego jednak na przykładzie ogółu czy najważniejszych jednostek, ale zwyczajnych ludzi mieszkających w niewielkim Ventersdorpie, a więc tam, gdzie wszystko miało pozostać na swoim miejscu: czarni osobno, Anglicy i Burowie osobno...
Autor w bardzo obrazowy sposób pokazał, jak ludzie różni pod względem wieku czy przekonań reagowali na przejęcie władzy w kraju przez ciemnoskórą większość. Podczas gdy niektórzy z nich starali się współpracować z tymi, którzy do tej pory im służyli, inni udawali, że nic się nie zmieniło i próbowali ustalać własne zasady. Koniec apartheidu był czymś nowym, jeszcze nie do końca zrozumiałym, także dla ludzi walczących o swoje prawa, co można zauważyć choćby na przykładzie nowego burmistrza zwlekającego z wprowadzeniem się do miejskiego ratusza. Wszyscy oni musieli przypomnieć sobie, że nie można z dnia na dzień odwrócić wszystkiego do góry nogami i oczekiwać, że będzie tylko lepiej. Każdy był zmuszony postawić się teraz w zupełnie nowej roli, znaleźć swoje miejsce w innym świecie.
Czytając „Wypalanie traw" można szybko zapomnieć, że trzyma się w ręce książkę z dziedziny literatury faktu. Z każdą kolejną stroną coraz dokładniej poznaje się wszystkich bohaterów, ich nadzieje, marzenia i zmartwienia, wkracza się do małego świata, gdzie latami najważniejszy był kolor skóry. To on decydował o tym, do którego sklepu można było wejść, gdzie posłać dzieci do szkoły czy w której kolejce się ustawić. Dopiero po skończeniu lektury czytelnik przypomina sobie, że przecież to wszystko zdarzyło się naprawdę - Terre'Blanche rzeczywiście został zamordowany we śnie w swoim własnym łóżku, a piosenka „Zabij Bura, zabij farmera" jest nie mniej prawdziwa niż te, które słyszymy codziennie w radio.
Na książkę powinni zwrócić uwagę przede wszystkim ci, którzy są zainteresowani przemianami dokonującymi się w Afryce, a zwłaszcza Republice Południowej Afryki, od lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Ten konkretny reportaż jest ważny nie tylko dlatego, że przekazuje wiedzę na temat zmian, ale też na przykładach pokazuje, jak wpłynęły one na ludzi, odkrywa jasne i ciemne strony rewolucji, a robi to w sposób ciekawy, bardzo wciągający.
Recenzent: Monika Zbozień
Mistrzowska opowieść, która na długo pozostaje w pamięci
W zmasakrowanej twarzy białego farmera nie sposób rozpoznać budzącego paniczny strach Eugène'a Terre'Blanche'a. Czarnoskórzy zabójcy nie próbują uciekać. Sami dzwonią na policję. Wymierzyli tylko sprawiedliwość.
Koniec obłędnego systemu rasowej segregacji. Biali oddali władzę czarnoskórej większości. Ale nie w rodzinnym miasteczku zapatrzonego w Hitlera Terre'blanche'a. Samozwańczego generała nie obowiązują rządowe umowy podpisane przez zdrajców. W Ventersdorp wszystko ma pozostać zgodnie z boskim planem. Osobno biali Burowie, osobno czarni, osobno potomkowie Anglików.
Zmysł obserwacji i mistrzostwo pióra Wojciecha Jagielskiego zamienia tu i teraz mieszkańców południowoafrykańskiego miasteczka w uniwersalną opowieść o rozczarowaniu, jakie niesie z sobą każda wielka społeczna rewolucja.