Komu poprzysiągł zemstę pisarz Mario Vargas Llosa
Peruwiańczyk Mario Vargas Llosa szczyci się - i słusznie - tym, że należy do ekskluzywnego grona pisarzy, których książki publicznie spalono. I że jako jedyny żyjący z tego grona, potrafił przekuć ten fakt w początek lawiny literackich sukcesów.Ale co ciekawe, podczas gdy powieści np. Tomasza Manna płonęły w czasach Hitlera w ramach zemsty za jego antynazistowskie aluzje, "Rzeźnia nr 5" Kurta Vonneguta poszła z dymem w czasie rozruchów popierających brudną wojnę w Wietnamie, jego "Miasto i psy" peruwiańscy wojskowi uroczyście spopielili na dziedzińcu koszar w Limie bez głębszych politycznych motywów. Raczej jako wyraz czystej nienawiści do pisarza ośmielającego się wtrącać w prywatne sprawy tamtejszej soldateski.
I choć jego sława zaczęła się od ówczesnego książkowego całopalenia, 73-letni Llosa ma w zanadrzu także inne atuty przemawiające za tym, że warto zwrócić nań baczniejszą uwagę. To bowiem także jeden z ostatnich dziś wielkich iberoamerykańskich stylistów sławiących piórem magiczną egzotykę Nowego Świata. I mimo że od lat nie mieszka w gwarnej Limie, preferując bardziej uroki londyńskiego splinu, nadal stanowi cel nieustających pielgrzymek poszukiwaczy literackich wzruszeń.
Dlatego z przyjemnością informuję, że dziś do księgarń trafi wznowienie jego "Litumy w Andach", słynnej powieść z 1993 roku, jednej z najlepszych, jakie zaserwował w czasie swojej pisarskiej kariery.
Ta książka ma już swoją historię. Llosa machnął ją w okresie depresji po nieudanym flircie z wielką polityką. Niecałe trzy lata przed jej opublikowaniem kandydował z ramienia partii liberalnej na stanowisko prezydenta Peru. W drugiej turze przegrał o włos z Alberto Fujimorim, reprezentującym populistyczny sojusz Cambio 90.
Ich trwająca aż do dziś wzajemna niechęć jest więc całkowicie zrozumiała (to przez Fujimoriego pisarz wybrał życie na obczyźnie), ale literackiej jakości "Litumy w Andach" nie zaszkodziła w najmniejszym stopniu. Dowodem stos laurów, którymi ją obsypano, m.in. hiszpańska nagroda Premio Planeta, za którą krył się czek w wysokości - bagatela - 50 milionów peset.
Wybierzmy się zatem z pisarzem w niebotyczne peruwiańskie Andy, na spotkanie z Litumą, zgorzkniałym policjantem w stopniu kaprala i dowódcą posterunku w Naccos, gdzie diabeł macha chwostem i mówi dobranoc.
Bo to właśnie Lituma wraz ze swoim zastępcą Tomasem Carreno, który usycha z tęsknoty za ukochaną, zabierają się do wyjaśnienia trzech tajemniczych zniknięć. Sprawa jest jednak o tyle skomplikowana, że ich policyjny posterunek znajduje się przy obozie górników wysadzających skały pod przyszłą drogę, a wokół szarogęszą się krwawi partyzanci z terrorystycznego Świetlistego Szlaku, którzy tylko czekają, aż Lituma wychynie ze swojej twierdzy.
Śledztwo jest tu jednak jedynie tłem do fresku o ludzkim życiu, miłości i niespełnieniu. Gdy policjanci nie spędzają akurat wieczoru w jedynej okolicznej knajpie pod wymownym szyldem: Dionisio, której szefuje Adriana uważana powszechnie za wiedźmę, opowiadają sobie zdarzenia ze swojego życia.
Głównym narratorem jest Tomaso, którego historia miłości do pięknej, acz zawodowo niewiernej dziwki Mercedes, mogłaby wprawić w zachwyt nawet Cervantesa. Bohaterom towarzyszy czarny jak sadza los tubylców, wszechobecna przemoc, indiańskie mity i wróżby z liści koki, nawiedzające ludzkie domostwa duchy i cały egzotyczny ładunek wątków, który w literackie karby potrafił wziąć właśnie Llosa.
Nie warto więc łamać sobie głowy, czy "Lituma" to udramatyzowany kryminał, czy raczej ponura przypowieść o nędzy ludzkiego żywota. To realizm magiczny twórczo przetworzony przez pisarza, który chciał napisać prawdę o rodzinnym kraju. Nie bez powodu powieść nosi miano "najbardziej peruwiańskiego" dzieła w jego dorobku.
Dla poszukiwaczy literackich ciekawostek dodajmy, że w latach 80. pisarz stał na czele komisji badającej okoliczności zaginięcia w Andach ośmiu peruwiańskich dziennikarzy. Książka byłaby literackim nawiązaniem do tamtych wydarzeń. A spece od prozy ibero pewnie dodadzą, że tytułowy kapral pojawił się przecież także w poprzednich powieściach Llosy, choćby w "Kto zabił Palomina Molero?" (1986), zaś szokujące rytuały peruwiańskich Indian w "Pantaleonie i wizytantkach" (1973).
16 lat po premierze powieści pisarz wciąż jest na życiowej fali. Podróżuje, pisze, wykłada na prestiżowych uczelniach i oczywiście prowadzi swoją nową polityczną wojenkę. Tym razem z wenezuelskim watażką Hugo Chávezem, który zamarzył o zbudowaniu socjalizmu na miarę "XXI wieku". A znając gorący latynoski temperament sławnego Peruwiańczyka, można się założyć, że ją także przerobi na jakieś literackie arcydzieło.
Recenzent: Bożydar Brakoniecki
Najbardziej peruwiańska książka Llosy
W małej indiańskiej wiosce położonej w Andach gwałt jest czymś codziennym. Porwania, zbrodnie i terror Świetlistego Szlaku rujnują kraj, choć rzekomo mają zbudować nowy, sprawiedliwy świat.
Policjant Lituma wraz ze swoim pomocnikiem Tomasitem przebywają na posterunku w andyjskiej wiosce Naccos, stale zagrożeni napadem maoistowskich bojowników Świetlistego Szlaku. Usilnie starają się znaleźć odpowiedzialnych za śmierć trzech zaginionych w kopalni osób, konfrontując się z wrogo nastawionymi i nieufnymi mieszkańcami okolic oraz bywalcami knajpy Dionisia i jego żony Adriany, uznawanej za czarownicę.
Jako kontrapunkt dla brutalnej rzeczywistości pojawia się opowiadana podczas bezsennych nocy historia o starej miłości Tomasita do Mercedes, dziwki, którą wybawił od tortur swego szefa.
Indiańskie wierzenia, wróżby z liści koki, pojawiający się groźny pishtaco i duch muki, dodają kolorytu i komplikują śledztwo policjantów. Lituma ma cechy reportażu, odkrywa nędzę peruwiańskiej prowincji, gdzie nie dociera demokracja, prawa człowieka nie istnieją, gdzie panuje zwyrodnienie i przemoc, a jedynym rozwiązaniem jest karabin maszynowy.
Tylko mistrzostwo Mario Vargasa Llosy jest w stanie udźwignąć dramatyzm tematów zaangażowanych.