Lody z foie gras
W polskim narodzie rozkwita pasja gotowania. Połowa Polaków realizuje się w kuchni i marzy o tym, by mieć własną restaurację. Sławni kucharze urastają do rangi osobistości. Ten trend - podobnie jak wiele innych - przyszedł do nas z zachodu. Oczywiście królową sztuki kulinarnej jest Francja, skąd pochodził jeden z najbardziej znanych szefów kuchni, Auguste Escoffier. Gotował w Ritzu i w Savoy'u, w Paryżu i Londynie, przygotował menu na inauguracyjny rejs Titanica, podawał do stołu koronowanym głowom. Był pomysłodawcą wielu dań, nazwanych na cześć sławnych tego świata, np. śpiewaczki Nellie Melby. Gotowanie było dla niego najważniejsze w życiu i tak też widzi go autorka powieści „Białe trufle".
Nie nazwałabym jej powieścią biograficzną - zbyt wiele w niej dziur, niedopowiedzeń. Raczej jest to wariacja na temat życia Escoffiera, do której autorka wybrała najciekawsze - być może najważniejsze momenty jego życiorysu, pokazując swojego bohatera jako człowieka skomplikowanego i niejednoznacznego. Ekscentryka i romantyka. Niewiernego męża. Pracoholika.
Był geniuszem w swojej dziedzinie, lecz porażką okazały się jego relacje z rodziną, przede wszystkim z żoną - wolał się rozstać z nią, niż ze swoją kuchnią. Poza tym nie unikał romansów, a przez długie lata adorował słynną aktorkę Sarah Bernhardt. Nie odniósł również sukcesu finansowego - zrujnowała go m.in. wojna oraz własne machlojki w interesach. W „Białych truflach" widzimy wielkiego szefa kuchni u kresu życia, jako starego człowieka, nie mającego za co utrzymać swojego domu i zdanego na pomoc krnąbrnej i średnio utalentowanej kucharki.
Podobnie jak dania Escoffiera, „Białe trufle" mają ambicje wzniesienia się na wyższy poziom artyzmu, niż typowe powieści o jedzeniu i gotowaniu, mające być pochwałą (najczęściej) życia rodzinnego. To książka traktująca raczej o narodzinach współczesnego restauratorstwa, odsłaniająca kulisy wielkiej gastronomii. Escoffier stworzył system organizacji kuchni i sprawił że zawód kucharza stał się szanowaną profesją. Napisał kilka książek kulinarnych; można go nazwać ojcem współczesnej kuchni francuskiej. Jego życiorys, całkowicie podporządkowany pracy, bynajmniej nie jest wzorem dla domatorów. Wręcz przeciwnie - jest dowodem na to, jak obsesja na punkcie pracy może zrujnować rodzinę.
Po drugie książka pokazuje, jak ciężka i wymagająca jest praca kucharza, zwłaszcza takiego, który gotowanie podnosi do rangi sztuki i odnosi się doń z większą miłością, niż do swoich bliskich. Tym tropem idzie również Nicole Mary Kelby, czyniąc smaki, potrawy i aromaty równorzędnymi bohaterami „Białych trufli". W powieści znajdziemy wiele opisów dań oraz ich przygotowania. Fragmenty te tchną wręcz poezją, kłócącą się nieco z profesjonalizmem Escoffiera, lecz jakoś nie skłaniają do zakasania rękawów i udania się do kuchni. To głównie dania restauracyjne, których przygotowanie to wyższa szkoła jazdy. Ulubionymi produktami Escoffiera były trufle, foie gras i kawior. Z foie gras potrafił zrobić nawet lody... Podobno każdą potrawę należy przyprawić miłością. Na koniec jednak zawsze okazuje się, że miłości nie trzeba aż tyle i najlepsze jest zwykłe puree ziemniaczane.
Moim zdaniem książka jest dobra, ale nie doskonała. Postacie występujące w „Białych truflach", łącznie z Escoffierem, są mało wyraziste, a ich postępowanie często niezrozumiałe. Autorka pokazała najważniejsze fakty biografii kucharza, również te niekorzystnie o nim świadczące, nie starając się ich zinterpretować i odpowiedzieć na pytania rodzące się w głowie czytelnika. Escoffier pozostaje enigmą. To chyba efekt zbyt słabej pracy ze źródłami historycznymi - autorka przyznaje się, że korzystała nawet z Wikipedii, a wiele informacji nt. Escoffiera było ze sobą sprzecznych. Zatem wolała chyba puścić wodze swojej wyobraźni, niż dociekać prawdy. Szkoda też, że w powieści tak mało miejsca poświęciła żonie Escoffiera, Delphine Daffis, która była podobno poetką - i ich skomplikowanym relacjom małżeńskim. Niestety pozostaje ona zupełnie w cieniu swojego męża, tak w książce, jak i w życiu - znalezienie informacji na jej temat jest nie lada sztuką. Dziwaczne są również drugoplanowe postacie powieści, jak chociażby kucharka Sabine. Wystudiowany styl narracji, sprawia zaś wrażenie chłodu emocjonalnego i nadmiernego dystansu. Nicole Mary Kelby na bazie życia kucharza komponuje książkę równie wykwintną, jak jego potrawy, szkoda, że momentami zbyt zawiłą i trudną w odbiorze.
Recenzent: Gabriela Kaprot
Smakowita opowieść o miłości, jedzeniu i miłości do jedzenia
Ten, kto nie ma dobrego podejścia do kobiet, nie zostanie nigdy wielkim szefem kuchni.
Kiedy Delphine pierwszy raz odwiedziła Escoffiera w jego kuchni, zrozumiała, co mają na myśli ludzie, którzy mówią, że jest prawdziwym artystą. Specjalnie dla niej oprószył jajka posiekanym masłem, dodał śmietanę, umieścił krem w kieszonkach z brioszek i położył je na porcelanowych talerzach. Jeden kęs. Jeden pocałunek. Przepadła. Tak jak zresztą i inne kobiety, które Escoffier uwodził jedzeniem.
Białe trufle to zmysłowa opowieść o najznakomitszym kucharzu Francji, który gotował dla Ritza i w londyńskim Savoyu, przyjmował na swych kolacjach koronowane głowy i całą artystyczną śmietankę Paryża. To historia wielkich miłości i namiętności skąpanych w smakach i zapachach, której lekturę można porównać do delektowania się wykwintnym jedzeniem.