O tym, co najważniejsze
Pierwszy raz sięgnęłam po wydanie "Dziecka Noego" w 2005 roku. Jak chyba każdy w tym czasie, skupiłam uwagę na tematyce Holocaustu, walki o tradycję i kulturę, poświęcenia dla ratowania nie tylko życia człowieka, ale i narodu. Zachwycałam się odwołaniem do Biblii i jakże znamiennych dla niej motywów. Ma na myśli tu postać Noego, wzorem którego ojciec Pons czy dorosły potem Joseph stają się namiestnikami Boga w obronie życia, godności i kultury.
Dzisiaj sięgnęłam po książkę kolejny raz z sentymentu dla autora. Zadziwiające jest, iż teraz problematyka podziwiana przeze mnie wcześniej wydaje mi się tylko tłem dla o wiele bardziej istotnej problematyki: rodziny. Mały chłopiec pod wpływem doświadczeń wojennych i życia w ukryciu traci RODZINĘ. Traci ją nie tylko fizycznie. Traci ją przede wszystkim duchowo i uczuciowo. Każdego razu czeka na mamę i tatę, tęskni za nimi, kocha ich, ale dopiero wtedy, gdy ich odzyskuje, tak naprawdę ich traci.
"Dziecko Noego" dla czytelnika, który uczy się Schmitta, odkrywa głębsze prawdy. Jak bohater doświadcza i dojrzewa, zauważa coraz to nowe. Warto sięgnąć po książkę raz jeszcze, aby nauczyć się, że i dzisiejsze czasy sprzyjają temu, aby pogoń za DOBREM zatraciła w nas poczucie RODZINY, a dopiero potem przynależność do społeczności, narodu czy kultury.
Recenzent: Dorota Nakielska
W okupowanej Belgii katolicki ksiądz ukrywa żydowskiego chłopca Josepha. Chłopcu udaje się przeżyć, odnajduje rodziców i po latach opowiada swoją historię. Jego historia nie różniłaby się niczym od wielu innych, które znamy, gdyby nie to, że ojciec Pons ocala nie tylko życie Josepha, ale też znacznie więcej.
Éric-Emmanuel Schmitt znowu nas zaskakuje, wzrusza i skłania do refleksji. Ta oparta na autentycznych wydarzeniach opowieść o inności, tolerancji i poszukiwaniu tożsamości ma wymiar uniwersalny. Autor łączy humor z powagą i udowadnia, że o dobru można mówić w sposób prosty, piękny, a zarazem pozbawiony sentymentalizmu.