Spowiedź stażystki
John Fitzgerald Kennedy był kobieciarzem. Najprawdopodobniej, spośród wszystkich prezydentów amerykańskich, miał największą liczbę kochanek. Dzięki swoim umiejętnościom szufladkowania, romanse te nie zostały odkryte przez dziennikarzy, nawet tych, którzy byli ściśle związani z Białym Domem. Zresztą nawet same "zainteresowane" kobiety nie wiedziały o sobie nawzajem.
Mimi Alford, autorka wspomnień, przyjechała do Białego Domu latem 1962 roku, aby odbyć w biurze prasowym staż. 19-letnia wówczas dziewczyna w czwartym dniu pobytu poznała prezydenta i tak zaczął się ich trwający 18 miesięcy związek erotyczny. Kobieta skrywała tę tajemnicę przez 40 lat. Odkryli ją przypadkowo dziennikarze w 2003 roku. Ponieważ, ta już wtedy starsza kobieta, nie chciała brać udziału w szumie medialnym, który ją otoczył, wydała krótkie oświadczenie na temat swojego związku z JFK. Dopiero później zdecydowała się na spisanie swoich wspomnień i w ten sposób powstała książka "Stażystka. Mój romans z prezydentem Kennedym i jego skutki".
Jakie wnioski nasuwają się po przeczytaniu tej lektury? Po pierwsze: w latach 60. nadal obowiązywał podział na mężczyzn (tych, którzy żądają) i kobiety (te, które żądania spełniają). Poza tym intymność, seks, antykoncepcja były tematami tabu. Kobiety miały zachować czystość do nocy poślubnej. Jednak mężczyźni nie ułatwiali im tego zadania. I tak oto Mimi traci dziewictwo z prezydentem. Z dzisiejszego punktu widzenia można byłoby to określić gwałtem, lecz sama zainteresowana tak tego nie nazywa. Dziewczyna nie śmiała zakończyć tego związku nawet po swoich zaręczynach. Bo kto odmawia mężczyźnie, a do tego jeszcze TAKIEMU mężczyźnie, prezydentowi?
Po drugie: zadziwiający jest fakt, że skandale, a bogate życie pozamałżeńskie głowy państwa niewątpliwie do tej kategorii się zalicza, były skrzętnie chowane przed dziennikarzami i opinią publiczną. W obecnych czasach, gdy każdego dnia jesteśmy bombardowani "ekscesami" cele brytów, wydaje się to być nieprawdopodobne.
Można powiedzieć, że książka po części rozczarowuje. Fakt, jest w niej wątek romansowy, jednak poza nim dostajemy historię życia Mimi. Historię opisaną w sposób beznamiętny. Ot, po prostu: tak było, bo JFK tak chciał.
Recenzent: Monika Kociuba
Skrywany przez pół wieku sekret romansu JFK
Zawsze zwracała się do niego „Panie Prezydencie”. On odmawiał całowania ją w usta, nawet kiedy się kochali. Przez osiemnaście miesięcy dzieliła najintymniejsze chwile z najbardziej publiczną i najpotężniejszą osobą na świecie.
Latem 1962 roku dziewiętnastoletnia, smukła, złotowłosa Mimi Beardsley, ukończywszy szkołę dla dziewcząt, przyjechała pociągiem do Waszyngtonu, by rozpocząć staż w biurze prasowym Białego Domu. Dla młodej i zupełnie niewinnej dziewczyny praca ta wydawała się życiową szansą. Czwartego dnia została zaproszona na spotkanie z Prezydentem do Białego Domu. Tego samego wieczoru rozpoczął się, trwający półtora roku romans prezydenta JFK z Mimi Alford, przerwany tragiczną śmiercią prezydenta w Dallas, skrywany przez autorkę następne 40 lat, a odkryty przez dziennikarzy w 2003 roku.