Stowarzyszenie zabójców
Małżeństwo. Zwieńczenie miłości. Nowy etap w życiu. Już nie „ja", „moje", tylko - „my", i „nasze". Dzielnie obowiązków. Wspólne wakacje. Dzieci. Pies. Ogródek za domem. Rodzinne spotkania. Takie wyidealizowanie wyobrażenia o małżeństwie skrupulatnie budują w nas media. Nie bierzemy pod uwagę jednak wiadomości tragicznych - które pojawiają się równolegle z tymi sielskimi obrazami życia rodzinnego - oddalając od siebie drastyczne wizje i szczerze wierząc w to, że nas to nie dotyczy, że jesteśmy ponad, jesteśmy lepsi, że wygramy...
Tym czasem Eric- Emmanuel Schmitt w „Małych zbrodniach małżeńskich" udowadnia, że małżeństwo to nic innego jak związek morderców, „którzy napadają na innych, zanim rzucą się wzajem na siebie". To „długa wędrówka do śmierci, gdzie po drodze ściele się trup. Para młodych to para, która próbuje pozbyć się innych. Para starych to para, gdzie partnerzy próbują się wzajemnie wyeliminować."
Małżeństwo Lisy i Gillesa przechodzi kryzys. Choć oboje to czują, żadne z nich nie przejmuje inicjatywy, by je naprawić. Najbardziej odbija się to na Lisie, która, przez stale rosnącą frustrację, coraz częściej sięga po alkohol. Jej mąż, nawet po odkryciu prawdy, bagatelizuje problem. Niewątpliwie ci dwoje się kochają, jednak nie potrafią tego dobrze okazać. Piętnastoletni staż małżeński nie sprzyja temu, wręcz przeciwnie, wprowadził do ich wspólnego życia nudę i rutynę. Małżonków poznajemy w chwili, gdy wchodzą do swojego nowo- starego domu. Starego dla Lisy. Niby(!) nowego dla Gillesa, który w skutek wcześniejszego upadku, zapadł na amnezję.
Jaki powód jest dobry, by... zabić?! Co tak naprawdę wydarzyło się w dniu, kiedy Gilles stracił pamięć? Które z małżonków jest bardziej wyrafinowane? Kto lepiej się maskuje? I czy można uratować jeszcze ich miłość?
Na niewielu - bo zaledwie stu - stronach Schmitt zawarł tyle treści i głębi, że niekiedy musiałam przebywać czytanie, by wszystko porządnie „strawić" i zrozumieć. Osiągnął to, co udaje się niewielu. Stworzył genialny dramat, który czyta się jak najlepszą powieść. Mnogość intryg, świetne dialogi, barwne i doprecyzowane postaci oraz pomysł(!) to wszystko składa się na nieprzeciętną, niebanalną i zaskakującą lekturę. Polecam!
Recenzent: Aleksandra Wziątek
Podobno nienawiść dzieli od miłości tylko jeden krok. Czasem bywa też na odwrót.
Czy da się jednocześnie i kochać, i nienawidzić?
„Żeby uczucie trwało, trzeba zgodzić się na niepewność, wypłynąć na niebezpieczne wody. Kochać bez przerwy to istne szaleństwo…”.
Eric-Emmanuel Schmitt pokazuje, że miłość ma wiele wspólnego z szaleństwem, a gorące wyznania od zbrodni w afekcie oddziela czasem bardzo cienka linia.
Jednak czy można przekraczać tę granicę wielokrotnie? Czy da się jednocześnie i kochać, i nienawidzić?