Tkając sens istnienia
Tkanie kilimu. Z tą czynnością kojarzyła mi się powieść „Lecą wieloryby" na wstępie. Na kilimie, złożonym na kolanach Matki-Natury ludzie leżą na łące, a wieloryby rwą się do lotu; domki stają nad urwiskiem, a chmury przybierają kształty. Kolory układają mozaikę tak kiczowatą, że bolą nie tylko oczy. Kilim to opis, nie fabuła. Prządka wie, co robi, narrator staje się bezużyteczny. Na kilimie Maja i Jon.Nie muszą przysięgać sobie miłości - wyhodowali ją w sobie przez te wszystkie lata, tusząc, że wiedzą, jakimże jest stworzeniem. Z nieporadnego, choć niebrzydkiego, kaczątka miała naturalnie przemienić się w olśniewającego łabędzia. Jeszcze tylko próba wytrzymałości materiału, na którym miłość została wpisana w życiorys kilimowych bohaterów. Bo miłość ma mięśnie, których rozciągliwość należy ćwiczyć. Ćwiczenie kończy się kontuzją zadaną, jak się zdawało, przez Czarną Mambę. Faulujących jest jednak więcej. Następuje prucie kilimu. Szarpanie. Zrywanie. Bieganie/ucieczka. Postaci próbują się urwać ze smyczy nici, chcą zacząć żyć własnym życiem. Chcą czy muszą?
Los odwraca się plecami. Przechwałki dotyczące lojalności zdają się prowokować przeznaczenie, jak Odyseuszowa chwalba wobec Polifema wywołująca zemstę Posejdona w postaci długotrwałej tułaczki. Wreszcie ruch ożywionego kilimu, dotychczas bezładny i próbujący jakość materiału nabiera znaczenia. Pojawia się Misja. Fabuła zwyciężyła opis po krótkotrwałej walce o formę. Powieść onirycznej drogi poprzez torowisko i światy równie fragmentarycznie powiązane z rzeczywistością ogniskuje się wokół odnalezienia Mai. Teraz jednak nie jest to ruch zrozpaczonego, wiarołomnego młodzieńca, a postawa wszechświata, czymkolwiek on właściwie jest. Maja staje się kontrapunktem zniewolenia, synonimem wymarzonej wolności, zwycięstwem każdej rewolucji, jutrzenką swobody - z przyzwyczajenia literackiego chcielibyśmy rzec. Przychodzi też na myśl skojarzenie z wciąż poszukiwaną Beatrycze, która w wierszu Lechonia jedynie jest i dlatego jej nie ma.
Jon, jako namiastkę dawnego świata i promień przyszłego, niesie ze sobą darowane przez tajemniczą staruszkę bezy. W tym temacie mógłby się kompetentnie wypowiedzieć Propp, który w swej „Morfologii bajki" rezerwuje znaczące miejsce w fabule dla darczyńcy. Bezy to symbol - rzekłbym - mało ambitny, a jednak nie o ścieralność warstwy semantycznej idzie, ale o wyrazistość na tę chwilę. Być może po przeczytaniu powieści wydadzą nam się one zbyt błahym elementem, by pełnić ważką fabularną funkcję. Wewnątrz tego świata, który, w sensie medycznym, jest reakcją organizmu Jona na spotkanie z nieprzychylnym tramwajem, wizją wstrząśniętego umysłu, pełnią one jednak funkcję doskonałą - i poprzez smak nazbyt słodki, i poprzez kolor nazbyt biały śmiało kontrastujący z wszechobecną szarością. Jon, jak i jego bezy, jest przybyszem w tym świecie. Nie ma znaczka. Nie figuruje w spisach. Nie umie się zachować. Nie umie myśleć, jak wszyscy. To daje nadzieję wszelkiej maści odszczepieńcom, nieprawomyślnym, ideowcom. Nadzieje jednak niespełnialne, bo Mai odnaleźć się nie udaje. Dopiero po otwarciu oczu. Ale wówczas Maja nie jest już idee fixe dla światów równoległych. Jest tylko narzeczoną, właściwie byłą narzeczoną, Jona.
Fabuła hamuje z piskiem akcji. Narrator znów sposobi się do odpoczynku, jaki daje opis. Jak Bóg, po siedmiu dniach stworzenia musi odpocząć. Odpoczywa w szpitalu. Tam Jon dowiaduje się, że jest ktoś inny, a Maja wyjeżdża. Młodość skończyła się nagle z miłością, albo odwrotnie. W sensie obyczajowym, należałoby powiedzieć, że było to szczeniackie uczucie, w sensach Kościowa oznacza to jednak, że człowiek zostaje sam po każdym złudzeniu bycia z drugim człowiekiem. I ten wniosek nie wydaje się karkołomną łamigłówką, nadzwyczajnym osiągnięciem myśli ludzkiej. Dlaczego więc boli mimo to, że wieloryby lecące można zobaczyć na niebie i ostatecznie można też uciec w ułudę, że jest się tylko ich tłem, a nie sensem istnienia świata i wszechświata?
Recenzent: Krzysztof Bernaś
Ta historia zauroczy każdego dorosłego czytelnika, który ceni wysmakowaną grę z wyobraźnią
Maja i Jon mają po kilkanaście lat. Kochają się i wierzą, że mają przed sobą wspólną przyszłość, rodzinę, córkę, dom na skarpie. W swoich marzeniach widzą nawet kota czytającego książki. Wierzą, że ich miłości nie zniweczy nawet rozstanie i wyjazd na studia do dwóch oddalonych od siebie miast. Niespodziewane zdarzenie przewraca ich świat do góry nogami. Dosłownie. W tajemniczej Peronii, państwie bez granic pociętym torami, w którym ludzie polują na pociągi, a ich życie opisują Znaczki, legendarna Staruszka wręcza zagubionemu w tej krainie Jonowi zagadkowe pudełko. Chłopak nie wie, co się dzieje, ani gdzie się znalazł. Wie jedno, chce odzyskać Maję. Aby tego dokonać, Jon rzuci się w wir zwariowanych przygód. Będzie musiał uciec poszukującemu go Dókxsowi i jego bestii Hordzie, złapać Poszyn, pokonać Koszulowców i uratować dziewczynę o imieniu Iri, która stanie się bliska jego sercu.
U kresu swej podróży Jon odnajdzie odpowiedź na pytanie, czy jego marzenia jednak się spełnią. Czy uda mu się ocalić miłość. Nowa powieść Aleksandra Kościowa to fascynująca wędrówka po świecie przywodzącym na myśl najwspanialsze historie Guillerma del Torro, Terry'ego Gilliama, czy wspaniałe anime Hayao Miyazakiego. To wzruszająca opowieść o młodzieńczej miłości, o nadziei i wchodzeniu w dorosłość. O decyzjach, które zmieniają życie. Ale przede wszystkim o potędze i sile uczucia. Kościów posiada niebywały talent pisarski. Jego historia na precyzyjną fabułę wpisaną w barokową, koronkową strukturę powieści-baśni, powieści-szkatułki. Zauroczy ona każdego dorosłego czytelnika, który ceni wysmakowaną grę z wyobraźnią.
Najtrafniejsza opinia o twórczości Aleksandra Kościowa pochodzi od Piotra Kofty („Dziennik”) i zawrzeć można ją w dwóch słowach: „polski Murakami”. Na to pochlebne miano Kościów zapracował dwoma (nb. wydanymi przez Muzę) powieściami "Świat Nura" i "Przeproś. Przewodnik gracza". Mimo niezbyt okazałej promocji spotkały się z entuzjastycznym przyjęciem krytyki (oprócz Kofty m.in. Paweł Dunin-Wąsowicz, „Polityka”, „Zwierciadło”), a "Przeproś" przyniosło Kościówowi w 2008 roku nominację do Paszportu „Polityki”. Warto przypomnieć, że urodzony w 1974 roku Kościów jest nie tylko pisarzem, ale także kompozytorem, altowiolistą i pedagogiem. Laureatem stypendium Fundacji Fulbrighta.