W poszukiwaniu własnego miejsca
"Człowiek Transplant" to naprawdę niezła powieść. Dawno już tak dobrze nie czułam się w tzw. świecie przedstawionym. Może dlatego, że trochę tam egzotycznie: szpital w indyjskiej dzielnicy Nowego Jorku, którego personel stanowią w dużej części Hindusi, bądź ich potomkowie. W pierwszej chwili pomyślałam: nieźle! „Ostry dyżur" w stylu bollywood!I coś jest na rzeczy: otóż większość bohaterów książki na coś choruje. I nie są to normalne choroby, o nie. Jest barwnie, oryginalnie i z fantazją. Główny bohater, doktor Sunnit Seth (zwany „Sonnym"), piekielnie zdolny i swej pracy oddany, cierpi na somnambulizm. Jego dziewczyna, Gwen, na okresowe napady nimfomanii spowodowane „brakiem chemicznej równowagi w mózgu". Jedna z pacjentek Sonnego, Sonali, przechodzi transformację feministyczno-patriotyczną po tym, jak zostaje ugryziona przez męża w tyłek. Doktor Niszad Randźan, który w swojej nieco nieudolnej karierze naukowej próbował wyjaśnić naturę miłości, tym razem odkrywa czynnik powodujący bezsenność u myszy, sam będąc ofiarą tej przypadłości. Po okolicy przemieszcza się w tempie 30 centymetrów na godzinę znajomy hipokinetyk, zaś nad nimi wszystkimi chorobową oryginalnością góruje tytułowy Człowiek Transplant, indyjski polityk, który w zasadzie nie posiada zdrowych narządów.
Z takiego zestawu przypadłości wynika wiele zabawnych i sporo poważnych sytuacji. Historie bohaterów splatają się w różnorodną i ciekawą całość, a wszystko to na tle jednej, zasadniczej myśli: jak być sobą w nie-swoim miejscu. Problem bycia Hindusem poza Indiami to nie tylko problem tożsamości narodowej i poczucia wyobcowania, ale także uniwersalne pytanie o Miejsce: czy każdy z nas ma swoje, jedyne, które powinien odnaleźć i w którym pozostać? Jeżeli tak, to jak je znaleźć i skąd wiedzieć, że to jest właśnie TO. Nocne wędrówki Sonnego są odbiciem jego poszukiwania własnego miejsca, być może będzie to Trynidad lub Tobogo, kto wie. Pewne jest jedno - powrót do Ojczyzny nie jest łatwy i nie rozwiązuje wszystkich problemów. Choć tak właśnie wydawało się Sonali, która wracając z mężem do Indii doświadcza poczucia podwójnej obcości.
Podsumowując - książka ma czar egzotyki, nie zabija jednak bollywoodzkim kiczem. Pełna niegłupiego humoru, całkiem ciekawych przemyśleń, bardzo wciągająca. Owszem, można trochę ponarzekać (tytułowy Człowiek Transplant ma być metaforą Indii, ciężko być jednak metaforą, gdy jest się wyjaśnionym na sto sposobów, szczypty „mądrości" można by oszczędzić - zaufać czytelnikowi, który też od czasu do czasu lubi i umie myśleć) - ale po co. Książka jest lekturą kapitalną, którą już mam ochotę przeczytać po raz drugi.
Recenzent: Aleksandra Starowicz
Doktor Sunit „Sonny” Seth pracuje w szpitalu w indyjskiej dzielnicy Nowego Jorku. Pewnej nocy pod jego opiekę trafia niezwykły pacjent: Człowiek Transplant. Jego ciało przyjęło już siedem przeszczepów kluczowych organów. Jednak ów człowiek ze swej ułomności zrobił zaletę. Jako polityk w Indiach - kraju podziałów religijnych i etnicznych - jest jedynym prawdziwym reprezentantem wszystkich obywateli. Okazuje się bowiem, że dawcami przeszczepów byli przedstawiciele różnych kultur.
Tytułowy Człowiek Transplant stał się dla autora pretekstem do metafizycznej opowieści o życiu ludzi oderwanych od swoich korzeni: „transplantów”, którzy porzucili swój kraj i „przeszczepili się” do Stanów Zjednoczonych. Ale często przeszczep nie zostaje przyjęty, o czym niejednokrotnie przekonują się również Polacy, którzy szukają lepszego życia za granicami kraju.