Wyzuty z człowieczeństwa
Człowiek. Nic mniej, nic więcej - tylko on. Z bagażem doświadczeń, porażek, skandali, przykrych słów wypowiedzianych niepotrzebnie w gniewie. Zagubiony. Samotny mimo tłumu, w którym żyje. Spragniony - uczuć, uwagi i docenienia. Marzyciel, nierzadko idealista. Poszukiwacz celu. Tak naprawdę zwyczajny, kolejny, nudny „egzemplarz" homo sapiens. Jednak człowiek to także źródło pomysłów, z którego nie boi się korzystać Eric-Emmanuel Schmitt - jeden z najbardziej poczytnych współczesnych pisarzy. Nie po raz pierwszy udowadnia, że to właśnie człowiek stanowi największą inspirację, a intrygować może jedynie to, co ludzkie; co mogłoby się zdawać, że jest oczywiste, choć często bywa zapominane.
Schmitt w swojej powieści - noszącej nieco kontrowersyjny tytuł - „Kiedy byłem dziełem sztuki" opowiada tragiczną historię młodego mężczyzny, Tazia Firelliego, który od przeszło dziesięciu lat żyje w cieniu swoich niezwykle sławnych, bogatych, a co najważniejsze, PIĘKNYCH braci. Żyje w swoistym odosobnieniu, z poczuciem winy i wyrzutami dręczącymi jego umysł i duszę. Jemu natura wyrządziła prawdziwą krzywdę - stworzyła go nijakiego! Poskąpiła mu urody, ale nie uczyniła go i okropnie brzydkim. Ta nijakość, pospolitość, ba, bylejakość wpędzają go w coraz silniejszą depresję, doprowadzając do kilkakrotnie udaremnionych prób samobójczych.
Podczas jednej z nich - tej decydującej, ostatecznej - Tazia ratuje znany i poważany w środowisku artystycznym kontrowersyjny twórca, Zeus Peter Lama. Ratuje go bynajmniej nie dlatego, że chce mu pomóc. Przyświeca mu jeden cel - pragnie stworzyć żywą rzeźbę...
Bohater nie ma nic do stracenia. Wszak dopiero chciał skończyć z sobą, a Lama obiecuje mu przywrócić sens życia. Podpisuje więc iście diabelski pakt, na mocy którego oddaje się we władanie artyście, uznając siebie za dzieło sztuki, przedmiot.
Jednak nie wszystko jest tak kolorowe, jak obiecywał artysta. Początkowe zachłyśnięcie się sławą i uznaniem w oczach wielu ważnych osobistości szybko mija, a na ich miejscu pojawiają się wątpliwości, pragnienie utraconej wolności i... miłość. Rozpoczyna się gra o własne jestestwo!
Historia, która na pozór może wydawać się mocno odrealniona, wręcz fantastyczna, w rzeczywistości stanowi ciekawy dyskurs na temat człowieczeństwa, wolności i godności ludzkiej - tylko ujęty w niebanalny i sfabularyzowany sposób. To także nowatorskie spojrzenie na współczesną sztukę - nierzadko groteskową, kontrowersyjną, szokującą i często, niestety, żałosną.
„Kiedy byłem dziełem sztuki" to opowieść pisana niezwykle prostym, ale i obrazowym, barwnym językiem. Czytelnik doskonale może sobie wyobrazić postać, jaką przyjął Tazio po licznych modyfikacjach Lamy. Ta obrazowość z jednej strony odpycha, krzycząc: „Toż to prawdziwe monstrum!"; z drugiej jednak stanowi największy atut tej książki, będącej w pewnym sensie powiastką filozoficzną.
Jeżeli chcecie się przekonać, że każdy z nas nosi w sobie piękno, które - do prawdziwego szczęścia - wystarczy jedynie odkryć, koniecznie przeczytajcie tę książkę. Polecam!
Recenzent: Aleksandra Wziątek
Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja?
Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno - wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.