Złudzenia białego człowieka
Dobrze, że debiut J. M. Coetzeego „Ciemny Kraj" dociera do nas dopiero teraz, gdy znamy „Hańbę", „Czekając na barbarzyńców", „Wiek żelaza" i inne jego powieści. Możemy bowiem w tej książce - złożonej z dwu zupełnie odmiennych opowieści, relacji, paradokumentów - zobaczyć zalążki późniejszych, dojrzalszych powieści. „Ciemny kraj" ukazał się w 1972 r., jeszcze w czasie wojny w Wietnamie.
Bohater pierwszej części Eugene Dawn, analityk Departamentu Obrony, bada skuteczność amerykańskich wojennych metod propagandowych, ma zwiększyć ich skuteczność i w związku z tym ogląda dużo zdjęć z wojny. W jego opowieści mieszają się raporty z jego własną historią i dopiero po dłuższym czasie czytelnik orientuje się, w jakim ten człowiek jest stanie. Druga opowieść przenosi nas do XVIII-wiecznej Afryki, gdzie burski farmer Jacobus Coetzee wyrusza w głąb lądu w poszukiwaniu nowych terenów łowieckich. Pierwsza z wypraw kończy się dezercją niewolników, druga pacyfikacją tubylców (relacja Jacobusa wydaje się zalążkiem „Czekając na barbarzyńców"). Dwie zupełnie różne opowieści łączą się i to nie tylko nazwiskiem Coetzee, które pojawia się w fabule. W obu widzimy narastające szaleństwo bohaterów, a co ważniejsze, i analityk, i biały kolonizator czują podobną pogardę wobec obcych - tubylców, Wietnamczyków. Mają poczucie wyższości cywilizacji białego człowieka czy imperium amerykańskiego. Tymczasem okazuje się, że to tubylcy są bardziej ludzcy niż biały człowiek.
Coetzee napisał książkę o złudzeniu cywilizacyjnym, o złudzeniu racjonalnego rozumu. To zresztą jeden z głównych tematów pisarza, który nieustająco przypomina o winie Zachodu i wskazuje ogniska zapalne zła. „Ciemny kraj" jest ciekawy, bo wszystkie relacje są tu zapośredniczone, mało wiarygodne i cytowane bez komentarza. Tymczasem w ostatniej książce „Zapiski ze złego roku" Coetzee zdecydował się mówić wprost, w formie wykładów. W debiutanckiej książce bardziej wierzył w czytelnika, który nie da się zwieść cudzym słowom i nie potrzebuje trzymania za rękę. I miał rację.
Codziennie o książkach nowych i dobrych na
Recenzent: Justyna Sobolewska
Debiut literacki południowoafrykańskiego noblisty
Debiut literacki południowoafrykańskiego noblisty
Lata siedemdziesiąte. Eugene Dawn, spokojny analityk wiodący nudne z pozoru życie, pisze na zlecenie rządu raport o wojnie w Wietnamie. Badając dokumenty i przeglądając makabryczne fotografie, dotyka ciemnych stron człowieczeństwa. Stopniowo budzą się w nim skrywane obsesje i lęki...
Połowa XVIII stulecia. Burski kolonizator na czele grupy hotentockich niewolników wyrusza z wyprawą badawczą w głąb pustynnego interioru Afryki Południowej. Z każdym pokonanym kilometrem oddala się coraz bardziej od uporządkowanego protestanckiego świata i zanurza w obcą krainę plemion oraz dzikiego, milczącego krajobrazu, któremu stawić czoło można tylko, rezygnując z własnej tożsamości.
W dwóch krótkich powieściach Coetzee ukazuje ludzi, którzy przekraczając nieprzekraczalne granice, zmieniają się i zatracają. Porażeni pejzażami, w których nie sposób odnaleźć żadnych drogowskazów, wkraczają w krainę szaleństwa, a potem próbują z niej powrócić.