Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Kiedy byłem dziełem sztuki

Żonglowanie wartościami

Jeżeli zamierzeniem Erica-Emmanuela Schmitta, autora Kiedy byłem dziełem sztuki było przede wszystkim zaszokowanie czytelników, to cel niewątpliwie został osiągnięty. Powieść jest dziwna, nie pasuje do żadnego ze sztywno ustalonych kryteriów oceniania literatury, balansuje na granicy gry intelektualnej z lekko domorosłą filozofią, bawi się śmiercią i odczłowieczeniem, żongluje wartościami etycznymi i estetycznymi. Wydaje się, że autor wie doskonale, iż jest to świetny chwyt marketingowy.
Ludzie uwielbiają bowiem czytać o deformacjach ciała i tajemniczych chorobach, ze szczególnym upodobaniem śledząc w mediach paranormalne zjawiska psychiatryczne, losy niedoszłych samobójców, skrytych w swoich jamach odmieńców, przechadzających się między nami schizofreników i nieuleczalnych outsiderów. Tematy przewodnie tanich brukowców Schmitt przekuł w ambitniejszą formę i zaserwował jako świeży pomysł. Sztuczka się udała - powieść czyta się doskonale.
Główny bohater, nie do końca skonkretyzowany, odgrywa rolę niezwykłą: w wyniku skomplikowanego zbiegu okoliczności nie zabija się, co miał pierwotnie w planie, ale przeistacza w twór człekopodobny, odrażający, a jednocześnie będący najwyższą formą sztuki. Historia zaczyna się klasycznie: trzej bracia (spotkać ich można w literaturze wszędzie, poczynając od „Kota w butach" na „Braciach Karamazow" kończąc, nie wspominając już o historiach skłóconych rodzeństw na łamach gazet dla gospodyń domowych) obdarzeni zostają przez naturę niesprawiedliwie: dwóch z nich jest bosko pięknych, trzeci - byle jaki. Z powodu swojej nijakości, z którą nie może się pogodzić, bohater postanawia przerwać swoje życie. Wolę i radość istnienia obiecuje mu w ostatniej chwili przywrócić Zeub Peter Lama, ekscentryczny artysta ogarnięty żądzą sławy i pieniędzy, bezgraniczny cynik. Niedoszłego topielca/wisielca poddał serii okaleczeń i deformacji, a następnie zaczął wystawiać jako własne dzieło pod symbolicznym imieniem Adam. Bardzo szybko żywy jeszcze człowiek został uznany za przedmiot, co gorsza - przedmiot bardzo wysokiej wartości. Stopniowo Adam traci całą wolność osobistą. Wybawienie przychodzi z rąk innych ekscentryków, ludzi świadomie nie podążających za wymaganiami norm społecznych, tylko tacy bowiem byli w stanie wyzbyć się myśli o Adamie jako dziele sztuki i zobaczyć w nim doskonale ukrytego prawdziwego człowieka.
Utwór Schmitta czyta się w jeden wieczór. Lekka forma i doskonałe wyczucie słabych miejsc w systemie nerwowym czytelników plus kreowanie całości na wzór zabaw intelektualnych i szyderstwa z własnej wyobraźni powodują, że książka na bardzo długo zapada w pamięć. Jest doskonałym, uniwersalnym prezentem 'w ciemno', nawet dla osób deklarujących niechęć wobec literatury pięknej.

Recenzent: Jolanta Lenkiewicz

Eric-Emmanuel Schmitt

Kiedy byłem dziełem sztuki

Tłumaczenie: Maria Braunstein

Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja?

Zdesperowany bohater na skraju samobójstwa podpisuje iście faustowski pakt ze spotkanym przypadkowo artystą. Odda się w jego ręce, w zamian za co odzyska sens życia. Jako żywa rzeźba staje się sławny i podziwiany. Traci tylko jedno - wolność. Gdzie kończy się sztuka, a zaczyna manipulacja? Co stanowi o naszej wyjątkowości? Jak zwykle u Schmitta, ważne pytania podane lekko i z przymrużeniem oka.