Życie. Śmierć. I coś pomiędzy
Juan Rulfo, jakkolwiek określany mianem meksykańskiego klasyka, nie należy chyba do grupy hiszpańskojęzycznych autorów, na których od lat panuje moda. Fakt, że ten prekursor realizmu magicznego inspirował Marqueza, nie wpłynął dotychczas na uzyskanie wśród polskich czytelników takiej niesłabnącej popularności, jaką cieszą się wspomniany Marquez czy na przykład Borges lub Cortazar. Trzeba mieć nadzieję, że ponowne wydanie mikropowieści Pedro Páramo zmieni ten stan rzeczy.Dzieło Rulfo nie jest najlepszą książką do przeglądania na plaży. Lepiej nadaje się na wieczorny seans lekturowy, gdy można się nad każdym czytanym słowem chwilę zastanowić. Pozornie prosta historia - syn po śmierci matki wyrusza do jej rodzinnego miasta, by poznać swojego ojca - wcale prosta nie jest. Comala, o której matka opowiadała zawsze z czułością, okazuje się nie sielankową krainą drugiej szansy, lecz miastem umarłych. „To miasteczko stoi na rozżarzonych popiołach ziemi, u samych bram piekła. Mówią nawet, że wielu z tych, co tam umierają, wraca jeszcze z piekła po swój koc" - ostrzega napotkany mulnik. I szybko okazuje się, że nie był to tylko chwyt retoryczny. Syn odkrywa, że ojciec od dawna nie żyje, a wielu innych zmarłych faktycznie krąży po Comoli. Bohater w końcu musi spytać napotkaną kobietę: „Czy pani żyje?", gdyż dotychczas spędzał w miasteczku czas z nieboszczykami, nawet o tym nie wiedząc.
Również czytelnik po jakimś czasie przestaje się chwilami orientować, czy historię swojego życia opowiada ktoś wciąż oddychający czy też koniec opowieści został już dawno dopisany. A może zgon wcale nie domyka losów, skoro po nim wciąż trwa relacjonowanie? Co ciekawe, po kilku stronach niepewność (żywy? zmarły?) przestaje mieć znacznie. Dzieje mieszkańców miasteczka zagarniętego i sterroryzowanego przez Pedra Páramo nie są mniej ważne tylko dlatego, że snujący narrację głos płynie z trumny. Są wręcz przez to bardziej intrygujące. A opowieści związanych z tytułową postacią można wysłuchać sporo, bowiem ojciec bohatera na każdym, kto go spotkał, odcisnął jakieś piętno. I chociaż dzięki kilku wskazówkom wiadomo, że akcja toczy się w określonym czasie historycznym, to realia i kalendarze - tak samo jak bycie czy niebycie (bycie w niebycie?) przewijających się przez powieść osób - nie ma wielkiej wagi. Każdą z historii czyta się po prostu jak przypowieść (a więc tekst uniwersalny) o władzy, miłości, grzechu i wierze.
Tak, czyta się tę mikropowieść fantastycznie, natomiast bardzo trudno o niej pisać. Rozłożona na czynniki pierwsze traci siłę. Moc tkwi w splocie: poszczególnych osób z innymi, tragicznych losów jednych z sukcesami innych, żywych z umarłymi, ciała z duszą... Zamiast więc dłużej o tym pisać, polecę po prostu sięgniecie po książkę. Oraz niespodziewanie się po niej jasnych rozgraniczeń. Magia jest tam bowiem gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią.
Recenzent: Kamila Czaja
"Pedro Páramo" to klasyka literatury
Juan Preciado, spełniając prośbę umierającej matki, przybywa do miasteczka Comala, aby poznać swego ojca, Pedro Páramo. Zastaje martwe miasteczko, porzucone przez mieszkańców. Historię ojca poznaje dopiero po jego śmierci. Pedro Páramo - kacyk, feudalny pan, który rządził w Comali biczem i gwałtem, narzucał swą wolę sztyletem i szubienicą, a żadna z kobiet nie mogła czuć się bezpieczna w jego towarzystwie. Historia gwałtownika jest jednocześnie historią całego miasteczka, przez które przetoczyła się krwawa rewolucja. Dramatem kobiet i mężczyzn, zaplątanych w sidła śmierci i sytuacje, których korzenie tkwią w naturze i dziejach Meksyku.
Pedro Páramo to klasyka literatury. Uznawany za prekursora realizmu magicznego, stanowił wzór dla Garcíi Márqueza. To właśnie ta książka zainspirowała go do napisania Stu lat samotności.