„Chciałam sprawdzić, jak dziś wygląda Polesie”
Fragment rozmowy Lidii Ostałowskiej z Małgorzatą Szejnert, która ukazała się w "Dużym Formacie".
Jak pracowałaś?
Zrobiłam listy postaci, związanych z nimi wydarzeń i miejsc. Przeprowadziłam przymiarkę komunikacyjną. Układałam to geograficznie, bo chciałam opisać podróż. Dałaby mi wyraźną nić fabularną. Książka jednak nie chciała się rozwijać geograficznie ani chronologicznie. Pogodziłam się z myślą, że będą to po prostu reportaże z wyraźnymi bohaterami. Miało je wiązać wyłącznie Polesie i próba wiązania teraźniejszości z przeszłością. Pojechałam całkiem prywatnie, na zaproszenie. Obawiałam się, że ktoś zacznie się mną opiekować, wskazywać kierunki rozmowy, jeśli wystąpię jako dziennikarka czy literatka.
I nie miałaś kłopotów?
Kłopotem były moje siły. Jestem najstarszą chyba reporterką w Polsce. Mam słaby kręgosłup i nie mogę nic dźwigać. Na szczęście są walizeczki na kółkach i plecaki, mimo to musiałam się ograniczać przy podróżach. Gorszy problem to panowanie pamięciowe nad materiałem. Nie zawsze mogłam nagrywać. Szybko męczę się rozmowami. Kiedyś mogłam jednego dnia zrobić dziewięć rozmów, a teraz dwie. Za młodu byłam bardziej obcesowa. Teraz mniej mam śmiałości w wypytywaniu ludzi, to mnie stresuje. Czuję lęk przed tym, że upowszechnię jakąś myśl, której nie jestem w stu procentach pewna. Dlatego ciągle tkwię w małym realizmie. Liczę na to, że jeżeli uczciwie zgromadzę pewną liczbę drobnych faktów i głosów, wyłoni się wniosek, którego nie mam odwagi wypowiedzieć wprost. Unik, ale chyba nie straszny grzech. (...)
Jakie są trudności reportera na Polesiu?
Wwozimy ze sobą obraz krainy domów ziemiańskich, czarów etnografii i przyrody. Dzisiejsza codzienność wydaje się przy nim jałowa i wątła. Tam, gdzie buzowało od wydarzeń, rośnie trawa. Reporter musi odrzucić ciężar historii, mitologii i polonocentryczny punkt widzenia. Czasem nie zdajemy sobie sprawy, że traktujemy Polesie jako nasze. Nie zastanawiamy się nad tym, w jakim stopniu i czy kiedykolwiek takie było. A także, kim są żyjący tam ludzie. W Usypać góry opisuję historię flotylli pińskiej. Spotkałam w Pińsku byłego oficera marynarki, Rosjanina, który się nią interesuje. Zaczął ciekawie opowiadać. Mówiliśmy równolegle, ale okazało się, że o czym innym. On o radzieckiej rzecznej flotylli dnieprzańskiej. Ja o polskiej. To było ciekawe doświadczenie dla nas obojga. Wiele dowiedzieliśmy się o tragicznym splocie wspólnej historii.
Wywiad ukazał w papierowym wydaniu „Dużego Formatu" (nr 9/1120; 5 III 2015) oraz dostępny jest w wersji elektronicznej pod linkiem
Porywająca podróż do najbliższej z mitycznych krain
"Usypać góry. Historie z Polesia" to fenomen polskich Kresów w pigułce. Wciągająca opowieść o krainie, w której żyli obok siebie Polacy, Litwini, Białorusini i Żydzi. Ale też „tutejsi” – Poleszucy, dla których ojczyzna to nie historia czy polityka, ale miejsce człowieka w kosmosie. To zatrzymany w czasie świat królewiąt, panów i chłopów, przemysłowców, kupców i cadyków oraz jego dramatyczny koniec.
Co o Polesiu wiedzieli w latach 30. XX wieku Amerykanka Louise Boyd, niestrudzona badaczka Arktyki, oraz generał Carton de Wiart, weteran brytyjskich wojen w Afryce? Dlaczego na miejsce kolejnych eskapad wybierają właśnie polskie mokradła? Czy przeczytali u Herodota, że żyje tam lud czarnoksiężników, którzy raz w roku zamieniają się w wilki? Może słyszeli o legendarnym grobie Owidiusza? Na początku wieku XXI Małgorzata Szejnert wyrusza ich tropem.
Reporterka niestrudzenie szuka śladów zatopionej Flotylli Pińskiej. Przybliża małą ojczyznę Ryszarda Kapuścińskiego, której on sam nie zdążył opisać. I oddaje głos mieszkającym tam ludziom, żyjącym z dala od wielkiej polityki, chroniącym swoje wyznania i języki, wierzącym, że ciągle można uratować to, co zniszczyła władza sowiecka.