Królowa powieści czy księżniczka opowiadania?
Autorka tak o niej mówi: „Człowiek staje się innym pisarzem, kiedy bierze na warsztat opowiadanie. Pierwsza zmiana polega na tym, że uwalnia się od symbolicznej architektury powieściopisarstwa. Gdy nie każda rzecz musi zarazem oznaczać inną, na kartce zaczynają ostrożnie pojawiać się prawdziwi ludzie." Tłumaczy, że nie ma wrodzonego talentu do pisania opowiadań: „Uwielbiam je jako czytelniczka, ale jako pisarka nigdy nie miałam do nich zbytnich zdolności. Już gdy miałam kilkanaście lat, moje próby w tej dziedzinie okazywały się za długie i wcale nie przypominały opowiadań, tylko powieści wciśnięte przemocą w osiemdziesiąt parę stron. Moja pierwsza powieść „Białe zęby" była początkowo opowiadaniem, które tak się rozrosło, że nie zmieściłoby się nawet w tej uprzejmej, niezadowalającej kategorii, jaką jest nowela".
„Lost and Found" to trzy nowele. „Martho, Martho" - to pierwsze z opowiadań Zadie, „po którego przeczytaniu nie miała ochoty obrzygać sobie butów".
„Hanwell w piekle" - przyszło autorce do głowy w jednej chwili, jak żaden wcześniejszy tekst. „Byłam zajęta czymś zupełnie innym - właśnie wyszukiwałam w Google dawną koleżankę szkolną - i nagle przestałam to robić, otworzyłam nowy plik i napisałam to opowiadanie w prawie skończonej postaci".
„Ambasada Kambodży" - to opowiadanie, które po raz pierwszy ukazało się w „New Yorkerze", gdzie zebrało pozytywne recenzje. To opowieść „niesamowicie zabawna, jak zawsze zaskakująca, elektryzująco autentyczna, każde zdanie jest znaczące".
Zadie Smith swego czasu zdążyła zachłysnąć się popularnością. Nic dziwnego. Nie tak często się zdarza, by debiut studentki, dwudziestodwulatki, odbił się głośnym echem na całym świecie. Dziś widzi nie tylko blaski sławy - takie jak stałe dochody czy wyrozumiałość wydawców - ale też jej cienie. Życie na świeczniku nigdy jej nie pociągało. „Po prostu nie mogę przywyknąć do myśli, że w wyobrażeniu innych ludzi jestem kimś nierealnym. Nie potrafię żyć w ten sposób. Takie jest przekleństwo bycia pisarzem. To niezdrowe".
Zadie Smith to niespokojny duch, nigdzie nie mogła zagrzać miejsca. Pochodzi z robotniczej dzielnicy Londynu. Przez dziesięć lat nosiło ją po świecie, podróżowała, pomieszkiwała w Rzymie, Japonii, jej mąż zatrzymał się nawet w Warszawie. W końcu przeprowadziła się do Nowego Jorku, by z tej perspektywy móc napisać powieść o rodzinnym gnieździe - „Londyn NW". To wewnętrzne rozdarcie między brytyjskim konserwatyzmem a amerykańską bezpośredniością daje niepowtarzalny efekt. Co dała Ameryka Zadie Smith? Dzięki niej Anglia stała się „korzystnie obca", a autorka zaczęła posługiwać się krótszymi zdaniami.
Obecnie jest jedną z najtrudniej dostępnych autorek. Skupia się raczej na pracy wykładowcy nowojorskiego uniwersytetu. Rzadko udziela wywiadów, nie pozuje do zdjęć, wieczory spędza na ogół w zaciszu nowojorskiego mieszkania, a nie na imprezach literackich.
Wraz z premierą opowiadań Zadie Smith Znak wznawia jej ostatnią powieść „Londyn NW" oraz kultowe już „Białe zęby".
W czerwcu Zadie Smith będzie gościem nie lada wydarzenia w świecie literatury - Big Book Festivalu. Tegorocznej edycji towarzyszy intrygująca inicjatywa pod hasłem: „Człowiek nie pies i czytać musi!". Do poprawienia statystyk czytelnictwa zachęcają najlepsi przyjaciele człowieka - psy. Serce Zadie Smith zdążył zająć pewien czworonóg, a jej baczne oko obserwatorki zauważyło, że pupile stają się dla nas dziś kimś więcej, nieomal członkami rodziny.