Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

06.10.2015

Jak się pisze wspólną powieść na odległość?

Pisarze zwykle są takimi indywidualistami, że najlepiej pracuje się im w pojedynkę. Zdarza się jednak, że trafiają na swoją drugą połówkę i tworzą zgraną twórczą parę. Przykładem jest szwedzki duet autorów kryminałów - Erik Axl Sund (czyli Jerker Eriksson i Håkan Axlander Sunquist). Jak pracują? Autorzy piszą rozdziały na zmianę - zwykle jeden zbyt rozwlekle i szczegółowo, drugi za oszczędnie i skrótowo. Niedawno w twórczym tandemie wystąpili Jacek Dehnel i Piotr Tarczyński, pisząc pod przykrywką Maryli Szymiczkowej.

Powieściopisarka Katarzyna Krenz i debiutantka Julita Bielak, oddalone od siebie o tysiące kilometrów, choć nigdy wcześniej się nie spotkały, wspólnie napisały najbardziej niepokojącą powieść tej jesieni. Dzieliło je 3500 kilometrów i prawie cały kontynent. Połączyło morze oraz zamiłowanie do kina i muzyki. W bezsenne noce pisały do siebie listy, prawie się nie znając. Tak - na odległość, w świetle księżyca i z dala od zgiełku dnia powszedniego - powstał „Księżyc myśliwych".

Poznały się przelotnie przed laty, odnalazły niedawno, przypadkiem, w sieci. W Gdańsku trwały właśnie letnie upały, w Lizbonie od miesięcy nie spadła kropla deszczu. To wtedy, w upalne lato 2012 roku, rozrzucone po świecie, spotkały się - jako czytelniczki literacko-kulinarnego bloga. Któregoś dnia jedno zdanie dało impuls: „Była druga w nocy, gdy Rodrigo de Triana z bocianiego gniazda okrętu Krzysztofa Kolumba zoczył ląd i zawołał: Tierra! Tierra!" I tak na horyzoncie pojawiła się mała fryzyjska wyspa Sylt na Morzu Północnym, jesienna, daleka i chłodna, a wraz z nią dwie fikcyjne siostry, które wpadają na pomysł, żeby wspólnie napisać powieść. Gdy w Gdańsku nastał czas jesiennych sztormów, a w Lizbonie nareszcie powiało chłodem, „Księżyc myśliwych" niepostrzeżenie przestał być intelektualną grą.

Autorki szczerze wyznają, że wcale nie zamierzały napisać powieści. A już jej wydanie w ogóle im się nie śniło. - Od początku to była gra i zabawa, nie pisałyśmy książki. Poznałyśmy się na blogu, zobaczyłyśmy, że mamy podobne style, to samo komentujemy, zgadzamy się ze sobą. Wtedy w wirtualnej przestrzeni padło hasło: „Jak jesteście takie mądre, to same coś napiszcie". Podjęłyśmy wyzwanie. W ten sposób powstało pierwsze 100 stron - uchyla rąbka tajemnicy Katarzyna Krenz. - Potem blog się zamknął. Było nam tego żal. Poza tym nie wiedziałyśmy, co robić w bezsenne noce.

Kiedy Julita Bielak zrozumiała, że naprawdę piszą książkę, chciała się wycofać. Obawiała się, że to zadanie będzie za trudne. - Stało się tak ze względu na wątek wojenny. Temat Powstania Warszawskiego jest dla mnie niezmiernie trudny, nie potrafię tego ocenić ani zająć jednoznacznego stanowiska. Nie śmiem tego zrobić tym bardziej, że ludzie, którzy przez to przeszli, nie potrafią - to jak ja mogę? - mówi.

Przez kolejne dwa lata piszą. Ani razu się nie spotykają, nie rozmawiają ze sobą przez telefon. Milczą na swój temat. Są daleko, osobno - z wyboru. Łączą je tylko półki przeczytanych książek, dziesiątki obejrzanych filmów i tropy muzyczne. I opowieść o wyspie, na której nigdy nie były, także jest wspólna. Razem planują losy ludzi, którzy nigdy nie istnieli, którym nadają imiona, a potem nagle zmieniają lub zacierają im tożsamość, bo dochodzą do wniosku, że w powieści powinno być tak jak w życiu, a w życiu trudno człowieka określić w sposób pełny i jednoznaczny. Poruszają zza sceny swoimi bohaterami jak kukiełkami w teatrze. Dopasowują stroje i rysopisy, obdarzają życiorysami i charakterami, a potem wiodą po zawiłych ścieżkach zdarzeń, sekretów i intryg, które stopniowo budują napięcie.
Nim opowieść dobiegnie końca, napiszą blisko osiemset listów.

Z listów oddzielających poszczególne rozdziały „Księżyca myśliwych" niewiele dowiemy się o samych autorkach, zarówno rzeczywistych, jak i powieściowych. To ustaliły już na początku: że codzienność jest chwilowa i często, nim list dotrze do adresatki, rzeczy wyglądają już całkiem inaczej.

Ale nie dajmy się zwieść. Powieściowe listy to czysta mistyfikacja, precyzyjnie zaplanowana i wyreżyserowana. Swoisty teatr życia, świadomie skonstruowany przez autorki na potrzeby powieści, jako komentarz, krótki oddech, interludium, ale i swoista forma intelektualna suspensu, który zmusza nas, byśmy cierpliwie zaczekali na rozwikłanie powieściowej intrygi.

Duet literacki

Nasze autorki tworzą w tandemie, i to na odległość. Zacierają granicę między jawą i snem, cierpią też na autorskie rozdwojenie jaźni. Katarzyna Krenz mówi: „Ostatnio znajoma zapytała: czy ta druga istnieje naprawdę? Spojrzałam na nią zdziwiona: która z nas?"

Dopiero prace redakcyjne nad książką zmusiły je do tego, że zaczęły się spotykać. Korektę tekstu nie tak łatwo robić na odległość. - Wtedy po raz pierwszy odwiedziłam Julitę w domu - wyznaje Katarzyna Krenz. - Ona nie wie jeszcze, gdzie mieszkam, nigdy u mnie nie była. Poznałyśmy się w Internecie, a potem widywałyśmy w wymienianych listach i spotykałyśmy na kartach powieści - dodaje.

- Julita sprawdzała wszystkie szczegóły: rozkłady jazdy, ceny biletów i dogodne połączenia - mówi o tworzeniu książki Katarzyna Krenz. - Zwłaszcza w Paryżu, gdzie kiedyś mieszkała. Można naszą książkę spakować w torbę i ruszyć w nieznane. Ja z kolei „gotowałam": wypróbowywałam przepisy kulinarne, przykładowo odmierzałam łyżeczką kwiaty lawendy do ciasteczek. Sama nie lubię książek, w których o jedzeniu pisze się enigmatycznie, chcę wziąć książkę i pójść z nią do kuchni!

Kryminał opowiedziany szeptem

- To był literacki eksperyment - mówi Katarzyna Krenz. - Chciałyśmy się przekonać, na ile ludzie pamiętają szczegóły, a na ile konfabulują, coś sobie dopowiadają, koloryzują. Okazuje się, że to nie jest tak jak w amerykańskich filmach, że bohaterowie bez przerwy biegają po ekranie. Życie toczy się swoim rytmem, ludzie piją kawę, idą na zakupy, robią konfitury z egipskich moreli. Nie czekając, aż wydarzy się coś, co naruszy ten porządek, po prostu żyją. Kiedyś popularna była taka reguła - trafiłam na nią, studiując poradniki pisania powieści kryminalnych - że intryga musi być przez nieustannie „obecna", a kryminał powinien być do rzeczy. Cały czas ma być omawiany główny wątek, pod wszystkimi możliwymi kątami. To było zalecenia z lat 30. i 40., kiedy tak naprawdę tworzył się ten gatunek. A myśmy pokazały że się piecze, gotuje i robi tysiąc innych rzeczy.
- Co nie znaczy, że nasz kryminał usypia. On potrafi nawet obudzić - zapewnia Julita Bielak.
- Zło cały czas się czai. Zło gdzieś tam jest, niemniej jest opowiadane półgłosem - dodaje Katarzyna Krenz.

Czas nocnych polowań

Sylt wciąga. Miękką, mglistą przestrzeń wyspy otacza morze opowieści i tajemnic. Tutaj za sznurki pociąga piąty żywioł – księżyc.

Thomas znika. Po jego córce Sophie zaginął słuch, a jej przyjaciel Cyryl w zagadkowym wypadku traci pamięć. Wdowę po Thomasie odwiedza tajemniczy gość, którego urokowi trudno się oprzeć. Czy kluczem do wszystkiego okaże się muszla?

Z każdą kolejną fazą księżyca Sylt odkrywa swoje ponure sekrety, które łączą obcych ludzi więzami silniejszymi od więzów krwi.

Niepokój, tajemnica i niszczycielska siła żywiołów w Księżycu myśliwych splatają się w nieprzewidywalną opowieść o pogoni za wymykającą się prawdą i o ułudzie szczęścia. Ta mroczna, malarska i pełna smaków proza pulsuje zniewalającym rytmem przypływów i odpływów morza.

I że lepiej uważać, zwłaszcza o tej porze roku, gdy zachodzące słońce na naszych oczach spotyka się z Księżycem Myśliwych, który wzywa człowieka do ostatniego polowania, by mógł uzupełnić zapasy pożywienia przed nadejściem zimy. Jest wtedy chłodny i okrutny, i tak jasny, że na ziemi nic się nie ukryje, ani świeży trop, ani zwierzę.

Katarzyna Krenz, powieściopisarka, i Julita Bielak, debiutantka, oddalone od siebie o tysiące kilometrów, choć nigdy wcześniej się nie spotkały, wspólnie napisały najbardziej niepokojącą powieść ostatnich lat.