Dwie twarze Wojciecha Kilara
Pomyli się ten, kto chciałby zamknąć postać Wojciecha Kilara w przegródce z muzyką poważną i filmową, a obok dopisać błękitnym atramentem: „nieskazitelny człowiek". W Znaku ukazuje się pierwsza pełna biografia niepokornego kompozytora, w której Maria Wilczek-Krupa opisała nieznane fakty z życia Kilara.
Wojciech Kilar należał do światowej czołówki muzyków drugiej połowy XX i początku XXI wieku. Jego dorobek artystyczny to niezliczona liczba dzieł, wśród których szczególne miejsce zajmują „Krzesany", „Exodus", „Orawa", „Magnificat" czy „Missa pro pace".
Sam mówił o sobie z rozbrajającą skromnością: „Do występów na estradzie się nie nadawałem - za słaba psychika. Do ćwiczenia jeszcze bardziej - byłem za leniwy. Dyrygentem być nie mogłem - bo jestem fizycznym niedołęgą. No to co, zostało komponowanie..."
Dla wielu Wojciech Kilar, laureat wielu nagród, w tym najstarszego i najwyższego oznaczenia państwowego - Orderu Orła Białego, to przede wszystkim autor ścieżek dźwiękowych do znakomitych filmów. Nie zawsze był jednak przekonany do kina. Na początku, jak pisze Maria Wilczek-Krupa, uważał kino za maszynkę do robienia pieniędzy i rzadko kiedy wyczuwał w nim sztukę. Raczej - niewyszukaną rozrywkę. Wyjątkiem były filmy Antonioniego, które - wszystkie - oceniał jako arcydzieła. To samo z Fellinim - „La Strada", „Dolce vita", „Osiem i pół" - to była sztuka najwyższej próby, także pod względem muzycznym. Uwielbiał Nina Rotę.
Z czasem Kilar otrzymywał coraz więcej i lepiej płatnych propozycji. Pisał muzykę do filmów największych: Wajdy, Kutza, Zanussiego, Kieślowskiego, Hasa, Polańskiego, Forda Coppoli. Mało kto pamięta, że słynna marszowa nuta czołówki „Dziennika Telewizyjnego" to również jego dzieło.
Kilar ponoć bardzo dużo zawdzięczał swojej babci. To ona wprowadziła go w świat religijny i to dzięki niej zaczęła się jego edukacja fortepianowa, która potem, w dorosłym życiu, miała tak pięknie się rozwinąć. Nie było łatwo na początku. Mały Wojtuś nie miał cierpliwości do nut, a nad życie duchowe przekładał nieprzyzwoite lektury - na przykład obsceniczny „Dekameron", który przeczytał w wieku lat czterech.
Z drugiej strony religia i Bóg odegrały w życiu kompozytora bardzo ważną rolę. W jednym z wywiadów, udzielonym na kilka lat przed śmiercią, mówił prosto z serca i z wyraźnym przekonaniem: „Pismo Święte nie jest rocznym sprawozdaniem budżetowym. Jest przybliżeniem Tajemnicy i to słowo odgrywa tu ogromną rolę. Chociażby tajemnice różańcowe - dlaczego nazwane są właśnie tak? Ktoś mógłby powiedzieć - jakie tajemnice, przecież Ukrzyżowanie, Zmartwychwstanie, Narodziny, Zesłanie Ducha Świętego, to wszystko się wydarzyło. Ale tu chodzi o coś więcej, o przybliżenie rzeczy niepojętej. Śpiewamy przecież w Aktach żalu: Boże, choć Cię nie pojmuję..."
Brzmiał jak ksiądz? Trochę tak. Zresztą sam lubił żartować, że gdyby nie został kompozytorem, to wolałby przemawiać z ambony. W przypadku Kilara wiara przekładała się na przyjaźnie z księżmi - tymi miejscowymi, ze Śląska, a także z Jasnej Góry. Cały jego dom w Katowicach był dosłownie umeblowany płótnami o tematyce religijnej - samych wizerunków Matki Boskiej można było doliczyć się około trzydziestu.
Wojtek i Basia - najpiękniejsza para polskiego świata artystycznego
Jako człowiek Kilar potrafił być zaskakujący. Poza tym, mimo różnych skłonności - zwłaszcza do kobiet, alkoholu i nikotyny - miał naprawdę wiele szczęścia. Wystarczy wspomnieć jego ukochaną Basię, żonę, towarzyszkę życia, największą miłość. To ona przez lata cierpliwie znosiła jego wyskoki.
Bez niej być może w ogóle nie byłoby Wojtka. Ratowała mu życie kilka razy, choć nie zawsze było między nimi kolorowo. Barbara Pomianowska, potem Kilar. Po prostu: Basia. Jego największa miłość.
Wojtek za młodu wcale nie był taki kochliwy. Wolał iść na kielicha niż oglądać się za dziewczynami. Bliscy zwrócili uwagę, że w miłostkach był ostrożny, a wobec kobiet zdystansowany. Ale to wszystko miało się zmienić pewnego dnia - gdy zobaczył ją.
Objawiła się mu po raz pierwszy w towarzystwie swojej dawnej profesorki Władysławy Markiewiczówny, która uczyła go w Państwowym Liceum Muzycznym w Katowicach. Dziwne, że wcześniej jej nie dostrzegł, skoro była to jedna z najpiękniejszych dziewczyn w szkole, o czym prędko poinformował Wojtka kolega. Nazywała się Barbara Pomianowska, miała lat osiemnaście i robiła właśnie dyplom w liceum, w klasie fortepianu profesor Markiewiczówny.
Ich narzeczeństwo trwało stosunkowo długo. Przez dwanaście lat „docierali się", zanim zdecydowali się na ten ważny, formalny krok. Kilar w tym związku był naprawdę trudnym partnerem. Kręcił się wokół różnych kobiet, przez rok mieszkał w Paryżu, gdzie wcale nie był grzeczny. Po powrocie nie było spokojniej. Jako narzeczeni kłócili się niemal cały czas i co chwilę zrywali. Przez moment Wojtek czuł się wolny, ale zaraz potem wpadał w rozpacz.
Sam Kilar, po latach już, przyznawał z pokorą i ogromną czułością: „Przeżyliśmy razem czterdzieści lat - w zgodzie i szczęściu. Bez Baśki nie byłbym tym samym człowiekiem i pewnie nie napisałbym połowy swoich utworów. Nie mówiąc o tym, że wylądowałbym prawdopodobnie na moralnym dnie."
Miłość okazywał na różne sposoby. Raz zainwestował duże pieniądze w auto. Chciał mieć maksymalnie pełne wyposażenie. Telewizorek i radio w pojeździe? Koniecznie, jeśli tylko można. Emocjonował się tym ogromnie. Ale najważniejsze: musiała być rejestracja z napisem „BASIA".
A ona sama? Danuta i Jacek Berowie mówią o Basi: „Była ciepła, skromna i nad wyraz pogodna. Nigdy się nie skarżyła, nawet w najcięższych momentach choroby. Na pytanie, czy ją coś boli, odpowiadała z rozbrajającym uśmiechem: musi boleć, to taka choroba. Zawsze uśmiechnięta, zawsze z książką i zawsze z dobrym słowem dla innych. Niezwykła kobieta.
Nieznane fakty z życia Kilara opisała Maria Wilczek-Krupa - dziennikarka prasowa i radiowa, związana m.in. z „Dziennikiem Polskim", „Kinem", RMF Classic. Ukończyła teorię muzyki w krakowskiej Akademii Muzycznej. Przygotowując książkę, przeprowadziła z Wojciechem Kilarem wielogodzinne rozmowy.
fot. Wojciech Druszcz
Człowiek zagadka – ogień i woda w jednej osobie. Pierwsza pełna biografia niepokornego kompozytora
Fascynująca podróż przez życie jednego z najciekawszych twórców ubiegłego stulecia. Sugestywna opowieść, w której nie tylko Kilar, ale i charyzmatyczne postaci drugiego planu (Penderecki, Komeda, Harasiewicz, Boulanger, Kutz, Zanussi i inni) grają główną rolę. Wpuszczają nas do jego pracowni, do kuchni i za kulisy. Towarzysząc im niemal czujemy smaki i zapachy, słyszymy barwy głosu bohaterów dramatu. To jest podróż o prawdziwie ludzkim wymiarze.
Leszek Możdżer
Żył poza schematami, z naturą pełną sprzeczności. Wojciech Kilar Mówił o sobie: jestem jak Dr Jekyll i Mr Hyde.
Zawsze wzbudzał emocje. Rozdarty między ojczyzną, którą kochał, a Hollywood – gdzie spełnił swój American dream. Potrafił pędzić jednym ze swoich mercedesów z szaleńczą prędkością, a potem, w domowym zaciszu, odmawiał żarliwie różaniec.
Serce oddał swojej żonie Basi. Nazywano ich najpiękniejszą parą w polskim świecie artystycznym.
Człowiek z krwi i kości. Uwielbiał drogie perfumy, eleganckie krawaty i podróże po świecie. Kochał książki i koty. Był jednym z największych twórców epoki. W muzyce pozostał wierny przede wszystkim sobie. Pisał dla kina i szczerze przyznawał, dlaczego to robi.
Owoce jego współpracy z Andrzejem Wajdą, Romanem Polańskim czy Francisem Fordem Coppolą na trwale zapisały się w historii światowego kina.
Ta pełna anegdot biografia nie mogłaby powstać, gdyby nie wielogodzinne rozmowy, które autorka odbyła z Mistrzem przed jego śmiercią. Jest świadectwem prawdy – może nie zawsze wygodnej, ale zawsze szczerej.
fot. Łukasz Gaffling
Maria Wilczek-Krupa – dziennikarka prasowa i radiowa, związana m.in. z „Dziennikiem Polskim”, „Kinem”, „RMF Classic”. Ukończyła teorię muzyki w krakowskiej Akademii Muzycznej. Przygotowując rozprawę doktorską na temat twórczości filmowej Wojciecha Kilara, przeprowadziła z nim wielogodzinne rozmowy.