Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

25.11.2015

O problemach trzeba mówić głośno!

- W swoim programie nie boi się Pani podejmować trudnych tematów. Obecnie już do tego przywykliśmy, ale 15 lat temu rozmowa o niektórych problemach była szokująca. Skąd wzięła Pani odwagę, aby zajmować się sprawami, które były objęte całkowitym tabu.
- W programach informacyjnych pojawiały się dane o przemocy w rodzinie, albo były to jedynie przyczynki do dyskusji akademickich. Czasami czytało się o takich historiach w gazetach, magazynach, ale najczęściej pod tekstem znajdowała się adnotacja „imiona bohaterów na ich życzenie zostały zmienione". Gdy ruszaliśmy z programem, zwracaliśmy się o pomoc do instytucji, gdzie osoby molestowane czy ofiary przemocy dostawały schronienie i pomoc prawną. Ważne, żeby problem miał twarz. Wtedy ludzie przestają uważać, że krzywdzenie dzieci to publicystyka. Bo gdy da się problemowi twarz, to nikt nie będzie uważał, że to jest akademicka dyskusja. Na początku te osoby nie chciały rezygnować z anonimowość. Wtedy zastosowaliśmy pewien trik - tych, którzy dopiero podejmowali walkę albo otwierali się i mówili o czymś, co było tabu, sadzaliśmy za biała płytą z pleksi. Widzowie widzieli cień, zarys postaci. Następnym etapem było zlikwidowanie płyty i taki bohater siadał tyłem do kamery, miał też zmienione imię. Potem w programie zaczęły się pojawiać osoby, które miały odwagę dać twarz danemu problemowi, były ambasadorami np. złego dotyku czy niebieskiej linii.

- Jednak wymagało odwagi, aby zacząć rozmawiać o problemach, które przez lata zamiatało się pod dywan, uważanych za domenę patologii społecznej.
- To jest odwaga osób, które decydują się mówić o swoich sprawach i tych, którzy z nimi pracują, czyli terapeutów. To oni decydują, czy np. ofiara molestowania czy przemocy w rodzinie, jest gotowa, aby publicznie o tym mówić. Często było tak, że nasza rozmowa w studiu była poniekąd częścią terapii, bo ofiara miała już przepracowany problem, umiała go nazwać i miała misję, aby pomóc innym, dać im siłę i powiedzieć na głos: „Nie jesteśmy patologią! Ja ci mówię, że można powiedzieć „nie" i być po tym wszystkim normalnym człowiekiem, nie musisz żyć z piętnem i będziesz miała siłę". I potem te osoby wracały na terapię. Bardzo ważne jest, aby po programie mieć wsparcie specjalisty.

- W swoich programach często podejmowała Pani temat dyskryminacji kobiet. Uważa pani, że to nadal palący problem?
- Dawniej tak się mówiło: dyskryminacja kobiet. Dziś już się właściwie nie używa tego sformułowania. Świadomość kobiet jest znacznie większa. Z czym się nam kojarzy dyskryminacja kobiet? Z tym, że muszą siedzieć w domu, albo że nie mają lepszego stanowiska w pracy. Kobiety uświadomiły sobie, że mają wybór. Dziś coraz więcej kobiet jest niezależnych finansowo. Mają pracę, która jest na tyle wysoko opłacana, że są w stanie utrzymać siebie, dzieci i niejednokrotnie rodzinę. Ostatnio coraz częściej spotykam się z tym, że to mężczyzna nie idzie do pracy i zostaje w domu, przejmując obowiązki „kury domowej". Ktoś powie, że teraz kobieta ma kolejny problem, bo często jako jedyny żywiciel rodziny nie może doprosić się męża, żeby podjął się jakiejkolwiek pracy zawodowej. Panowie nie chcą rezygnować ze swoich ambicji i czekają, dosłownie, na pracę, która spełni ich wymagania. Nawet jeśli to ma oznaczać, że żona ma teraz trzy etaty: w pracy, w domu i jeszcze jednej pracy. I kobieta ma teraz drugi problem, ponieważ jest dyskryminowana inaczej. Ona idzie do pracy, zajmuje się domem i dziećmi i jeszcze popycha męża, żeby coś zaczął robić. Bo on czeka na pracę, która spełni jego ambicje. I teraz ona jest w kołowrocie, bo nie może zrezygnować z pracy zawodowej, żeby poświęcić się domowi i dzieciom, bo jeśli to zrobi, to będzie w domu dwoje bezrobotnych. Proponowaliśmy nieraz podczas naszych spotkań w studiu - zamieńcie się, ty rzuć pracę, może to męża zmobilizuje. Ale kobiety są odpowiedzialne bądź się boją zrezygnować z pracy, bo znowu będą bez pieniędzy, bo nie mogą liczyć na męża. To są sytuacje skrajne, ale są. Jednak teraz kobiety mają świadomość, że mogą o tym rozmawiać, że mogą do nas o tym napisać.

- Często gości Pani w swoich programach młodych ludzi, pogubionych, samotnych.

- Przydałby się znów Korczak, który przypomniałby nam, że dziecko to mały człowiek i że warto inwestować w jego rozwój. Dawniej mówiło się, że jest „dziecko z kluczem na szyi", a teraz zabraliśmy dziecko z podwórka, przenieśliśmy je do pokoju z komputerem i mamy pewność, że jest bezpieczne. A to nieprawda, bo ono wchodzi do świata, który manipuluje jego mózgiem. Potem kontakt z takim dzieckiem jest bardzo utrudniony. Młodzi ludzie nie umieją rozmawiać - posługują się językiem emotikonów. Duże wrażenie zrobił na mnie film Komasy „Sala samobójców" - pokazał, że my, dorośli, nie możemy udawać radości z tego, że nasze dziecko tak świetnie sobie radzi w Internecie. My, rodzice bronimy się przed światem wirtualnym, a psychologowie przekonują, że musimy być w tej dziedzinie o krok przed naszymi dziećmi, aby je chronić. To nie jest łatwe. Ale czy zostawilibyśmy dziecko same na ulicy? Zmobilizujmy się i nie porzucajmy go. Bo jeśli my nie będziemy dla naszych dzieci autorytetami w świecie wirtualnym, to one wiedzą, że mogą z nami zrobić wszystko. Nie oddawajmy tego pola. Nie traćmy autorytetu w miejscu, które jest tak ważne dla naszych dzieci.

- Jaka recepta na odpowiedzialne wychowanie? Szkoła nie bardzo pomaga...
- Szkoła jest zawalona procedurami, testami, sprawozdaniami. Nauczyciele nie mają czasu na samokształcenie. Dzieci dziś odrabiają zadanie w ten sposób, że wrzucają zapytanie do Internetu i dostają gotowe odpowiedzi. Czy szkoła jest na to przygotowana? Mam wrażenie, że nasi rządzący nie wystarczająco pochylili się nad tym, że dzieci i młodzież to jest budulec społeczeństwa. Brzmi patetycznie, ale to prawda, od której się nie ucieknie. Mam nadzieję, że ktoś się opamięta i że się skupi na młodych ludziach, zrozumie, że nie można im pozwalać porzucać gimnazjum w wieku lat 14, 15. Ci młodzi ludzie są zagubieni.

- Zdaje sobie Pani sprawę, że Pani program zmienia ludzi - nie tylko bohaterów, ale także widzów. To daje Pani motywację do dalszego działania?
- To było moją motywacją do robienia tego programu. Nie miałam ambicji, żeby zmieniać Polskę, moim założeniem było, żeby pomóc konkretnej osobie. Nie jesteśmy w stanie globalnie wszystkiego zmienić. Trzeba to robić stopniowo, stawiać sobie małe cele. W efekcie to będzie wielka zmiana! Tylko trzeba być konsekwentnym. Gdyby bohaterowie programu nie podejmowali wyzwań, nie próbowali porzucać złych nawyków - to nic by nie wyszło z ich przemiany. Teraz możemy szybko pokazywać efekty pracy nad sobą naszych bohaterów -To z kolei motywuje innych - skoro on dał radę, to może ja też spróbuję. Opowiem historię Patryka, który zażywał dopalacze. Bardzo trudno jest dotrzeć do człowieka, który jest uzależniony. Trzeba mieć szczęście, żeby trafić na taki moment, w którym ta osoba chce się podźwignąć. Jego ojciec jest za granicą, matka jest nieobecna. Patryk został zostawiony sam, mieszkał z kochającą babcią. Wyjazd ojca do pracy za granicę, aby chłopakowi niczego nie brakowało, nie był najlepszym rozwiązaniem. Zwyciężyły dopalacze i środowisko, w którym się obracał. Długo się zastanawialiśmy, jak do niego trafić. Ustaliliśmy z ekspertem, że to musi być coś, co nim wstrząśnie. Powiedzieliśmy mu, że nie chcielibyśmy, aby jego tata i babcia musieli rozwieszać klepsydry. Pokazaliśmy mu jakie - było na nich napisane, że „odszedł Patryk". Tłumaczyliśmy mu, że jeśli wrócić do kumpli i znów sięgnie po dopalacze, to może umrzeć, bo nie wie, co będzie w kolejnej porcji. Patryk wrócił do ośrodka odwykowego, miał miesiąc, żeby to wszystko przetrawić i podjąć ostateczną decyzję. Potem wrócił do domu, do babci. Mija kolejny miesiąc i Patryk nie bierze. To już półtora roku!

- Co Pani robi, że ludzie chcą z Panią rozmawiać, nawet na trudne, intymne tematy? Nie boją się wystawić na ocenę innych.
- Najciężej jest się do czegoś przyznać przed samym sobą. Niektóre rzeczy łatwiej jest powiedzieć obcej osobie niż rodzinie. Osoby, które do mnie przychodzą, muszą coś z siebie wyrzucić. Są różne powody, dla których ludzie występują w moim programie. Są osoby, które mówią bliskim, co ich boli, ale ci tego nie słyszą. Więc zgłaszają się do programu i wtedy ja jestem takim mediatorem. Bo nagle bohaterowie są w innych okolicznościach - nic nie przeszkadza, aby wysłuchać drugą stronę. Na dodatek jest ekspert, który może pomóc. Bohaterowie wiedzą, że moim celem jest rozwiązanie problemu, a nie jego rozgrzebanie. Teraz jest to z pewnością łatwiejsze, bo przecież powstało już kilkaset programów i wiedzą, jakie są moje intencje. Odbieram to jako kredyt zaufania.

- Ja sobie Pani radzi z emocjami?
- Najczęściej stres odkłada mi się w mięśniach. Kiedy mam problemy z kręgosłupem, ćwiczę, chodzę na masaże. Po programie często w głowie kłębią mi się myśli dotyczące tego, co zdarzyło się w studiu. Droga z pracy do domu jest buforem, śluzą, w której mogę wyrzucić z siebie emocje, co nie znaczy, że oddalić od siebie problem. Tym, co mnie wzmacnia jest przede wszystkim moja rodzina, przyjaciele, bliscy. To jest moja siła.

- Jest Pani znana z tego, że troszczy się o swoich bohaterów, także po programie. Czy są jakieś przypadki osób, których po programie życie zmieniło się tak, że poczuła pani satysfakcję.
- Mam właśnie taki przypadek: rodzice narzekali, że nie mają kontaktu z dziećmi, bo te są ciągle przyklejone do komórki. A zaczęło się od tego, że mąż nic nie robi, ciągle siedzi przed telewizorem i żona zostaje ze wszystkim sama. Po chwili rozmowy okazało się, że w ich domu jest za dużo telewizora: mąż gdy przychodzi z pracy, od razu siada na kanapie, a gdy nie ma męża, to przez telewizorem zasiadają dzieci. Nikt z nikim nie rozmawia. Wymyśliłam, że zabierzemy im na tydzień telewizor i zobaczymy, co się stanie. W zamian za to daliśmy im książki. Po tygodniu dostałam od nich wiadomość: „Mniej się kłócimy. Gdy dostaliśmy z powrotem telewizor, to mąż powiedział, że dziś wreszcie będzie miał co oglądać. Ale poczytał też dzieciom książkę i twierdzi, że będzie czytał".

- Często jest Pani nazywana polską Oprah Winfrey. Lubi Pani to określenie?
- Gdy Tomasz Raczek to powiedział, to chodziło mu raczej o określenie gatunku programu, a nie porównywanie mnie do Oprah. Akceptuję to w kontekście, że jest to codzienny talk show i są pewne podobieństwa: jest to program, w którym się rozmawia o ludzkich sprawach. Jest jedna prowadząca, wciąż ta sama, która koncentruje się na gościu, on jest dla niej ważny. Dla mnie takie porównanie to zaszczyt. Oprah budowała swój wizerunek przez lata i ma wizję tego, co robi, nie udaje. Jest to jasna, czytelna postać.

Skąd Pani bierze tyle energii?
Gdyby na Wawelu wciąż był czakram, to bym powiedziała, że stamtąd. Nie wiem. Taka już jestem. Kręci mnie człowiek jako taki, chcę żeby było dobrze, żeby nie żyć w marazmie. Uważam, że gdy coś jest nie tak, to trzeba to zmienić. Tego się nie da wypracować, są jednostki, które się takie urodziły. I ja już tak mam.

Słowo do czytelników:
Będzie mi bardzo miło, jeśli zechcesz zajrzeć do książki, która powstała dzięki tysiącom rozmów z Polakami. Wiele mnie to rozmowy nauczyły. Postarałam się zebrać tę mądrość, którą przynosi doświadczenie ludzi o różnym wykształceniu, urodzeniu, życiu zawodowym, statusie materialnym, stanie cywilnym.
Beata Nowicka zrobiła dużo, żeby wciągnąć ze mnie opowiastki dotyczące mnie samej. Musiała się natrudzić bo znana jestem z tego, że niewiele pamiętam z rzeczy, które samej mnie się przytrafiły. Pamięć zachowałam dla historii moich bohaterów.
Miłej lektury.
Czekam na Was Wszystkich na stronie www.ewadrzyzga.pl

OSOBISTA HISTORIA JEDNEJ Z NAJWIĘKSZYCH GWIAZD POLSKIEJ TELEWIZJI

Udowodniła, że dzięki szczerej rozmowie da się zmienić myślenie ludzi.
Odważyła się podejmować tematy, które w konserwatywnym kraju były objęte absolutnym tabu. Pozwoliła kobietom opowiadać o najważniejszych dla nich sprawach w czasie najlepszej oglądalności. Przy jej programach Polki dojrzewały do mówienia wprost o swoich problemach. Walczyła z dyskryminacją, nietolerancją, stereotypami.

Jako dziennikarka wyznaje zasadę, że pewne historie muszą zostać opowiedziane. Opowieści uczą, wzruszają, poszerzają nasze horyzonty i uwrażliwiają. Jej własna historia, absolutnie wyjątkowa, bogata dzięki tak wielu poznanym przy Rozmowach w toku ludziom, odkrywa przed nami nieznaną dotąd Ewę Drzyzgę.

W swojej książce dziennikarka opowiada o swojej zawodowej ścieżce, życiowych zawirowaniach, a przede wszystkim o niesamowicie intensywnej pracy przy talk show, który odmienił życie tak wielu ludzi, a także samej prowadzącej.