Jonas Karlsson: Wszyscy mamy obsesję szczęścia!
Jonas Karlsson to człowiek wielu talentów. Jeden z najlepszych szwedzkich aktorów, laureat prestiżowych nagród za świetne role w kinie i telewizji. Dramaturg, którego sztuki wystawiane są przez najlepsze sztokholmskie teatry. Pisarz, którego debiutancki zbiór opowiadań zyskał status jednej z najlepszych szwedzkich książek w 2007 roku. Polecamy rozmowę z autorem „Rachunku".
- Twoja najnowsza powieść, „Rachunek", to książka o szczęściu? Bohater pewnego dnia dostaje wezwanie do zapłaty za dobre chwile, które przeżył.
- Czy o szczęściu? Tego nie wiem, bo z wiekiem coraz trudniej mi je zdefiniować. To raczej studium zadowolenia z życia. Mój bohater jest w pełni nim usatysfakcjonowany, choć jeśli przeanalizowalibyśmy jego sytuację, to nie do końca wiadomo, dlaczego tak jest. W końcu prowadzi dość marną egzystencję: dobiega czterdziestki, a pracuje na pół etatu w wypożyczalni wideo, nie ma zbyt wielu przyjaciół ani dziewczyny. Chciałem, żeby większość czytelników pomyślała sobie: „Moje życie jest znacznie lepsze niż życie tego gościa". Ale bohater nie potrzebuje wiele, żeby odczuwać radość: wystarczy mu piękna muzyka czy fajna gra wideo. Funkcjonujemy w społeczeństwie, które ciągle porównuje, i dlatego dążymy do tego, żeby mieć lepszą pracę, więcej zarabiać, osiągnąć wyższy status społeczny czy towarzyski. A satysfakcji z życia czy tak zwanego szczęścia nie da się zmierzyć i porównać. Rzeczy materialne wcale nie są tu wyznacznikiem i dlatego ludzie w Sztokholmie wcale nie są szczęśliwsi od mieszkańców Bagdadu, choć według wszelkich rankingów nasz poziom życia jest znacznie wyższy. Dlatego powinniśmy przestać patrzeć na innych. Mój bohater tego nie robi i jest autentycznie zadowolony. Jak się okazuje, jest wręcz najbardziej zadowolonym człowiekiem w całej Szwecji! Przyznaję, że chciałbym być trochę bardziej jak on. Brać życie takie, jakie jest, i się nie przejmować.
- Jednak kiedy Twój bohater dostaje rachunek, jest nim zaskoczony. Nie uważał siebie za osobę szczególnie szczęśliwą...
- Mam wrażenie, że wszyscy mamy obsesję szczęścia. Nieustannie do niego dążymy, a jednocześnie nigdy nie osiągamy punktu, w którym możemy powiedzieć: „Tak, teraz jestem szczęśliwy". Panicznie boimy się tego określenia. Ja sam się go boję! Kiedy zaczynałem pisać książkę, chciałem sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak jest. Nie udało się, to wciąż dla mnie jedna wielka tajemnica. Kiedy tylko poczuję wszechogarniającą mnie radość, w mojej głowie pojawia się niepokojąca myśl: „A może powinienem zrobić coś, żeby było jeszcze lepiej?". Albo: „Gdybym wtedy postąpił inaczej, podjął inną decyzję, może dzisiaj miałbym jeszcze lepiej". Ciągle myślimy, co by było gdyby... Trzeba mieć „jaja", żeby móc o sobie powiedzieć „jestem szczęśliwy", i ja się tego powoli uczę.
- W Twojej książce wezwanie do zapłaty przychodzi od pewnej tajemniczej organizacji, która zajmuje się światową dystrybucją zasobów szczęścia i która wie o bohaterze niemal wszystko. Jak u Orwella. Nieco to przerażające.
- Pomysł na wprowadzenie do fabuły tej organizacji pojawił się stosunkowo późno. Kiedy zaczynam pisać książkę, nie mam w głowie żadnego planu. Nie wiem nawet, czy to będzie 150-stronicowa powieść, czy krótkie opowiadanie. Siadam przed komputerem i patrzę, gdzie historia mnie poniesie. Nie piszę w punktach założeń i nie trzymam się ich potem kurczowo. Raz próbowałem, ale poniosłem sromotną porażkę. Być może mam tak dlatego, że nie jestem profesjonalnym pisarzem, tylko aktorem, który zajął się pisaniem? I który po napisaniu danej sceny wstaje od biurka i odgrywa ją na głos żeby sprawdzić, czy działa?. Mam pracę, która mnie utrzymuje, i etat w teatrze, więc w literaturze mogę sobie pozwolić na kompletną swobodę twórczą.
Długo myślałem, że wezwanie do zapłaty za szczęście, które dostaje mój bohater, to będzie oszustwo, próba naciągnięcia go. Tak jak wyłudzanie pieniędzy od starszych ludzi metodą „na wnuczka". Przecież to byłaby totalna abstrakcja, gdyby istniała organizacja, która podliczałaby nas za przeżyte doznania i jeszcze wystawiała za to fakturę. Ale z czasem coraz bardziej zaczął mi się ten dziwaczny pomysł podobać. Zacząłem się zastanawiać: „Jeśli taka instytucja by powstała, to jak oni by to nasze zadowolenie mierzyli, jakie obiektywne metody mogliby stworzyć?". Chciałem, żeby każdy czytelnik, świadomie lub nie, pod koniec powieści zadał sobie takie pytanie i potem podobny rachunek za własne życie w swojej głowie wystawił.
Błyskotliwa, podszyta absurdalnym humorem powieść w Kafkowskim stylu.
Ponad pięć i pół miliona koron. Suma tak absurdalnie wysoka, że aż zabawna. Ktoś chciał z niego zakpić? Oszukać go? Rachunek wyglądał na autentyczny, ale przecież nie mógł być prawdziwy.
Nie ma wielkich ambicji ani oczekiwań wobec życia. Ma mieszkanie, ale wynajęte. Pracuje w starej wypożyczalni video, ale tylko na pół etatu. Miał dziewczynę, ale ich związek się rozpadł. Jest outsiderem, któremu wygodnie jest w jego małym, zamkniętym świecie. Kiedy otrzymuje wystawiony przez tajemnicze ministerstwo rachunek za całe dobro, którego w życiu doświadczył, jest w szoku, że musi aż tyle zapłacić. Dlaczego inni otrzymali dużo niższe rachunki? Dlaczego jego szczęście zostało wycenione tak wysoko?
Zabawna i zarazem gorzka refleksja nad znaczeniem tego, co nazywamy szczęściem. Paraboliczna opowieść, w której niczym w krzywym zwierciadle przegląda się nasza współczesność.