Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Fragment "Zemsty" Katarzyny Michalak

ROZDZIAŁ III
Marie skuliła się na wąskim, niewygodnym łożku i naciągnęła cienką kołdrę aż na głowę. Ciemność i cisza dawały złudne poczucie bezpieczeństwa, które było jej potrzebne choć na tę jedną noc.
Rana postrzałowa rwała trudnym do zniesienia bólem, ale serce cierpiało jeszcze bardziej.
Rodzice nie żyli. Jej wspaniali, kochani rodzice - Paweł i Sonia - zostali zastrzeleni wczoraj w ich domu przez bandytę, który ją, Marie, też próbował zabić. Dziewczyna zacisnęła powieki i wgryzła się w poduszkę, żeby stłumić rozrywający jej pierś szloch. Przerażenie i rozpacz po prostu odbierały jej zmysły.
- Mamusiu... - kwiliła jak umierające szczenię, a potem znów zwijała się z bólu, krzycząc w mokrą od łez poduszkę dotąd, aż traciła głos. - Tatuniu... - łkała, uderzając pięścią w materac, jakby to mogło przynieść ulgę. - Nie przeżyję tego. To niemożliwe, żebym żyła, gdy ich już nie ma... Nie potrafię, nie chcę żyć bez rodziców. Najlepszych rodziców na świecie...
Otępiałą ze zmęczenia, bólu i łez zastał ją świt.
Niebo nad dachami Paryża zaróżowiło się od blasku jutrzenki. Ale Marie wydawało się, że wschodzi słońce bez promieni...

Siedem długich nocy i dni trwała ni to martwa, ni żywa, zanim młody organizm zapragnął żyć dalej. Te dni zabiły w dziewczynie jakąś jej cząstkę - naiwność i wiarę dziecka, że świat jest bezpieczny, a ludzie dobrzy - ale jednocześnie uratowały jej życie. Bo tym, którzy zlecili zabójstwo rodziny Solay - takie od jakiegoś czasu nosili nazwisko - Marie wyślizgnęła się z rąk. Zniknęła w wielkim, gwarnym mieście, pośród sobie podobnych ptaków bez gniazda, rozpłynęła się w kolorowym tłumie turystów i mieszkańców stolicy Francji i będzie to robiła za każdym razem, gdy tamci wpadną na jej trop.
Uciekaj, Marie! Nie daj się im! To jedyne, co możesz uczynić dla tych, którzy cię kochali: przeżyć. Doczekać chwili, gdy przyjaciele przyjdą ci z pomocą i już nigdy nie będziesz sama...

*

Szczupły mężczyzna o urodzie południowca stanął przed wysokim eleganckim apartamentowcem, zadarł głowę do góry, przyglądając się piątemu piętru, po czym ruszył do drzwi wejściowych.
Znudzony portier poprosił go o prawo jazdy, zerknął przelotnie na zdjęcie, po czym z namaszczeniem, przygryzając dolną wargę, wpisał nazwisko, widniejące na plastikowym prostokącie, do księgi, którą miał rozwartą przed sobą. Mężczyźnie przemknęło przez myśl, że to nie tyle namaszczenie, co po prostu analfabetyzm. Może ochroniarz miał kłopoty z pisaniem? Nie zamierzał się jednak nad tym zastanawiać.
- Pan van der Welt jest w domu? - ponaglił tamtego pytaniem.
- Jest albo i nie jest - odparł bezczelnie ochroniarz.
Dwadzieścia dolarów i pół sekundy później okazało się, że jednak jest.
- Panie Danielu, jakiś ważniak do pana. John... Blackwhite...
- Nic mi to nazwisko nie mówi - odezwał się męski głos przez interkom.
Stanley, bo to on był Johnem Blackwhite'em, wiedział, jakie nazwisko otwierało swego czasu wszystkie drzwi, także te, ale nie mógł się na nie powołać. Nie przy cieciu, który nadstawiał ucha, wcale się z tym nie kryjąc.
- Przychodzę w imieniu przyjaciela. Proszę o chwilę rozmowy w dowolnym miejscu o dowolnej porze - powiedział do mikrofonu, zastanawiając się, co on u licha tu robi. I po co Raulowi jakiś ważniak z CIA. Budynek zamieszkiwali pracownicy tej właśnie instytucji, a Daniel van der Welt był jednym z nich.
Po drugiej stronie interkomu panowała cisza. Wreszcie padła niechętna odpowiedź.
- Będę na dole za parę minut. I lepiej, żeby przyjaciel zawracał mi głowę czymś ważnym. Szczególnie o tej porze. Po cholernym dwudziestoczterogodzinnym dyżurze w Firmie.
Pora była późna. Dochodziła północ, ale Stanley nie miał czasu do stracenia. Każda minuta zwłoki mogła mieć nieobliczalne konsekwencje dla Raula, Tristana albo zaginionej dziewczyny. Skoro szefowi Daniel van der Welt jest potrzebny natychmiast, Stanley prosto z waszyngtońskiego lotniska przyjeżdża tutaj. I wyciąga tamtego z łóżka, jeśli jest taka potrzeba.

Chodził po oszklonym holu apartamentowca niczym wilk w klatce, nie zwracając uwagi na ochroniarza, który wodził za nim niespokojnym wzrokiem. Wreszcie drzwi windy rozsunęły się z cichym sykiem i w kierunku Stanleya ruszył sprężystym, pewnym krokiem przystojny jasnowłosy mężczyzna po czterdziestce. Wyciągnął do nieznajomego dłoń. Stanley uścisnął ją krotko, ale silnie.
- Dziękuję, że zechciał się pan ze mną spotkać - odezwał się.
- Proszę mi mówić po imieniu. Daniel.
W tym momencie Stanley powinien powtórnie się przedstawić i wyjawić nazwisko przyjaciela, na którego się powołał, ale... nie w miejscu, które na pewno jest monitorowane.
- Przejdziemy się? - zapytał zamiast tego.
Daniel spojrzał nań, mrużąc szare oczy. W jego ostrym spojrzeniu nie było już za grosz sympatii, z jaką przed chwilą wyciągał do Stanleya rękę.
- Żona została w domu. Obiecałem, że będę za kilka chwil - odparł powoli, dając intruzowi do zrozumienia, że nigdzie się nie wybiera.
Ten skinął głową, jakby się z nim zgadzał, po czym wyciągnął z portfela złożoną na czworo serwetkę, którą zachował właśnie na tę okoliczność, i napisał na niej trzy słowa: „Raul de Luca".
Daniel aż cofnął się o krok. To nazwisko przyciągało śmierć! Nieco bledszy niż chwilę wcześniej spojrzał z niedowierzaniem na mężczyznę o południowym typie urody, który mógł być zarówno od niego, Raula, jak i z mafii. Za późno było jednak na przybranie pokerowej twarzy, stwierdzenie: „Nie znam człowieka", i powrót do bezpiecznego mieszkania.
Stanley pstryknął zapalniczką, podpalił serwetkę, cisnął ją do doniczki z plastikowym kwiatkiem i dopilnował, by został z niej tylko popiół, po czym przeniósł wzrok na van der Welta. Pierwszy szok minął. Wzrok tamtego wyostrzył się. Teraz sprawiał wrażenie przyczajonego drapieżnika, który jeszcze nie zdecydował: atakować czy odpuścić.
- Przejdziemy się? - padło ponownie to pytanie. - Jestem nieuzbrojony.
Daniel prychnął ironicznie. To w niczym nie przeszkadza, by mnie sprzątnąć - pomyślał i skinął głową, jakby w to uwierzył. Ale... mimo wszystko wierzył. Z mafią miał do czynienia w swoim poprzednim życiu nie raz, nie dwa. Wyczuwał typów spod ciemnej gwiazdy jak gończy pies wyczuwa lisa. Tego faceta nie przysłała mafia.
Jeśli zaś nie mafia, to kto?
Bo chyba nie... on?! Nie Raul?!
- Rzeczywiście: przejdźmy się - mruknął, coraz bardziej zaintrygowany. - Masz minutę. Daj mi dobry powód, żebym cię wysłuchał - dodał, gdy znaleźli się na chodniku przed apartamentowcem. Nie zamierzał ruszyć się stąd na krok.
- Spotkaliśmy się, choć nie twarzą w twarz, dwadzieścia lat temu - odezwał się Stanley. - Pomagałeś nam sprzątać bajzel po jego śmierci. Byliśmy wtedy po tej samej stronie. Daniel wzruszył ramionami. Nie przytakując i nie zaprzeczając.
- Czterdzieści sekund.
Stanley sięgnął do kieszeni marynarki i podał mu telefon. Tylko tyle. Van der Welt z wahaniem ujął komórkę, nacisnął słuchawkę i nie spuszczając wzroku z tamtego, czekał na połączenie. Gdy po drugiej stronie usłyszał głos przyjaciela... przyjaciela, którego dwadzieścia lat temu pogrzebał i opłakał... telefon mało nie wypadł mu z ręki.
- Raul, cholerny draniu... - wyszeptał głosem łamiącym się ze wzruszenia. - Ty żyjesz! Niech cię szlag! - wściekł się w następnej chwili.
- Ja też się cieszę, że cię słyszę - zabrzmiała żartobliwa odpowiedź. I natychmiast ten głos spoważniał. - Mam problem, Szakal. Poważny problem.
Skoro nazywał Daniela dawno zapomnianym imieniem, rzeczywiście miał.
- Jakie problemy może mieć ktoś, kto poległ bohaterską śmiercią niemal dwa dziesięciolecia temu? - zakpił van der Welt. - Trumna za ciasna? Robal cię toczy?
- Idiota - prychnął Raul, a Stanley, który słuchał tej rozmowy z rosnącym niedowierzaniem, zmierzył Daniela wzrokiem, który mówił: Czy aby na pewno chcę z tobą pracować, wesołku?
- Słuchaj, Szakal, człowiekowi, którego do ciebie posłałem, ufam jak... jak tobie. Wysłuchaj go i zastanów się, czy możesz mi pomoc, okej? Nie będę naciskał, bo ja nie mam już nic do stracenia, a ty owszem. Po prostu wysłuchaj Stanleya i przemyśl sprawę.
- Okej. To mogę dla ciebie zrobić. Coś jeszcze? Masz pieniądze? Paszport? Prawo jazdy? - Daniel, niegdyś najbardziej poszukiwany haker świata, nie pytał dawnego przyjaciela, czy ten aby ma dziesięć dolców na hamburgera w McDonaldzie i ważne prawo jazdy. On pytał, czy w razie czego Raul poradzi sobie w świecie dużych pieniędzy z bezpiecznymi dokumentami, to jest takimi, które nie podpadną ani policji, ani straży granicznej.
- Mam. Dzięki, że zapytałeś - w głosie Raula zabrzmiała prawdziwa serdeczność.
Dobrze było spotkać ponownie ludzi, którym kiedyś ufał i których kiedyś po prostu szczerze lubił. Daniel van der Welt, cholernie zdolny, młodszy od niego o parę lat facet, który został przydzielony Raulowi jako wsparcie logistyczne z ramienia CIA, okazał się właśnie kimś takim: godnym zaufania przyjacielem, który nie zostawi cię samemu sobie i będzie walczył za wspólną sprawę do końca, a gdy ten koniec nadejdzie, będzie jedną z nielicznych osób na twoim pogrzebie, choćby miało to stanowić śmiertelne zagrożenie.
Rozłączył się bez pożegnania, ale żadne inne słowa nie były potrzebne. Mógł liczyć na Daniela van der Welta, a to naprawdę coś. Szczególe gdy nie ufał już nikomu poza nim, Stanleyem i własnym synem. Bo tym, kto mógł sprzedać Pawła i Sonię, a teraz wystawiał mafii jego, Raula, mógł być pułkownik Johannes Smith.

Daniel ze Stanleyem wrócili do holu. Ten pierwszy wahał się przez chwilę, nim zaproponował:
- Wejdź na gorę. Moja żona ma dyżur w szpitalu. Jest chirurgiem - w jego głosie zabrzmiała nieudawana miłość i duma. - Mamy więc całą długą noc na spokojne obgadanie paru spraw.
- Mieszkanie jest bezpieczne? - musiał się upewnić Stanley.
Daniel wzruszył ramionami.
- Systematycznie sprawdzane przez chłopaków z Firmy.
- Mogą podkładać własne pluskwy - zauważył Blackwell.
- Masz inny pomysł?
- Byle jaka kafejka internetowa. Macie tutaj jakieś?
- Pewnie tak. Ale mam lepszy pomysł...
Daniel zdecydowanym krokiem ruszył do windy. Stanley za nim. Powoli dochodziło do głosu zmęczenie. Przyleciał z Europy do Stanów, potem złapał lot z przesiadką do Teksasu, bez wytchnienia pognał na połnóc, na ranczo Raula, stamtąd powrót na lotnisko i lot do Waszyngtonu, podczas którego nie mógł zasnąć - za dużo wydarzyło się przez ostatnie kilka dni, za wiele domysłów i niewiadomych nie pozwalało zmrużyć oka. Przez ostatnich kilkanaście lat odwykł od niebezpieczeństw. Miał spokojną pracę bodyguarda w agencji ochrony VIP-ów, nieźle stał finansowo, a podopieczni nie byli zbyt kłopotliwi. I nagle z cypryjskiego zadupia trafia w sam środek mafijnej wojny o głowę dawnego szefa, legendarnego Raula de Luki...
Marzył o spokojnym śnie w niewielkim, anonimowym hotelu, ale jeszcze nie czas na odpoczynek. Trzeba znaleźć tę, która przeżyła. Zanim znajdą ją siepacze mafii.
- Poczęstujesz mnie mocną kawą? Mam za sobą ciężki dzień... Jaki dzień, chyba już ze trzy dni... - poprosił Daniela, gdy tylko weszli do niewielkiego, ale przytulnego mieszkania na piątym piętrze, zupełnie niepasującego wystrojem do szkła i aluminium, z którego zbudowany był budynek. Stanleyowi spodobało się to wnętrze. - Ładnie tu, przytulnie - dodał.
- Moja żona jest romantyczką. - Daniel uniósł kącik ust w uśmiechu i podał gościowi kubek z kawą. - Weź go ze sobą. Przejdziemy w miejsce, gdzie nikt nam nie przeszkodzi i na pewno nie ma tam pluskiew.
Zwinął z biurka laptop i skierował się ku drzwiom wyjściowym. Chwilę później wychodzili na dach wieżowca. Wiatr smagnął ich nieprzyjemnie po twarzach, ale już za załomem muru było zaciszniej. Daniel sięgnął za jedną z wyłamanych kratek wentylacyjnych i wyciągnął paczkę papierosów.
- Nie palę - zastrzegł Blackwell.
- Ja też nie, ale musimy mieć alibi. To podniebna palarnia mieszkańców budynku.
Stanley skinął głową i już po chwili obaj zaciągali się camelami, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie.
- Jak ludzie mogą wdychać to gówno? - wychrypiał Daniel, dusząc się od dymu. - Chodź, stary, pokażę ci panoramę Waszyngtonu...
Podeszli na skraj dachu, odgrodzony od przepaści solidną barierką, i - nadal z papierosami w dłoniach - oparli się o nią, patrząc w rozjaśnione miejską łuną nocne niebo.
- Dobra. Możesz mówić.
- Nie wiem, na ile jesteś wtajemniczony w poprzednią działalność Raula de Luki... - zaczął Stanley.
- Miałem dostęp do wszystkich dokumentów.
Stanley gwizdnął cicho. W jego oczach błysnęła podejrzliwość. Hakerzy Wikileaks wykradli z centrali rachunki, w tym jeden wystawiony całkiem niedawno na nazwisko Raula. Kto, jeśli nie Daniel van der Welt, mógł to zrobić bez najmniejszego wysiłku?
- Czy dlatego Raul cię przysłał? - padło naraz pytanie. - Żebyś mnie sprawdził?
Stanley nie wiedział, co odpowiedzieć. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia, jaki jest plan Raula. Poprosić Daniela van der Welta o pomoc. W czym? W znalezieniu dziewczyny czy zleceniodawcy zabójstwa? - tego już nie powiedział. Jeżeli van der Welt się zgodzi, padną następne instrukcje.
- To, że tu jestem, znaczy samo przez się, że Raul ci ufa - odparł wymijająco.
- Jakim cudem przeżył? Widziałem raport z jego śmierci, widziałem zdjęcia i zeznania świadków. Pojechałem na jego grób złożyć kwiaty i pożegnać go po raz ostatni. Tymczasem on, niczym jakiś cholerny Łazarz, po dwudziestu latach wraca do żywych i...?
- A widziałeś raport o śmierci Soni i Pawła?
Daniel spojrzał na niego zaskoczony.
- Załatwili ich? Kiedy?
- Dwa dni temu. To ja przekazałem Raulowi tę wiadomość.
- Wszystko, co jest związane z operacją „Złoty Pył", powinno trafić w moje ręce. Natychmiast. - Daniel wbijał w twarz mężczyzny ostre, uważne spojrzenie. - Jeśli nie trafiło, to znaczy, że mnie odsunęli od tej operacji. Albo...
Umilkł, kręcąc głową.
- Albo...?
- Albo dostałeś fałszywe informacje i ci, którzy je spreparowali, właśnie idą po głowę Raula. Bo rozumiem, że pojechałeś prosto do niego?
- Byłem ostrożny - mruknął Stanley. - A samą wiadomość i zdjęcia otrzymałem od nie byle kogo, a od samego pułkownika Smitha.
Daniel skinął głową. Smith był żołnierzem z krwi i kości. Honor ponad wszystko. Prędzej strzeliłby sobie w łeb, niż wystawił swojego człowieka mafii. Dlaczego Daniel był go tak pewien? Bo mafia załatwiła jedynego syna i ukochaną żonę pułkownika. Smith nie skundliłby się, wchodząc we współpracę z tymi, którzy zniszczyli mu życie. Walka z przestępczością zorganizowaną - to jedyne, co mu pozostało.
- Ja jeden byłem łącznikiem Firmy z Raulem - mówił dalej Stanley. - Nie mam pojęcia, ilu wiedziało, że on żyje, ale wątpię, by ktoś jeszcze znał miejsce, gdzie się ukrywa. Już Raul tego dopilnował.
- Szkoda, że nie dopilnował tamtych dwojga - mruknął Daniel.
- Wiesz, że kilka dni temu było włamanie do archiwum Firmy? Wikileaks podpieprzyło kilka tysięcy dokumentów. Nie doszło do ich upublicznienia, do tego nie dopuszczono, ale te sukinsyny zdążyły sprzedać kopie mafii. W tych dokumentach był rachunek na nazwisko Raula de Luki...
- Żartujesz!? - Danielowi aż papieros wypadł spomiędzy palców. - Raul wystawił komuś rachunek na swoje nazwisko?! Czy on oszalał?! Życie mu zbrzydło?!
- Raul od dwudziestu lat używa rożnych innych nazwisk, tylko nie swojego - odparł z naciskiem Blackwell. - Nawet jeżeli jemu zbrzydłoby życie, to dbał o życie Soni i Pawła. Ktoś od was wystawił ten rachunek, a więc wystawił mafii Raula. Chcemy wiedzieć kto.
- Ja też - stwierdził stanowczo van der Welt. - Nie tu i nie teraz, ale zajrzę, gdzie trzeba, i znajdę tego skurwiela. Coś jeszcze? - Daniel najchętniej skończyłby rozmowę w tej chwili, pożegnał się uprzejmie i od razu wszedł do internetu, by rozpocząć polowanie na zdrajcę.
- W tę noc, gdy zginęli Sonia z Pawłem... - zaczął z wahaniem Stanley. Ufał temu mężczyźnie, intuicyjnie wyczuwał w nim sprzymierzeńca, tak samo jak Daniel w Blackwellu, ale... tutaj, w samym sercu Stanów Zjednoczonych, z najlepiej strzeżonego archiwum wykradziono dokumenty, nie pierwszy zresztą raz. Jeżeli ten, kto zlecił zabójstwo, dowie się, że dziewczyna przeżyła, a teraz błąka się samotna, ranna i przerażona po Paryżu, jej godziny będą policzone.
Podjął decyzję: dopiero gdy Daniel znajdzie źródło przecieku i uda się zlikwidować zdrajcę, poproszą go o pomoc w znalezieniu dziewczyny. Chyba że znajdą ją wcześniej albo Raul będzie miał inny pomysł.
- Jest jeszcze coś, co możesz zrobić - zmienił temat. - Trzeba przelać pieniądze, duże pieniądze, z kilku kont na inne konta. Oczywiście tak, by nie wzbudziło to podejrzeń.
Daniel uśmiechnął się. W tym był dobry. Swego czasu za machinacje na kontach bankowych ścigała go policja na całym świecie.
- Legalne czy nielegalne?
- Legalne. Wynagrodzenie Raula za akcję „Złoty Pył". Jako poległy w boju nie mógł ich podjąć, a skoro zmartwychwstał...
- Wiesz, że podejmowanie pieniędzy z trefnego konta zawsze wiąże się z ryzykiem? - Daniel poczuł się w obowiązku ostrzec Stanleya. - Raul będzie musiał osobiście udać się do banku, a mafia ma wszędzie swoich ludzi. Wystawi się na strzał.
- Może o to właśnie mu chodzi? Wywabić z kryjówki mordercę Soni i Pawła?
- Skoro tak... Z przyjemnością się tym zajmę - uśmiech Daniela stał się jeszcze szerszy, a Blackwell zrozumiał, dlaczego Raul darzy tego mężczyznę taką sympatią i zaufaniem. Byli ulepieni z tej samej gliny. Dwóch twardych facetów
pogrywających na cienkiej granicy dzielącej prawo od bezprawia. To się mogło podobać.
- Masz przy sobie te zdjęcia? - zapytał nagle van der Welt, gdy Stanley już miał się żegnać.
Ten drgnął. Na zdjęciach była przecież dziewczyna, o której mu nie wspomniał.
Niechętnie sięgnął za połę marynarki i wyciągnął plik fotografii. Tamten stanął z nimi pod silną lampą oświetlającą wejście na klatkę schodową. Widząc pierwsze, skrzywił się mimowolnie. Widok zastrzelonej kobiety nie był przyjemny. Mimo to przeglądał fotografie z uwagą śledczego.
- Coś chcieliśmy zataić? - odezwał się do Stanleya, unosząc zdjęcie zakrwawionej dziewczyny. - To ich córka? Przeżyła?
- Skąd wiesz, że przeżyła? - w głosie Blackwella znów zabrzmiała podejrzliwość.
- Bo to próbowałeś przede mną ukryć.
Musiał przytaknąć.
- Surete zabrała ją tej nocy do szpitala, okazało się, że jest lekko ranna. Nałożyli jej kilka szwów, a ona zaraz po zabiegu zwiała.
- Mam nadzieję, że jest bezpieczna...
- Będzie. Jeśli znajdziemy ją pierwsi.
Daniel uniósł wzrok znad zdjęcia dziewczyny. Już znał prawdziwy powód wizyty tego człowieka. Raul prosił jego, Daniela, nie o pomoc w transferze pieniędzy, nie o namierzenie śpiocha w szeregach CIA, a o znalezienie córki Soni i Pawła. Jedynej istoty, która mu po nich została.
- Macie jakiekolwiek domysły, gdzie ona może teraz być?
Stanley pokręcił głową.
- Dopóki nie popełni błędu i nie zostawi jakiegoś śladu, nie znajdziemy jej. Ale oni również nie.
- Nie znałem Pawła Rodło osobiście - zaczął van der Welt - ale był prawą ręką Raula de Luki, musiał więc mieć głowę na karku. Na pewno dał szkołę przetrwania swojej jedynej córce. Ona, gdziekolwiek teraz jest, da sobie radę.

Wybuchowa mieszanka tajemnicy, akcji i pożądania

Ona ucieka przed mafijną zemstą. On gotów jest na wszystko, żeby ją uratować. Oboje stąpają po kruchym lodzie…

MarieSolay znalazła się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Jej najbliżsi zostali zamordowani, a ją samą ścigają bezwzględni zabójcy. Jeśli wpadnie w ich ręce, czeka ją los gorszy od śmierci.

Na ratunek dziewczynie wyrusza ktoś, kogo nigdy nawet nie spotkała. On jednak zaryzykuje życiem, by jej pomóc. To mężczyzna, który ukrywał się tak długo, że niemal zapomniał swojego imienia. Teraz gotów jest powrócić do gry…
I zrobi wszystko, by się zemścić.

~***~

"Zemsta" to wybuchowa mieszanka tajemnicy, akcji i pożądania. Ale także opowieść o miłości, która zdarza się raz na całe życie. W jej imię zdobywasz się na największe poświęcenie, albo… stawiasz wszystko na jedną kartę.