Poznajcie Mię Sheridan!
- Jak zaczęłaś karierę pisarską? Czy było to marzenie z dzieciństwa czy raczej spontaniczny pomysł, aby napisać pierwszą powieść? A może ktoś Cię zainspirował?
- Moja kariera pisarska rozpoczęła się w bardzo trudnym dla mnie okresie. Cztery lata temu w 37. tygodniu ciąży w wyniku problemu z pępowiną straciłam moją córeczką Darcy Rose. Zaczęłam pisać bloga o moich doświadczeniach, szczególnie o żałobie, i udostępniłam go rodzinie i znajomym. Wielu z nich stwierdziło, że powinnam napisać książkę. Nie byłam gotowa, by stworzyć powieść związaną z przeżyciem utraty córeczki, jednak ponieważ czytam dużo namiętnych romansów i zawsze uwielbiałam ten gatunek, postanowiłam spróbować sił na tym polu. Przelanie emocji na papier niesamowicie mi wówczas pomogło. Pod wieloma względami wciąż stanowi to dla mnie pewną formę terapii.
- Dlaczego zaczęłaś pisać w nurcie New Adult?
- Głównie dlatego, że historia, która jako pierwsza przyszła mi na myśl, najlepiej pasowała do tego gatunku.
- Co obecnie piszesz?
- Pracuję nad dziesiątą książką w serii „Sign of Love" („Znak miłości" - seria, do której należą m.in. wydane w Polsce „Bez słów" i „Stinger") zainspirowaną Baranem jako znakiem zodiaku.
- Co jest trudniejsze - napisanie pierwszej książki czy którejś z kolei?
- Odkryłam, że robi się trudniej z każdą kolejną powieścią, z wielu powodów. Po pierwsze, wymyślanie nowych i odmiennych fabuł, które nadal są wartościowe, staje się trudniejsze, ponieważ chcę, aby wszystkie historie były niepowtarzalne. Również z każdą kolejną powieścią rośnie presja. Kiedy pisałam „Leo" - tak samo jak „Stinger" (moją trzecią powieść) - nie przejmowałam się tym, czy spodoba się ludziom, ponieważ nie sądziłam, że ktokolwiek ma wobec mnie konkretne oczekiwania, a grono moich czytelników było wówczas niewielkie. Po prostu pisałam historie, które chciałam przekazać i miałam nadzieję, że tej garstce osób, które czytały moje książki, przypadną do gustu. Jednak teraz, gdy ludzie z całego świata czekają na moje powieści i je czytają, ciężko jest nie odczuwać presji i nie martwić się bez przerwy o to, czy nie rozczaruję czytelników. Do tego dochodzi jeszcze własna potrzeba dawania z siebie wszystkiego.
- Czy zastanawiałaś się kiedyś nad napisaniem książki w innym gatunku niż New Adult?
- Kiedy tylko skończę serię „Sign of Love" - tak, zdecydowanie. Nie jestem pewna, który gatunek by mnie zaintrygował, ale będę wówczas miała nieco większe pole do popisu dla mojej wyobraźni i pozwolę jej zabrać mnie, gdziekolwiek zechce.
- Co zainspirowało Cię do napisania „Bez słów"?
- Tak naprawdę Archer powstał z mojego pragnienia, by ujrzeć „inny" typ bohatera w romansach. Przeczytałam akurat kilka książek, których męskie postaci zlały mi się w głowie w jedną masę, i potrzebowałam kogoś unikatowego. Pomysł z niesprawnością był pierwszym, który wpadł mi do głowy, i chciałam pokazać, że chociaż Archer był „uszkodzony", wciąż pozostawał seksowny, silny i kochany. Ostatecznie wszystko, co go definiowało, miało niewiele wspólnego z jego kalectwem.
- Czy kiedykolwiek poznałaś mężczyznę takiego jak Archer? Czy jego postać oparta jest na cechach kogoś Ci znanego?
- Chciałabym! Ha, ha... Nie, Archer wziął się w stu procentach z mojej wyobraźni. Jednak jestem całkiem pewna, że prawdziwy Archer jest gdzieś tam w świecie i tylko czeka, aż Ta Jedyna go odnajdzie ;)
- Jak przygotowałaś się do napisania historii Archera? Jak zdobyłaś potrzebne informacje o życiu osób niemych?
- Obejrzałam mnóstwo filmików z miganiem na YouTubie oraz przeczytałam kilka osobistych historii napisanych przez tych, którzy urodzili się z uszkodzeniem strun głosowych. Szczerze zakochałam się w ASL (American Sign Language - amerykański język migowy). To przepiękny język.
- Bree ucieka z miejsca, które kojarzy jej się ze złymi wspomnieniami i bólem. Czy sama kiedykolwiek doświadczyłaś tak silnej potrzeby ucieczki i rozpoczęcia nowego życia?
- Niespecjalnie. Zawsze byłam niesamowicie mocno związana z rodziną i odnajdywałam spokój i komfort w towarzystwie bliskich. Musiałam więc sobie wyobrazić, jak by to wyglądało i wczuć się w jej sytuację.
- W „Bez słów" nawiązałaś do legendy o centaurze Chironie, która ukazuje, że każdy rodzaj bólu i cierpienia może zostać przemieniony w siłę. Zgadzasz się z tym?
- W stu procentach. Wierzę, że najsilniejsi z nas stawili czoła wyzwaniu, zostali odmienieni przez ból i wyszli z tego z siłą i wiedzą, że chociaż ugięli się pod wpływem ciężaru, nie dali się złamać. Uważam również, że najsilniejsze osoby nie pozwoliłyby, by ból je znieczulił, że wciąż są na tyle odważne, by iść przez życie z sercem na dłoni. To jest prawdziwa odwaga - zdawać sobie sprawę z bólu i wciąż pozostawać wrażliwym.
- Jak dotąd zakochałam się w każdej stworzonej przez Ciebie postaci. Czy nadajesz im swoje cechy charakteru? A może ich osobowości opierasz na przyjaciołach i osobach, które znasz?
- Dziękuję! Wydaje mi się, że każda z moich bohaterek ma tę szczególną cechę, dzięki której ja przetrwałam czas żałoby - siłę do nietracenia nadziei nawet w przygnębiających okolicznościach. Wszystkie kurczowo trzymają się wiary, że życie będzie lepsze, jeśli tylko wytrzymają; że być może da się spojrzeć na tę sytuację w lepszym świetle, którego one w tej chwili po prostu nie dostrzegają. Jeśli chodzi o pozostałe postaci, staram się pozwolić mojej wyobraźni wznosić się na wyżyny i kreować różne typy osobowości. Jestem pewna, że są w nich odblaski osób, które znam.
- Wyobraź sobie, że wszystkie stworzone przez Ciebie postaci stoją w jednej linii. Kogo wybrałabyś jako swojego faworyta i dlaczego?
- To okropne! Zawsze mówię, że moimi ulubionymi postaciami są te, które obecnie tworzę, bo akurat jestem z nimi najbliżej. Jednak skoro zmuszasz mnie do wybrania spośród wszystkich, stawiam na Evie, ponieważ jest do mnie najbardziej podobna. Gdy pisałam „Leo", nie byłam jeszcze tak doświadczona emocjonalnie, więc przelałam mnóstwo swoich cech właśnie w nią, tych dobrych i złych. Jeśli zaś chodzi o moich mężczyzn, wybieram Caldera, ponieważ jako jedyny zawsze doprowadza mnie do łez. Na myśl o nim ciągle boli mnie serce.
- Jeśli miałabyś zostać jedyną osobą na bezludnej wyspie lub na pokładzie statku kosmicznego, jakie trzy książki spakowałabyś do walizki?
- „A Tree Grows in Brooklyn", „World Without End" (Świat bez końca), Biblię.
- Czy masz ulubioną książkę z dzieciństwa? Czy kiedykolwiek do niej wracałaś?
- Wspomniałam o „A Tree Grows in Brooklyn". Zapamiętałam ją jako pierwszą książkę, którą czytałam, będąc małą dziewczynką, i która sprawiała, że gdy skończyłam lekturę, przyciskałam ją do piersi i płakałam. Naprawdę mocno mnie wtedy poruszyła.
- Czym się zajmujesz, gdy nie piszesz i nie czytasz?
- Uwielbiam robić wszystko, co kreatywne! Kocham dekorować, odnawiać meble, odwiedzać sklepy z antykami. Ubóstwiam spotykać się z przyjaciółmi, pić wino i śmiać się - to moja terapia. Uwielbiam również chodzić na randki z mężem.
- Czy zastanawiałaś się kiedykolwiek nad napisaniem powieści wraz z innym autorem?
- Rozważałam to, jednak w końcu zdecydowałam, że to nie byłby dobry pomysł. Mój proces twórczy jest bardzo osobisty i martwię się, że połączenie z kimś sił stworzyłoby sytuację, w której cała przygoda nie cieszyłaby mnie tak bardzo jak wtedy, gdy tworzę sama. Ale... nigdy nie mów nigdy!
- Niektórzy pisarze wierzą, że nie da się tworzyć bez weny. Co Ty o tym myślisz?
- Nie pracuję w ten sposób. Jeśli czekałabym na wenę do pisania, kończyłabym jedną powieść co 3 lata. Kiedy tworzę, zmuszam się, aby usiąść i pisać każdego dnia. Nawet jeśli to niewielka liczba słów, muszę popychać historię do przodu, by trzymać się planu. Codzienna praca nad moją powieścią sprawia również, że myślami nie opuszczam historii i mogę wymyślać nowe sceny i dialogi, nawet gdy nie siedzę przed komputerem. Każdy proces twórczy mocno się od siebie różni! To, co sprawdza się u jednego autora, może kompletnie zawieść innych. To jest właśnie piękno kreatywności.
- Planujesz odwiedzić Polskę?
- Obecnie nie mam żadnych konkretnych planów, ale pewnego dnia bardzo bym chciała!
Rozmawiała Natalia Pych (we współpracy z fanami autorki)