Anna Seniuk: W teatrze po raz pierwszy przestałam czuć się samotna
Moje życie zaczęło się, kiedy z Jankiem Nowickim przeskoczyłam Sukiennice.
Biegliście przez krakowski Rynek.
Frunęliśmy!
Dokąd tak frunęliście?
Frunęliśmy na naszą pierwszą próbę w życiu, do teatru Starego! Nie pamiętam dokładnie, kiedy to było, ale to mógł być maj. Dopiero co kończyliśmy szkołę teatralną w Krakowie i jeszcze przed wakacjami zaczęliśmy próby w teatrze Starym.
A więc bieg radości?
Powód był bardziej prozaiczny. Zamiast na próbę do głównego gmachu teatru na Jagiellońskiej, poszliśmy na Scenę Kameralną, która mieściła się na ulicy Bohaterów Stalingradu, dzisiejszej Starowiślnej. Po drugiej stronie Rynku! Ponieważ widywaliśmy się z Jankiem prawie codziennie w szkole, ktoś pewnie rzucił dzień wcześniej: „Do zobaczenia w Kameralnym". I gdy już spotkaliśmy się rano i zaczęliśmy pytać portiera o próbę, okazało się, że żadnej próby na Scenie Kameralnej nie ma. Stąd nasz szalony bieg, strach, że się spóźnimy.
Życie zaczęło się dla ciebie szalonym biegiem. Efektownie!
To był poranek, jeszcze nie było tłumów o tej porze, jeszcze taki pusty Rynek dookoła nas. Świeciło słońce. Pamiętam, że tego dnia były imieniny Zofii, więc zatrzymaliśmy się jeszcze w połowie Rynku i kupiliśmy dla Zofii Salawowej, sekretarki z teatru, bukiet czerwonych tulipanów. I potem dalej biegliśmy, trzymając się za ręce. Teraz gdy o tym myślę, to mam wrażenie, że my właściwie przeskoczyliśmy, przefrunęliśmy przez te Sukiennice. Jakbyśmy unosili się w powietrzu nad krakowskim Rynkiem.
(...)
Co jeszcze utkwiło w twojej pamięci z tych pierwszych dni w Starym?
To, że strasznie uważałam, żeby wszystkim się kłaniać, żeby każdemu się przedstawiać. „Pamiętajcie, żeby się przedstawić", uczyli nas w szkole. Więc na okrągło przedstawiałam się technicznym, obsłudze teatru, aktorom. A wiesz przecież, że w ogóle nie mam pamięci do twarzy.
Do tej pory krążą w rodzinie anegdoty o tym, że nie poznajesz własnych dzieci! Mnie nie poznałaś na peronie, a Grześka na korytarzu w szkole teatralnej.
(śmiech) No widzisz. Od dziecka nikogo nie poznaję. Dlatego wtedy w Starym ciągle uważałam, żeby broń Boże nie popełnić jakiejś gafy. W rezultacie, na przykład panu Kazimierzowi Fabisiakowi, znanemu wówczas aktorowi, przedstawiałam się przy każdej możliwej okazji. I kiedy któregoś dnia podeszłam do niego na korytarzu po raz kolejny, Fabisiak nie wytrzymał i jęknął: „Proszę pani, pani mi się już trzy razy przedstawiała!". Więc z mojej nadgorliwości, jak się okazało, też wynikło faux pas. Ale tak naprawdę, to właśnie teatr Stary przyjął mnie z ogromnym ciepłem, można powiedzieć - z otwartymi ramionami. Bo jedyne ciepło, jakiego wcześniej zaznałam, dostałam od ojca.
Nawet ja zapamiętałam, że babcia była, delikatnie mówiąc, ostra.
Moja mama miała taką zasadę, że dzieci należy wychowywać przez negację. Niektórzy pedagodzy do dziś uważają, że dziecku trzeba stale mówić, że jest najgorsze, po to żeby było lepsze, prawda?
I nagle trafiasz do miejsca, w którym słyszysz na swój temat zupełnie inne rzeczy niż w domu.
Tak, teatr Stary dał mi o wiele więcej niż możliwość grania. Wiesz, wracając jeszcze do mojego skoku przez Sukiennice. Dlaczego ja to wspomnienie tak przywołuję? Bo od tej chwili zaczęłam wchodzić w świat, który z jednej strony przyglądał mi się z uwagą, a z drugiej zawsze był gotów pomagać mi w trudnych chwilach. To był świat, który mnie zwyczajnie lubił. W pewnym sensie odnalazłam tam rodzinę, od maszynisty, przez garderobiane, urzędników, po aktorów, dyrekcję. Byli tam przyjaciele, chodziło się gdzieś razem po wieczornych próbach, chodziło się na spotkania, prywatki. W kręgu tych ludzi po raz pierwszy przestałam czuć się samotna. Bo właściwie do momentu, gdy znalazłam się w Teatrze Starym, samotność, a raczej „osobność", była domeną mojego życia.
Byłaś samotna z powodu swojej nieśmiałości?
Nie tylko, bo po repatriacji ze wschodu byliśmy z rodziną skazani na ciągłe przeprowadzki. Dlatego nigdy nie miałam przy sobie kogoś na stałe - żadnej koleżanki, przyjaciółki. Jak już znalazłam jakąś przyjaciółkę, to pakowaliśmy się z rodziną i jechaliśmy dalej. Znów musiałam szukać sobie kogoś bliskiego, a przychodziło mi to z trudem, bo zawsze byłam introwertyczna. Zanim kogoś polubiłam, musiało trochę czasu upłynąć. Próbowałam więc sobie z tym jakoś radzić i stworzyłam sobie własny świat, w którym było mi dobrze, zamykałam się w tym świecie. My nie mieliśmy prawdziwego życia rodzinnego. Z ciotkami, stryjami, szwagrami, chrzestnymi. Nasze rodziny były rozproszone po wygnaniu, więc nasze święta były skromne. Nie było zjazdów rodzinnych na święta, nie było hucznych imienin, nie było urodzin, nie było kinderbalów.
Teatr stał się lekiem na twoją samotność?
Teatr stał się dla mnie miejscem, w którym zaczęłam być akceptowana. Miejscem, w którym po raz pierwszy usłyszałam, że jestem fajna.
Fot. Wojciech Rudzki
Anna Seniuk w rozmowie z córką, Magdaleną Małecką
Z miłości porzuciła rolę, która trafia się aktorce raz na sto lat. O mały włos – aż trzykrotnie – nie straciła życia. Zwymyślała komisję egzaminacyjną krakowskiej szkoły teatralnej, uwiodła swą grą rosyjskiego dramaturga i jako pierwsza polska aktorka pokazała na dużym ekranie biust.
A wszystko to – jak sama mówi – zaczęło się w dniu, w którym biegnąc przez krakowski rynek, „przeskoczyła Sukiennice”.
Odżegnuje się od wizerunku ciepłej mamuśki, który przez lata wykreowały media. Marzenia zaczęła spełniać dopiero po sześćdziesiątce. Dziś nie boi się opowiedzieć o swoich życiowych zmaganiach.
Znana z powściągliwości, po raz pierwszy szczerze mówi o swoim prywatnym życiu, walce z chorobą, teatrze, pasjach, miłości i drodze do kariery.
Anna Seniuk – aktorka w błyskotliwej i odważnej rozmowie z córką, Magdaleną Małecką.