89 lat temu urodził się Zbyszek Cybulski
Tadeusz Konwicki z myślą o Cybulskim przygotowuje film Salto. Bohaterem jest tajemniczy mężczyzna przedstawiający się dwoma nazwiskami: Kowalski-Malinowski. Uciekając przed czymś lub przed kimś, wyskakuje z pociągu i trafia do sennego miasteczka. Opowiada Ludziom różne wersje swojej biografii. Kowalski-Malinowski ma coś z tragicznego bohatera i kabotyna, uzdrowiciela i szarlatana, błazna i proroka. Wciąga mieszkańców do swojej gry, do hipnotycznego tańca - salta - a na koniec zostaje odnaleziony przez żonę i zdemaskowany jako „dziwkarz i łazęga". Opuszcza miasteczko, wskakując do jadącego pociągu. Konwicki i Cybulski nie przepadają ze sobą. Autor Sennika współczesnego przyznawał, że Popiół i diament nie był jego ulubionym filmem („mnie, ciurze akowskiemu, w gardle stawał"). Pokłócili się na dobre o scenariusz filmu Do widzenia, do jutra - pisarz był wtedy kierownikiem literackim Zespołu Filmowego Kadr.
Cybulski uważa Konwickiego za część „księstwa warszawskiego". Rolę jednak przyjmuje.
Trzy dni przed rozpoczęciem zdjęć przepada w Warszawie. Znajdują go, Lecz oznajmia, że nie przyjedzie do Wrocławia.
Niech zagra za mnie Włodarczyk - oświadcza. Jan Włodarczyk jest kierownikiem produkcji.
Konwicki wpadł w panikę - opowiada Michał Ronikier. - Napisał List, kazał mi wsiąść w pociąg i jechać do Warszawy. Zbyszka nie było w domu. Powiedziałem Eli,że nie wyjdę z mieszkania, dopóki nie przyjdzie, bo mam go dowieźć do Wrocławia. Pojawił się po południu. Nie wiem, co dokładnie Konwicki mu napisał, ale ostatnie zdanie brzmiało: „Panie Zbyszku, przecież ja dla pana to wszystko napisałem". Wtedy dał się łaskawie namówić. Na planie było z nim ciężko, bardzo dużo pił. Pojawiał się na ciężkim kacu, a rola była trudna, byliśmy na niego wściekli. Mieliśmy kilka nieprzyjemnych rozmów. Mówiłem mu: „Zbyszek, pieprzysz sobie rolę, widać, że jesteś sztywny. Wszystkim nam dajesz szkołę, bo zamiast dwóch godzin spędzamy na planie osiem". Odpowiadał na to: „Wiadomo było, że jestem pijący. Trzeba było sobie wziąć innego aktora". Ciągle nam powtarzano, że dzień zdjęciowy kosztuje sto tysięcy złotych, nie było więc mowy o przerwaniu filmu. Konwicki był wściekły, ale tolerował go, żeby jakoś dotrzeć do końca. Kilka scen Zbyszek zagrał genialnie, choć nie jestem pewny, czy do końca wiedział, o co chodzi w scenariuszu. Pozostaje jeszcze kwestia okularów. Dla Cybulskiego trzeba zamówić kilka par, bo wiadomo, że będzie je gubił i tłukł. W filmie oprawki nie mogą się od siebie różnić. Michał Ronikier:
- Po dwóch tygodniach przychodzi rekwizytor i mówi, że zostały już tylko dwie pary. Jedne zgubił, drugie rozbił, z innymi nie wiadomo, co zrobił.
Kazałem mu dokupić, ale okazało się, że zabrakło. Wysłaliśmy człowieka, żeby jeździł po Polsce ze zdjęciem i szukał takich samych oprawek. W trakcie zdjęć Zbigniew chce pojechać na spotkanie z widzami w Legnicy. Lubi dyskusje z publicznością. Trwają czasami kilka godzin, wdaje się w zażarte spory. Rozmowy kończą się w nocy przy wódce. Konwicki niechętny, boi się, że jak się zgodzi, Zbyszek przepadnie na trzy dni.
- Wysłali mnie do Legnicy, żebym go pilnował - opowiada Ronikier.
- Na spotkanie przyszli miejscowi inteligenci. Zbyszek przez dwie godziny fascynująco z nimi rozmawiał, odpowiadał na pytania, traktował Ludzi bez cienia wyższości czy gwiazdorstwa. Potem sam mnie wyciągał z kolacji: „Słuchaj, musimy jechać". W gruncie rzeczy był odpowiedzialny.
Sylwestra 1964 roku spędzają w wytwórni wrocławskiej. O północy Cybulski idzie złożyć życzenia barmankom. Reszcie ekipy wymyśla, że o nich nie pamiętali.
Brawurowa biografia człowieka, który został legendą
BYŁO ICH DWÓCH.
Pierwszego znają wszyscy: „polski James Dean”, największy gwiazdor filmowy epoki, obiekt westchnień tysięcy kobiet. Kultowy Maciek Chełmicki w Popiele i diamencie. Ginie pod kołami pociągu, dzień po otrzymaniu propozycji zagrania w amerykańskiej telewizji.
Drugiego znali nieliczni: chłopak z nerwicą natręctw i kompleksami na punkcie swojej sylwetki, z marną dykcją i kiepską pamięcią. Jego zmagania z własnym mitem, których ofiarą padają żona i syn, trwają aż do tragicznego końca.
Dorota Karaś z reporterską dociekliwością przygląda się obu obliczom Zbyszka Cybulskiego. Jako pierwsza opisuje dzieciństwo, o którym on sam nie mógł mówić w powojennej Polsce. Odsłania kulisy działalności legendarnego teatrzyku Bim-Bom i powstawania najsłynniejszych filmów tamtej epoki. Przede wszystkim jednak pyta o cenę sławy i o to, co naprawdę zabiło Zbyszka Cybulskiego.
"Gdyby z ekranu naszych czasów pozostał wyłącznie on, wiedzielibyśmy o nas więcej niż z kronik wydarzeń i uczonych ksiąg".
Gustaw Holoubek