Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

24.10.2016

Dziś umrzeć to być niewidocznym

Żyjąc w czasach dyktatury patrzenia - w czasach wszechobecnych kamer, smartfonów i selfie - możemy to patrzenie uczynić wyrokiem. Kiedy życie człowieka zależy od jego widzialności, a liczba odsłon w Internecie staje się wyznacznikiem wartości, patrzenie lub niepatrzenie staje się też formą przemocy. Dziś umrzeć to być niewidocznym. Umrzeć z samotności, opuszczenia, na marginesie społeczeństwa, z braku zainteresowania, a czasem niestety umrzeć całkiem fizycznie - z głodu, choroby, wycieńczenia, z braku pomocy. Leżąc na poboczu drogi.

Wypowiedzi i listy Matki Teresy, a także zeznania jej sióstr i współpracowników złożone w procesie kanonizacyjnym, odsłaniają interesujące oblicze świętej z Kalkuty. Pokazują ją jako postać prorocką, w takim znaczeniu, że Matka Teresa jest osobą, która widzi. W przenośni i dosłownie.

„- Jechałam kiedyś w Delhi samochodem, jedną z głównych ulic - wspomina. - Zobaczyłam mężczyznę, który leżał w połowie na jezdni i w połowie na chodniku. Mijały go samochody, ale nikt się nie zatrzymał, żeby sprawdzić, czy nic mu nie jest. Kiedy zatrzymałam samochód i podniosłam tego mężczyznę, siostry były zaskoczone. Zapytały mnie: »Ale Matko, jak ty go zobaczyłaś?«. Nikt go nie zauważył, nawet siostry".

Na współczesnych poboczach, nie tylko w Kalkucie, leży mnóstwo niezauważanych ludzi. To, czy się ich dostrzeże, zależy od świadomego wyboru. Gdzie patrzeć: czy tylko w lustro, a może tylko tam, gdzie widok jest ładny i atrakcyjny? A bieda nie jest atrakcyjna. Bieda się nie klika. Matka Teresa wybrała patrzenie tam, gdzie patrzeć z zasady nie mamy ochoty. Widziała ludzi o zerowej liczbie wyświetleń. To czyni ją idealną patronką na czasy Instagrama.

„Nigdy nie zapomnę mężczyzny, którego wyciągnęłam z kanału ściekowego - czytamy jej wspomnienia. - Po całym ciele pełzały mu robaki. Miał wszędzie dziury, robaki zjadały go żywcem. Najpewniej zemdlał i wpadł do otwartego ścieku, a ludzie mijali go i mijali. Był cały pokryty brudem, a ja zobaczyłam, że coś się porusza i że to jest człowiek".

Tam, gdzie inni widzieli ściek, kupę szmat albo w najlepszym wypadku problem do rozwiązania, pogarszające się statystyki, ona widziała człowieka. Indywidualnego, niepowtarzalnego, czującego, potrzebującego, zasługującego na szacunek i pomoc. Widziała i - co więcej - pamiętała. Nie zapominała spotkanych ludzi.

„Z jednym mordercą z USA bardzo się zaprzyjaźniliśmy - wspomina pewien duchowny. - Odsiadując dożywocie, został katolikiem. Byłem w kontakcie z Matką Teresą, która podeszła do tego z głęboką miłością. (...) Za każdym razem, kiedy jeździłem do Kalkuty, Matka mnie pytała: »Jak się czuje mój przyjaciel, ten morderca?«".
Oprócz historii wstrząsających, kiedy spotykała się z ludzkimi tragediami, ujmujące są również na poły zabawne anegdotki o tym, jak na przykład jadąc limuzyną z pewnym ministrem zatrzymała się, zabrała z ulicy jakiegoś włóczęgę i wpakowała go na siedzenie koło zdumionego dyplomaty, nic sobie z jego zdumienia nie robiąc. Nie przejmowała się konwenansami, lekceważyła to, co drugorzędne. Była, można powiedzieć, radykalną demokratką - przekonana głęboko, że wszyscy są równi w oczach Boga.

Miała też świadomość, że jest to równość w słabości. Pewnego razu mieszkaniec jednego z założonych przez nią domów przybiegł w imieniu zgorszonej społeczności poskarżyć się na wyjątkowo obsceniczne zachowanie dwóch współlokatorów. „To, co zrobili, jest bardzo złe - przyznała Matka. - Ale jutro mogłoby się to przydarzyć mnie i tobie". „Dopiero po jej śmierci zdałem sobie sprawę, że ona naprawdę tak myślała! - komentuje jej współpracownik". Jej wybór widzenia obejmował też widzenie prawdy o sobie.

Nie wierzyła w systemy, wierzyła przede wszystkim w spotkanie, w najgłębszą ludzką potrzebę bycia dostrzeżonym, wysłuchanym i zaakceptowanym. „Matce nie chodziło o to, by otwierać szpitale i starać się leczyć wszystkich ze wszystkiego. Jej celem było podnieść z ulicy człowieka omijanego obojętnie przez innych ludzi".

Sięgnijcie po książkę „Wezwani do miłosierdzia. Serca, by kochać - ręce, by służyć". Dzięki Brianowi Kolodiejchukowi, postulatorowi procesu kanonizacyjnego Matki Teresy, możemy poznać niepublikowane do tej pory listy świętej, które pozwalają zrozumieć, skąd czerpała ona siły do pracy wśród najbiedniejszych z biednych, a także czym było dla niej miłosierdzie.

Katarzyna Węglarczyk

Fot. Robert Pérez Palou (https://www.robertperezpalou.com/)

Matka Teresa z Kalkuty

Wezwani do miłosierdzia. Serca, by kochać - ręce, by służyć

Tłumaczenie: Arkadiusz Belczyk, Tomasz Bieroń, Monika Myszkiewicz

Ikona Bożego Miłosierdzia

Usłyszałam wezwanie, by porzucić wszystko i podążyć za Nim do slumsów, by służyć Mu w najuboższych z ubogich… Wiedziałam, że to Jego wola i że muszę za nim iść. Nie miałam wątpliwości, że to będzie Jego dzieło.
Matka Teresa

Przez lata swojej działalności Matka Teresa z Kalkuty stała się dla ludzi na całym świecie ikoną Bożego Miłosierdzia. Wszyscy, niezależnie od wyznania czy narodowości, byli pod wrażeniem jej poświęcenia i oddania drugiemu człowiekowi. Teraz dzięki Brianowi Kolodiejchukowi, postulatorowi jej procesu kanonizacyjnego, możemy poznać niepublikowane do tej pory listy świętej, które pozwalają zrozumieć, skąd czerpała ona siły do pracy wśród najbiedniejszych z biednych, a także czym było dla niej miłosierdzie.

Nic dziwnego, że kanonizacja Matki Teresy została wyznaczona na trwający w Kościele Nadzwyczajny Rok Święty Miłosierdzia. Matka Teresa, nie chcąc nic w zamian, całe swoje serce oddała właśnie tym, którzy cierpią i są w potrzebie. Pokazała, że „głodnych nakarmić”, „spragnionych napoić” czy „strapionych pocieszać”, to nie tylko pięknie brzmiące hasła, ale styl życia – możliwy również w XXI wieku.