Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

14.11.2016

Jerzy Jarniewicz o Leonardzie Cohenie

Był w Polsce czas, kiedy słuchali go bez mała wszyscy - na fonomasterach i grundigach, w kawalerkach zadymionych od sportów i w sterylnych salach domów kultury, nad szklanką herbaty ulung i literatkami czystej, podczas rajdów, spływów, rejsów i podchodów. (...) Cohen zaczął przebijać się do świadomości polskich słuchaczy w drugiej połowie lat siedemdziesiątych, wraz z pierwszymi przekładami Macieja Zembatego i Macieja Karpińskiego. (...) Muzyka Cohena, od lat zwyciężającego w konkursach na najbardziej depresyjnego artystę, współgrała z siermiężną szarzyzną peerelowskiej rzeczywistości, a jego głos wydawał się mówić w imieniu wszystkich przegranych. Pięknych przegranych. (...)
Cohen był częścią kontrkulturowej sceny, umiał się w niej mimo różnicy metrykalnej, odnaleźć. Zarazem jednak twórczość Cohena naznaczona była od zawsze szczególną osobnością. (...) Daleki od ideologicznego zaangażowania typowego dla tamtych czasów, pisał i śpiewał przede wszystkim o wiecznej wojnie między kobietą a mężczyzną, o starych ceremoniach ciała, która to obsesja kazała jednemu z krytyków nazwać Cohena „poetą waginalnym". „Nie mam żadnego politycznego programu ani żadnej politycznej tożsamości", deklarował w wywiadzie, a kiedy indziej przyznawał, że interesują go tylko dwie sprawy: kobiety i Bóg. Zazwyczaj obojętny wobec bieżących wydarzeń, nasycał swoje pieśni obrazami z mitologii i ksiąg biblijnych.(...)
Żywiołem Cohena, mistrza łączenia wody z ogniem, zawsze były skrajności. Nagrywał Pieśni miłości i nienawiści, opublikował bukiet wierszy zatytułowany Kwiaty dla Hitlera, w piosence Future zestawił obok siebie Stalina i świętego Pawła. Jedną z jego wczesnych płyt zdobi okładka z szesnastowieczną grafiką przedstawiającą akt seksualny aniołów, który znakomicie ilustruje typowy dla Cohena mariaż erotyki i mistycyzmu. Jego kobiety, cielesne i prowokujące, są spowite religijnym nimbem. (...)
Maciej Zembaty, który nagrał ponad czterdzieści songów Cohena, ustanawiając w tej dziedzinie światowy rekord, twierdzi w wywiadzie dla kanadyjskiego pisma, że piosenki tego apolitycznego barda funkcjonowały w Polsce jako „nieformalny hymn opozycji, śpiewany w więzieniach i obozach internowania". (...) Czy Cohen ma dziś jeszcze coś ważnego do powiedzenia? Po wysłuchaniu płyty Dear Heather, wydanej już w XXI wieku, jestem pewien, że nie grozi mu zesłanie do antykwariatu wyobraźni w towarzystwie nostalgicznych pań i panów w mocno średnim wieku. Nie strzelajcie do Cohena.

Jerzy Jarniewicz
fragment rozdziału „Nie strzelajcie do Cohena", „All you need is love. Sceny z życia kontrkultury".

Fot. Rama

Panorama kontrkultury, jakiej jeszcze nie mieliśmy

Zaczęło się w San Francisco w czasie „lata miłości”, kiedy to beatnicy przekazali pochodnię wolności hippisom. Czy też może w Londynie, kiedy Beatlesi zainspirowani działaniem pewnej substancji psychoaktywnej nagrali Orkiestrę Klubu Samotnych Serc Sierżanta Pieprza – płytę, która zmieniła historię muzyki. A może w ogarniętym anarchistyczną rewoltą Paryżu albo podczas koncertu w Newport, kiedy Bob Dylan z folkowego śpiewaka stał się głosem pokolenia rock and rolla? Lata 60. to czas obyczajowej rewolucji, politycznego, społecznego i artystycznego wrzenia, które ogarnęło powojenne pokolenie po obu stronach Atlantyku.
Jerzy Jarniewicz, poeta i eseista, znawca literatury i kultury anglosaskiej oraz znakomity tłumacz (m.in. Jamesa Joyce’a, Philipa Rotha, Johna Banville’a), prowadzi czytelnika przez świat dzikiej, idealistycznej, niebezpiecznej i inspirującej kontrkultury. To sugestywna i oryginalna opowieść, rozpisana na głosy zarówno tych, którzy śpiewali „All you need is love”, jak i tych, którzy wypaczając idee pokojowej rewolucji, siali miejski terror.
Książka wypełnia istotną lukę w polskim piśmiennictwie. Tak wszechstronnie, kompetentnie i pasjonująco opisanej panoramy kontrkultury jeszcze nie mieliśmy.