W styczniu ukaże się "Araf" Elif Shafak - przeczytajcie fragment
„Kilka dni po tej przemowie, gdy Ömer usiłował znaleźć właściwe miejsce dla cytatu spisanego z jakiejś książki - cytatu, który wtedy wydawał się bardziej sensowny niż teraz w plątaninie akapitów mających się uformować w drugi rozdział jego pracy doktorskiej - drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wtoczyło się amorficzne pudło na kółkach, za którym wparadowała Gail, za nią kotka, a za kotką kocur.
- A to co?
- Ach, mydełka i takie tam drobiazgi. Nic wielkiego...
Brak sprzeciwu. Nomadowie chyba wozili ze sobą kostkę mydła? A skoro zabierali mydło, nie szkodziło też zabrać kilku płyt. Tak było we wtorek rano. Nim dzień dobiegł końca, do mydełek i płyt dołączyły inne cenione przedmioty - rzeczy zbyt im drogie, by je zostawiać, wślizgnęły się do „pudła wyjątków", a gdy zabrakło w nim miejsca, po prostu wyciągnęli kolejny karton. W miarę wydłużania się listy obiektów wyjątkowych zwiększała się liczba pudeł, które mieli wnieść do nowego, lekkiego jak piórko życia. W piątek zaczęli się rozglądać za firmą transportową. Wybrali pierwszą, najmniejszą, najtańszą firmę, na jaką się natknęli. Jej nazwa brzmiała, nomen omen, Galopujący Koń. Wciąż obwąchując budynek, Ömer podszedł do skrzynek pocztowych przy wejściu i prześlizgnął się spojrzeniem po wszystkich nazwiskach na wszystkich plakietkach, aż wreszcie odszukał swoje. No proszę - bez kropek! Gdyby Gail, która licho wie, co teraz robi na trzecim piętrze, wiedziała, że Ömer po zakrapianej nocy mitręży czas tutaj, rozmyślając nad brakiem kropek nad nazwiskiem i jego nadmierną długością, przez co zapis nie mieści się w ramce na skrzynce pocztowej, wyśmiałaby tę scenę bezlitośnie i zinterpretowałaby ją jako kolejny przykład lęku przed kastracją. Mężczyźni bowiem, jak głosiła pompatycznie, boją się utraty nazwisk bardziej niż kobiety, które o ich niestałości dowiadują się już jako małe dziewczynki. Czy dlatego właśnie nie chciała, żeby widniało tu jej nazwisko? Ömer Özsipahioğlu w tej chwili nie był w stanie rozstrzygnąć tej kwestii. Otworzył skrzynkę i wyciągnął plik korespondencji. Wiecznie ta sama makulatura: płynące zewsząd reklamy, ulotki, oferty kart kredytowych. W tej stercie znajdował się też katalog z pobliskiej księgarni i drugi numer „If Ain't in Pain, Not Alive Enough", ultranihilistycznego periodyku wydawanego przez ultrazdezorientowanych didżejów o nieprawdopodobnie antagonistycznych gustach muzycznych, ale o wspólnym postpunkowym mianowniku - periodyku, którego roczną subskrypcję wykupił, doskonale wiedząc, że czasopismo nie przetrwa całego roku. A że magazyn miał tak mizerne szanse przetrwania, co miesiąc zapewniał swoim czytelnikom dodatkową porcję radości, gdy otrzymywali nowy numer i przekonywali się, że, tak!, jeszcze nie padł!"
Araf znaczy czyściec. Tu spotkasz się z samym sobą.
Omer, Abed i Piyu. Każdy z nich niedawno przyjechał do Stanów Zjednoczonych na studia w Bostonie. Omer pochodzi z Istambułu, robi doktorat z nauk politycznych, szybko adaptuje się w nowym miejscu i zakochuje się Gail - biseksualnej intelektualistce o skłonnościach samobójczych. Gail jest Amerykanką, która we własnym kraju i we własnej skórze czuje się nie na miejscu. Abed jest biotechnologiem, którego martwi sposób prowadzenia się Omera, niespodziewana wizyta matki i stereotypowy sposób postrzegania Arabów w Ameryce. Piyu to Hiszpan, który ma zostać dentystą wbrew lękowi przed ostrymi narzędziami; nieustannie niepokoją go latynoscy krewni jego niestabilnej emocjonalnie dziewczyny - Algre.
Z upływem czasu ich relacje ewoluują tak samo jak ich postrzeganie siebie, własnych ojczyzn i kraju, w którym przyszło im żyć. Araf to opowieść o tożsamości, wykluczeniu i przynależności. Wyprawa w świat obsesji w poszukiwaniu nadziei, miłości i przyjaźni.