Najbardziej intrygujące jest to, co pozostaje w ukryciu
Miłośnicy seriali z pewnością znają jedną z najpopularniejszych produkcji mijającego roku - „Młodego papieża" w reżyserii Paolo Sorrentino. Grający rolę Piusa XIII Jude Law, w jednym z pierwszych odcinków mówi słowami swojego bohatera, że zawsze najbardziej intrygujące jest to, co pozostaje w ukryciu. Najpilniej słucha się tego, co dochodzi do nas z daleka, czego źródło jest poza zasięgiem naszych zmysłów. Wierny temu podejściu, „młody papież" nie ujawnia twarzy, zakazuje umieszczania swoich podobizn na watykańskich pamiątkach, nie udziela wypowiedzi dla mediów... Dzięki temu wzbudza wśród wiernych atmosferę tajemnicy i zainteresowania, która pozwala jego słowom wybrzmiewać głębiej i paradoksalnie, trafiać bardziej bezpośrednio do serc katolików. Takie przynajmniej założenie przyjął bohater.
W serialu nie ma mowy o tym, że Pius XIII ma cokolwiek wspólnego z XIX-wieczną amerykańską poetką Emily Dickinson. Być może niektórzy źródeł jego radykalnego indywidualizmu i skłonności do kwestionowania ustalonych porządków doszukiwaliby się w pierwszym (i chyba najważniejszym) nurcie amerykańskiej filozofii, jaką był transcendentalizm. Rysy, które określiły szczególny charakter tej filozofii, stały się podstawą niemal całej późniejszej literatury amerykańskiej, a ich szczególną propagatorką była właśnie Dickinson.
Tym, co jednak zbliża te postaci szczególnie, jest fakt, że poetka, określana często jako „pustelnica z Amherst", od niemal 130 lat wzbudza ciekawość, której filmowy Pius XIII mógłby pozazdrościć. Przez ostatnie dwadzieścia lat swojego życia (zmarła w 1889 r.) Dickinson właściwie nie opuszczała rodzinnego domu. W wyobraźni wędrowała w „solenne Alpy", nad Ren czy nad Don. Albo do Brazylii, którą uczyniła bohaterką jednego z wierszy, mówiącym o nieuchwytnym marzeniu. Nie utrzymywała kontaktu z bliskimi, ograniczając je do krótkich wymian zdań przez uchylone drzwi. Wstawała wcześnie rano, właściwie jeszcze w nocy, i zasiadała do biurka pokrytego papierem listowym. Pisała wiersze, których pozostawiła po sobie ponad 1700. Za życia opublikowała zaledwie dziesięć z nich, resztę znalazła przypadkiem jej siostra, krótko po śmierci Emily.
Poetka miała ogród, który z namiętnością pielęgnowała. „Moi przyjaciele to moje posiadłości", powiedziała kiedyś pewnemu redaktorowi. To niemal wszystko, co wiemy na pewno o życiu kobiety ogłoszonej najważniejszą i najbardziej inspirującą amerykańską poetką. Trudno o lepszy materiał na legendę. Trudno też o lepszą pożywkę dla wyobraźni krytyków, historyków literatury, miłośników poezji, ludzi szczerze oddanych poszukiwaniu prawdy i ludzi równie szczerze wścibskich lub z założenia nieprzychylnych. Trochę światła na jej decyzję o wycofaniu się ze świata rzucają zachowane listy. Tak szczere i odważne, że rozkochiwała nimi w sobie swoich korespondentów. Ale czy tajemniczy, żonaty mężczyzna, z którym wymieniała namiętne listy i który mógł być przyczyną jej ciężkiego zawodu miłosnego, faktycznie istniał? Albo inna wątpliwość - skąd w kobiecie wychowanej w samym sercu purytańskiej, wiktoriańskiej tradycji, tyle poetyckiej odwagi: w bezkompromisowej, nowatorskiej formie, w tematyce często ocierającej się o erotykę czy nawet bluźnierstwo?
„Dusza dobiera sobie Towarzystwo -
I - Zatrzaskuje drzwi -
Jak Bóg - ma w sobie prawie Wszystko -
A z Reszty sobie drwi (...)".
Dickinson inspirowała kolejne pokolenia, nie tylko tych poetów, którzy (jak Sylvia Plath czy John Berryman) widzieli swoją twórczość jako spowiedź, wyraz najintymniejszych refleksji egzystencjalnych. Swoją wielką, choć skromną objętościowo, cichą i subiektywną poetyką, wpłynęła na jakże wrzaskliwą, ekstrawertyczną twórczość poetów Beat Generation. Od połowy lat sześćdziesiątych Emily Dickinson przestała być sentymentalną panienką z prowincji o poetyckich aspiracjach, jak widzieli ją wcześniej krytycy. Stała się głosem pokolenia, które stawia na indywidualizm, realizację, wolność, czułość, buntowniczość. Pokolenia, którego przodkami byli wspomniani transcendentaliści, a dziedzicami są nowoczesne ruchy feministyczne (chętnie podbudowujące swoje idee cytatami z wierszy „pustelnicy z Amherst") i kontrkulturowe. Tego pokolenia w końcu, którego dziedzicem jest skrajny indywidualista „młody papież" Pius XIII (oraz jego hipisowscy rodzice), a także my sami - nasze postawy, poglądy, oczekiwania, przyzwyczajenia. Emily Dickinson dała nam język, który otworzył przed nami nasze dusze, pozwolił precyzyjniej określać, kim jesteśmy. Czy nie tego pragnie grany przez Jude'a Lawa bohater? Ten mógłby za nią powtórzyć: „Jestem nikim (...) Być kimś - jakie to żałosne!".
„Wiersze wybrane" Emily Dickinson w znakomitym przekładzie Stanisława Barańczaka znów w ofercie Wydawnictwa Znak.
Dagerotyp Emily Dickinson, ok. 1848/CC
Kanon, który każde pokolenie czytelników odkrywa dla siebie
Jedna z najwybitniejszych poetek amerykańskich, wciąż pozostaje nieprzeniknioną zagadką jako pisarka i jako człowiek. Wiersze Emily Dickinson to kanon, który każde pokolenie czytelników odkrywa dla siebie. Dzięki znakomitym tłumaczeniom Stanisława Barańczaka możemy przekonać się o niezaprzeczalnym wpływie twórczości „pustelnicy z Amherst” na nowoczesną poezję.