Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

17.01.2017

"Bałyśmy się, aby piloci nie pomylili naszej kolumny więźniów z kolumną wojska"

Dokładnie 17 stycznia 1945 roku rozpoczął się marsz śmierci z Auschwitz, czyli ewakuacja kilkudziesięciu tysięcy więźniów. Wśród więźniów, którzy przeżyli tę brutalną formę „ewakuacji" znalazła się Zofia Posmysz. Ponad 70 lat po wojnie postanowiła po raz pierwszy opowiedzieć całą swoją historię. Przeczytajcie fragment, w którym opowiada o marszu śmierci.


„Aż nadszedł 17 stycznia 1945 roku. Z samego rana oznajmiono nam, że tego dnia opuszczamy obóz. Mamy się na własną rękę zaopatrzyć w ciepłe rzeczy, w jedzenie. Zrobiło się zamieszanie, więźniarki obległy magazyny z odzieżą, ruszyły także na magazyny z żywnością. Ja również wyszłam i przed Blockführerstube zobaczyłam ogień. Podeszłam bliżej. Pali się ognisko, wielki stos. Esesmani wynoszą skoroszyty, a on, Główka, polewa je jakimś płynem. Ten stos płonie, dokumenty znikają. A Główka podśpiewuje:
- Es geht alles vorüber, es geht alles vorbei... Wszystko mija, wszystko się kończy, po grudniu nastaje maj.
Zadowolony, widać, pali te dowody zbrodni. Poprawia ogień, uwija się dookoła stosu. Podeszłam do niego, myśląc, czy teraz mnie rozpozna, ale nie zwróciłam jego uwagi. Śpiewał sobie dalej. Więc odważyłam się i spytałam:
- Herr Unterscharführer, wo haben Sie jetzt das Köpfchen? I gdzie pan ma teraz swoją główkę?
A on, niezrażony, na cały głos po polsku:
- Jak zanurkuję, to nikt mnie nie znajdzie.
I na tym się skończyło. Już nigdy go nie zobaczyłam ani o nim nie usłyszałam. Opuściłyśmy Auschwitz, pognano nas w głąb Niemiec. Do Ravensbrück. W trzy i pół miesiąca po tym wojna się skończyła. Śledziłam później wszystkie procesy esesmanów. Nigdy nie natrafiłam na jego ślad. Nie trafił przed żaden trybunał. Nikt go nie dopadł. Chociaż... dwa lata później doszły mnie słuchy, że gdzieś w Niemczech dawni więźniowie Oświęcimia podobno go rozpoznali i zlinczowali. Ale czy to prawda? I czy na pewno jego? Wydaje mi się, że byłoby o tym głośniej. Nie wiem. Może przeżył.

*****************************
Michał Wójcik: Marsz Śmierci. Z obozów Auschwitz I i Auschwitz II-Birkenau wyruszyło około 56 tysięcy osób. Aż 15 tysięcy więźniów tego marszu nie przeżyło.

Zofia Posmysz: Ja tej skali, tego ogromu nie ogarniałam. Wyruszyłyśmy w ciemnościach, choć strażnicy mieli latarki. Ale one specjalnego światła nie dawały. Kilka moich znajomych zaryzykowało: koleżanka z Wadowic miała niedaleko, uciekła. Udało się jej. Strażnik co dziesięć metrów, może dlatego. Gdy doszłyśmy do Pszczyny, nad naszymi głowami pokazały się radzieckie samoloty. Leżałyśmy przy pałacowym murze. Pamiętam, że bałyśmy się, aby piloci nie pomylili naszej kolumny więźniów z kolumną wojska. I żeby nam bomb nie zrzucili na głowy. Było potwornie zimno, osiemnaście stopni mrozu. Doszłyśmy do jakiejś stodoły, ale jak i kto rozdzielał miejsca do spania dla tych tysięcy osób - nie wiem. Skąd my wiedziałyśmy, że idziemy do Ravensbrück - też nie mam pojęcia. Ja w każdym razie liczyłam na to, że Armia Czerwona zajdzie nam drogę i nigdzie nie dojdziemy. Taka była nadzieja. Ale tak się nie stało. Po trzech dniach doszłyśmy do stacji Wodzisław, wówczas Leslau. Załadowali nas do pociągu, na wagony otwarte. Bez dachu. Towarowe. Dojechałyśmy w ten sposób do Ravensbrück. Nie wszystkie dojechały żywe, różnie było. Ale na pewnej stacji po drodze, na terenie Niemiec, doszło do charakterystycznego zdarzenia. Jedna z dziewcząt zaczęła krzyczeć: Wody, wody, wody! Miałyśmy wielkie pragnienie, choć mróz był niemiłosierny. Byłam blisko krawędzi platformy. Zobaczyłam niemieckiego kolejarza. Podszedł do naszego strażnika, postena, i krzyknął: Dajcie im pić! Ten mu coś odburknął, że wody nie ma i nie będzie. Kolejarz jeszcze bardziej się zdenerwował: Mordujecie ludzi, a cały naród będzie za to odpowiadał! To było zdumiewające, ale i budujące. Pewnie przemawiał przez niego strach, jednak być może też obudziło się w nim sumienie.

MW: Lepiej późno niż wcale.

ZP: I to zadziałało. Posten przyniósł nam wiadro. Kto chciał, to się napił. Do Ravensbrück dojechałyśmy już za dnia."

Książki