Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

25.01.2017

'Twórczość jest jak ptak - musi mieć dwa skrzydła - rzemiosło i kreatywność'

- Najtrudniejsze są te sytuacje, w których muszę kompleksowo zmieniać scenariusz. Na przykład w filmie ''Kiniarze z Kalkuty'' miało być dwóch bohaterów - pan Battu i staruszek Mama. Tyle, że po paru dniach zdjęciowych pan Battu uległ poważnemu wypadkowi. Dlatego właśnie dopiero gdy w równym stopniu jest się biegłym w rzemiośle i myśleniu artystycznym, można coś tworzyć - mówi Andrzej Fidyk, jeden z najbardziej cenionych polskich dokumentalistów, którego książka ''Świat Andrzeja Fidyka'' - napisana wspólnie z Aleksandrą Szarłat - właśnie trafiła do księgarń.

To książka o człowieku czy o twórczości człowieka?

Aleksandra Szarłat: I o człowieku, i o jego twórczości, bo analizując twórczość człowieka, wiele możemy dowiedzieć się o nim samym. Ta książka jest wynikiem mojej fascynacji filmami Andrzeja Fidyka, które towarzyszą mi przez lata. Mówię tu nie tylko o słynnej ''Defiladzie", która zachwyciła wszystkich - filmie przewrotnym, wiernie pokazującym północnokoreańską rzeczywistość, a w efekcie obnażającym autorytarny system, ale i o filmach z polskiego „podwórka", takich jak ''Prezydent'', czy debiutancki ''Idzie Grześ przez wieś'' o kradzieżach na kolei, za które nikt nie czuje się odpowiedzialny. Andrzej Fidyk znalazł oryginalny sposób na opowiadanie o świecie - każdy z jego filmów, w którym pokazuje fragment rzeczywistości, jest metaforą większej całości, całego kraju.

Jest w tej książce coś, czego nie było w filmach?

Andrzej Fidyk: Tak. Stąd zresztą wziął się pomysł na tę publikację. W pewnym momencie uświadomiłem sobie po prostu, że okoliczności powstawania moich filmów są nie mniej ciekawe niż same filmy. Właściwie początkowo mieliśmy pisać o tym, jak ja te filmy robiłem...

Było trudno czy ciekawie?

Andrzej Fidyk: Bywało to skomplikowane. Dla mnie zwykle kluczową sprawą jest znalezienie współpracownika na miejscu, czyli tam, gdzie będą odbywały się zdjęcia. W slangu międzynarodowym taką osobę określa się jako local fixer, czyli ktoś, kto wszystko umie załatwić, otworzyć każde drzwi, zna przepisy, wie komu i za co trzeba płacić, a komu nie. Równocześnie jest w pewnym sensie asystentem reżysera, bo weryfikuje pomysły, które reżyser może mieć, a które akurat nie przystają do danej rzeczywistości. Jeżeli się kogoś takiego znajdzie, wszystko jest możliwe, zyskujemy dostęp do miejsc i ludzi, do których nie dotarlibyśmy, startując z pozycji zwykłego turysty.

Przygód zresztą przy realizacji filmów miałem co niemiara i o nich opowiadamy. Najtrudniejsze były te sytuacje, w których musiałem niemalże kompleksowo zmieniać scenariusz. Na przykład w filmie ''Kiniarze z Kalkuty'' miało być dwóch bohaterów - pan Battu i staruszek Mama. Tyle, że po paru dniach zdjęciowych pan Battu uległ poważnemu wypadkowi. Na szczęście go przeżył i potem doszedł do siebie, ale straciłem go ze zdjęć. Musieliśmy więc zmienić obrany kierunek i zamiast podążać śladami porwanej kiedyś żony pana Battu, postanowiliśmy odszukać pewne prymitywne plemię, o którym wiedzieliśmy, że nigdy nie miało do czynienia z kinem. Ci ludzie nie mieli pojęcia, że takie medium w ogóle istnieje. Udało się do tego plemienia dotrzeć, pokazać im film i obserwować reakcje.

Aleksandra Szarłat: Efekt okazał się zabawny i wprawił ekipę filmowców w niemałe osłupienie. Po zakończonej projekcji wszyscy spodziewali się, że widzowie okażą jakieś emocje, a przynajmniej będą zaskoczeni tym, co zobaczyli. Tymczasem wódz plemienia podszedł do Andrzeja Fidyka i grzecznie oznajmił: ''Bardzo dziękujemy, ale proszę do nas więcej nie przyjeżdżać z tymi filmami, bo my tutaj mamy o wiele poważniejsze rzeczy na głowie - dużo myślimy, a poza tym dwa-trzy razy dziennie chodzimy na polowania. Nie mamy czasu zajmować się kinem''.

Skoro o tym mowa, jak sprawić, żeby ludzie żyjący w zupełnie innym kręgu kulturowym, nie znający ani pana ani filmu, zechcieli jednak się zgodzić i zaufać ekipie, współpracować z nią?

Andrzej Fidyk: Zasadnicze jest tu autentyczne zainteresowanie tematyką filmu. Jeżeli konkretny człowiek widzi, że reżysera naprawdę interesuje jego historia i to co ma do powiedzenia, to w sposób naturalny zaczyna z nim współpracować. Właściwie tak samo jest z wywiadem - udaje się wtedy, kiedy dziennikarz naprawdę jest zainteresowany tematyką, którą porusza rozmówca.

Rozumiem, że pasja jest najważniejsza?

Andrzej Fidyk: Jeden z moich bohaterów powiedział, że twórczość jest jak ptak - musi mieć dwa skrzydła, jednym jest rzemiosło a drugim kreatywność. Dopiero jak w równym stopniu jest się biegłym w rzemiośle i myśleniu artystycznym, można coś tworzyć. To się tyczy każdej dziedziny sztuki.

Aleksandra Szarłat: Nasza książka ma kilka poziomów - jest opowieścią o tym, jak powstawały filmy Andrzeja Fidyka, ale jednocześnie przygodową książką o podróżach po świecie. Jest też, co wydaje mi się szczególnie cenne, swoistym przewodnikiem dla amatorów - filmowców, którzy chcieliby kręcić dokumenty. Zawarliśmy w niej wiele pomocnych uwag, które w tekście są wyróżnione drukiem, na przykład jak wybrać odpowiedniego bohatera, jak właściwie spojrzeć na dane zjawisko i jak je dobrze filmować.

Skąd czerpie pan pomysły na film?

Andrzej Fidyk: Nie ma na to reguły, przynajmniej u mnie. Na przykład któregoś dnia 1992 roku oglądałem ''Teleexpress'' i w pewnym momencie podano krótką, piętnastosekundową informację o tym, że w Moskwie otwarto szkołę striptizu. Nagle pomyślałem, że przecież to jest fantastyczny punkt wyjścia do dużego filmu dokumentalnego o stosunku totalitarnej władzy radzieckiej do takich zjawisk, jak seks czy erotyka.

Jest też inny przykład. Dawno temu, kiedy w Europie niewiele osób słyszało o tzw. Bollywood, interesowałem się właśnie fenomenem kina indyjskiego. Gromadziłem na ten temat notatki prasowe, polskie i zagraniczne. Któregoś razu kolega powiedział mi, że widzom pokazują je tam kina objazdowe. Od razu wiedziałem, że chcę zrobić o tym film - znaleźć fajną ekipę kina objazdowego i pojechać z nimi przez wybrane rejony Indii, a po drodze szukać odpowiedzi na pytanie, na czym polega ogromna społeczna i polityczna rola kina w Indiach.

Pan sam czegoś ważnego nauczył się od swoich bohaterów?

Andrzej Fidyk: Motto naszej książki dotyczy właśnie tego - gdyby wszyscy byli jednakowi, świat byłby nudny. Ludzie są najprzeróżniejsi, z rozmaitymi przemyśleniami, problemami, chorobami, radościami i tak dalej. To jest taki wspólny mianownik, jeśli chodzi o lekcje, jakie otrzymałem od wszystkich bohaterów moich filmów.

Lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela reportażu i kina!

Jeden z najważniejszych polskich dokumentalistów, twórca legendarnej "Defilady" i autor kultowego cyklu Czas na dokument opowiada o swoim szalonym świecie.

Czas na Andrzeja Fidyka!

Gdy jego ekipa trafiła do Korei Północnej, filmował świat takim, jakim chciał go widzieć Wielki Wódz. Zastosował się do najbardziej absurdalnych zaleceń propagandy. Ani tamtejsze władze, ani polska cenzura nie zorientowały się, że dzięki temu zrobił film, który odsłonił prawdziwe oblicze totalitaryzmu.
Kiedy Związek Radziecki walił się w gruzy, sfilmował byłych aparatczyków, którzy zakładali w Moskwie… szkołę striptizu.
W Indiach dołączył do niezwykłego objazdowego kina, a w Kazachstanie podglądał ekipę BBC, która – w ramach krzewienia demokratycznych ideałów – uczyła, jak wyprodukować telenowelę.
Andrzej Fidyk zabiera nas w podróż we wszystkie zakątki świata – od Białorusi przez afrykańskie królestwo Suazi aż po Brazylię. Przywołuje mrożące krew w żyłach wspomnienia i przede wszystkim uczy patrzenia na świat. A przy okazji zdradza tajniki sztuki filmowej.

Lektura obowiązkowa dla każdego wielbiciela reportażu i kina.

„Fidyk wniósł nowe tchnienie w polski film dokumentalny. Wyszedł poza klasyczną szkołę polskiego dokumentu, kiedy ten zaczął się już dusić w obroży swojej definicji.”
Marcel Łoziński