Ann Patchett: Chcę, żeby w moich książkach dużo się działo
- Jako twoja bliska przyjaciółka wiem, że wybrałaś się w podróż do Amazonii, żeby przygotować materiał do nowej książki i w pewnym sensie znienawidziłaś to miejsce. Czy możesz o tym opowiedzieć?
- Na początku zakochałam się w Amazonii, ale trwało to tylko cztery dni. Była piękna, nieznana i niesamowicie fascynująca. Niestety zostałam tam dziesięć dni. Przekonałam się, że są tam chmary owadów i tony błota, niespodziewanie mało warzyw i o wiele za dużo węży. Nie można nigdzie wybrać się samej, co ma sens, gdy nie znasz terenu, ale ja z przyjemnością poznaję różne miejsca tylko w pojedynkę. Wiem, że Amazonia może być fantastyczna, gdy jest się w niej krótko, albo wtedy, gdy żyje się w niej wystarczająco długo, by wiedzieć, co może Cię zabić, a co nie, ale taki tymczasowy pobyt nie jest zbyt dobrym pomysłem.
- Wydaje mi się, że masz w zanadrzu magiczną historię o przyjaciółce pisarce, która też chciała kiedyś napisać książkę o Amazonii. Możesz ją opowiedzieć? I dodać przy okazji, czy Twoja przyjaciółka pisarka jest ładna?
- Ta moja przyjaciółka, którą jesteś Ty, jest śliczna i o wiele bardziej utalentowana ode mnie. Tak, pisałaś powieść o Amazonii, a potem z niej zrezygnowałaś, a później ja zaczęłam pisać książkę o Amazonii i kiedy porównałyśmy nasze notatki (Twoja powieść była porzucona, a moja jeszcze niedokończona) okazało się, że opowiadały bardzo podobną fabułę. To było niesamowite. Pomyślałam, że koncept, na który obie wpadłyśmy jest na pewno banalny, że obie zaczęłyśmy pisać modelową powieść o Amazonii, ale wtedy Ty powiedziałaś, że pomysły latają w powietrzu i szukają domów i kiedy Twój nie został zrealizowany, to przyszedł do mojej głowy. Jeżeli to prawda, to Twoje nazwisko powinno być na okładce książki. Na pewno podniosłoby to jej sprzedaż.
- Wielbiciele Twoich poprzednich prac, szczególnie fantastycznej „Belcanto", będą zachwyceni, gdy przekonają się, że i w tej powieści pojawia się opera. Tak naprawdę jedna z najbardziej dramatycznych scen rozgrywa się w operze. Czy to ukłon w stronę twoich wiernych czytelników, czy raczej nawiązanie do Twojej własnej głębokiej i trwałej miłości do muzyki?
- To bardziej ukłon i mrugnięcie do Wernera Herzoga i jego genialnego filmu „Fitzcarraldo", który rozpoczyna się od ujęcia w operze w Manaus, gdzie rozgrywa się też akcja powieści. Nie wiedziałam zbyt wiele o operze, gdy pisałam Belcanto, ale od tego czasu stała się ona ważną częścią mego życia. Zabawne było pisanie sceny rozgrywającej się w operze teraz - kiedy naprawdę wiem, o czym mówię.
- „Stan zdumienia" to niemalże powieść łotrzykowska, pełna niebezpieczeństw, odważnych czynów i dramatycznych spotkań ze śmiercią. Znam Cię dobrze i wiem, że jesteś osobą, która lubi siedzieć w domu i piec ciasteczka dla sąsiadów. Jak, do diaska, udało Ci się opisać te przygody i dzikość tak przekonująco? Czy pisanie tego było równie ożywcze, jak czytanie gotowej powieści?
- Och, sekretne życie umysłu! Każdą przygodę mogę wymyślić w swojej kuchni. Kocham pisać o rzeczach, których nie doświadczyłam, stwarzać wyobrażone światy. Gdybym pisała książki oparte na własnym życiu, na pewno nie mogłabym się z tego utrzymać. Poza tym, uwielbiam wartką akcję. Chcę, żeby w moich książkach dużo się działo, chcę być poruszona. Zawsze myślę o Raymondzie Chandlerze. Jestem pewna, że źle formułuje te zasadę, ale chodzi w niej o to, że gdy akcja zwalnia, należy wprowadzić mężczyznę z pistoletem. Jeśli akurat nie może znaleźć spluwy, to może trzymać zatrutą strzałę.
Elizabeth Gilbert jest autorką bestsellerowej powieści „Jedz, módl się, kochaj" oraz zbioru opowiadań „Pilgrims", który był nominowany do nagrody PEN/Hemingway i otrzymał w 1999 roku nagrodę imienia Johna C. Zacharis za debiut. Gilbert, jako ceniona dziennikarka, została nagrodzona Pushcart Prize i pracuje jako redaktorka i eseistka dla magazynu „GQ".