Dzikie łabędzie. Trzy córki Chin - fragment
Pod koniec lipca w Znak Literanova ukaże się książka, która poruszyła czytelników na całym świecie. Nie można jej przeczytać tylko w Chinach, gdzie wciąż jest zakazana przez władze.
"Dzikie łabędzie. Trzy córki Chin" to przejmująca opowieść o trzech pokoleniach jednej rodziny, której doświadczenia tworzą niezwykły obraz przemian, jakie dokonały się w Chinach. Już dziś możecie przeczytać fragment.
„MAŁE ZŁOTE LILIE" - KONKUBINA GENERAŁA
(1909-1933)
Moja babcia w wieku piętnastu lat została konkubiną generała, szefa policji w słabym i chwiejnym chińskim rządzie. Był rok 1924 i w kraju panował chaos. Na przeważającym obszarze, łącznie z Mandżurią, gdzie mieszkała moja babka, władzę sprawowali wojskowi. Związek został zaaranżowany przez jej ojca, urzędnika policji w prowincjonalnym mieście Yixian w południowo-zachodniej Mandżurii, leżącym sto sześćdziesiąt kilometrów od Wielkiego Muru i czterysta kilometrów na północny wschód od Pekinu.
Jak większość miast w Chinach, Yixian został zbudowany jako forteca. Mury, które go otaczały, pochodziły z czasów dynastii Tang (618-907 naszej ery). Miały dziewięć metrów wysokości, trzy metry sześćdziesiąt centymetrów szerokości i wieńczyły je blanki dźwigające szesnaście fortów rozstawionych w regularnych odstępach. Mury były na tyle szerokie, że można było swo¬bodnie przejechać po nich konno. Do miasta prowadziły cztery bramy, których usytuowanie odpowiadało czterem położeniom igły kompasu, każda z zewnętrzną ubezpieczającą bramą, a całą fortyfikację otaczała głęboka fosa.
W mieście najbardziej rzucała się w oczy wysoka, bogato zdobiona dzwonnica z ciemnobrązowego kamienia, która została zbudowana w VI wieku, kiedy przyjęto tu buddyzm. Każdej nocy uderzano w dzwon, aby oznajmić godzinę, używano go również jako alarmu w razie pożaru albo powodzi. Yixian był dobrze prosperującym miastem handlowym. Na równinach wokół uprawiano bawełnę, kukurydzę, sorgo, soję, sezam, brzoskwinie, jabłka i winogrona. Na łąkach i na wzgórzach leżących na zachód od miasta rolnicy hodowali owce i bydło.
Mój pradziadek, Yang Rushan, urodził się w 1894 roku, kiedy jeszcze całymi Chinami rządził cesarz rezydujący w Pekinie. Członkowie rodziny panującej byli Mandżurami, którzy podbili Chiny w 1644 roku. Rodzina Yang należała do chińskiej grupy etnicznej Han i powędrowała na północ od Wielkiego Muru, szukając szczęśliwszego losu.
Pradziadek jako jedyny syn swoich rodziców był najważniejszą osobą w całej rodzinie. Tylko dzięki synowi może przetrwać nazwisko rodu - bez niego linia rodzinna wygaśnie, co dla Chińczyków było równoznaczne z najstraszliwszą zdradą, jaką można popełnić wobec własnych przodków. Posłano go do dobrej szkoły. Miał zdać egzaminy, aby zostać mandarynem - urzędnikiem. Było to ambicją większości mężczyzn w tym czasie. Żaden Chińczyk nie czuł się bezpiecznie bez władzy lub pieniędzy, bo nic go wtedy nie chroniło przed urzędniczym rozbojem lub nieprzewidzianą przemocą. W Chinach nigdy nie istniał oficjalnie zatwierdzony system prawny. Wymiar sprawiedliwości był niepodważalny, a okrucieństwo wpisano w działanie wszystkich instytucji, ale mogło ono także wynikać z kaprysu urzędnika, który, jeśli miał władzę, sam był prawem. Dla dziecka z niearystokratycznej rodziny zostanie mandarynem było jedynym sposobem wymknięcia się z obrotów wiecznie kręcącego się koła niesprawiedliwości i własnego strachu. Yang zdecydował, że jego syn nie zajmie się tradycyjnym rodzinnym rzemiosłem - wyrabianiem filcu - i poświęcił siebie i całą swoją rodzinę, aby go wykształcić. Kobiety szyły dla okolicznych zakładów krawieckich, pracując do późna w nocy. Żeby zaoszczędzić pieniądze, przykręcały lampki oliwne do minimum i psuły sobie wzrok. Od ciężkiej, wielogodzinnej pracy puchły im palce.
Zgodnie z obyczajem mój pradziadek został ożeniony bardzo młodo, w wieku czternastu lat, z dziewczyną starszą od niego o sześć lat. Uważano wtedy, że jednym z obowiązków żony jest pomoc w wychowywaniu męża.
Historia jego żony, mojej prababki, jest typową historią milionów chińskich kobiet z tamtych czasów. Pochodziła z rodziny garbarzy o nazwisku Wu. Ponieważ jej rodzina nie należała do inteligencji ani nikt z niej nie piastował urzędniczego stanowiska, a w dodatku była dziewczynką, w ogóle nie dano jej imienia. Urodziła się jako druga córka i nazwano ją po prostu „Dziewczyną numer dwa" (Eryatou). Jej ojciec umarł, kiedy była niemowlęciem, i wychowywał ją wuj. Pewnego dnia, gdy miała sześć lat, wuj jadł obiad z przyjacielem, którego żona była w ciąży. Podczas obiadu obaj mężczyźni ustalili, że jeśli dziecko będzie chłopcem, poślubi sześcioletnią siostrzenicę wuja. Dwoje młodych nigdy nie spotkało się przed ślubem. Poza tym miłość traktowano jako coś wstydliwego, coś, co naruszało honor rodziny. Nie dlatego, żeby stanowiła tabu - w Chinach istniała pradawna tradycja romantycznej miłości - ale dlatego, że uważano, iż młodzi ludzie nie powinni znaleźć się w sytuacji, w której coś takiego może się przytrafić, ponieważ małżeństwo było sprawą zwykłego obowiązku, umowy pomiędzy dwiema rodzinami. Jeśli miało się dużo szczęścia, można się było zakochać po ślubie.
W momencie ślubu, który mój pradziadek zawarł w wieku lat czternastu, biorąc pod uwagę, że chowano go pod kloszem, nadal był jeszcze właściwie dzieckiem. Pierwszej nocy nie chciał spać w pokoju ślubnym. Zasnął na łóżku w pokoju matki i przeniesiono go, kiedy spał, do sypialni, w której była panna młoda. Ale chociaż był rozpieszczonym i zepsutym chłopcem i ciągle jeszcze potrzebował pomocy przy ubieraniu, wiedział dobrze, jak się „robi dzieci", jak to ujęła jego żona. Moja babka urodziła się pierwszego roku po ślubie rodziców, piątego dnia piątego księżyca, wczesnym latem 1909 roku. Była w lepszej sytuacji od swojej matki, bo jednak nadano jej imię, które brzmiało Yufang. Yu oznacza „jadeit" i było to imię nadawane całemu potomstwu tej generacji, fang zaś oznacza „pachnące kwiaty".
Świat, na którym się pojawiła, był absolutnie nieprzewidywalny. Imperium mandżurskie, które trwało przez dwieście sześćdziesiąt lat, rozpadło się. W latach 1894-1895 Japonia zaatakowała Chiny w Mandżurii. Chiny poniosły ciężkie straty i utraciły część terytoriów. Powstanie bokserów w 1900 roku zostało stłumione przez osiem obcych armii, których kontyngenty stacjonowały potem w Mandżurii, niektóre z nich rozlokowano wzdłuż Wielkiego Muru. W latach 1904-1905 Rosja i Japonia stoczyły wojnę na równinach Mandżurii, a zwycięstwo Japonii sprawiło, że stała się tam dominującą siłą. W 1911 roku pięcioletniego cesarza Chin Pu Yi obalono i ustanowiono republikę, na której czele stanął charyzmatyczny przywódca Sun Jat-sen.
Nowy rząd republiki wkrótce upadł i kraj podzielił się na rządzone przez lokalnych watażków terytoria. Szczególnie Mandżuria była źle nastawiona do republiki, ponieważ właśnie z niej wywodziła się panująca dynastia. Zewnętrzne siły, zwłaszcza Japonia, pomnożyły wysiłki, aby zapanować nad Chinami. Wobec tych wszystkich nacisków stare instytucje załamały się i w efekcie powstała pustka w sferze władzy, moralności i autorytetów. Wielu ludzi dążyło na szczyty, przekupując lokalnych potentatów kosztownymi podarunkami: złotem, srebrem i innymi kosztownościami. Pradziadek - nie na tyle bogaty, by kupić sobie wysoką pozycję w dużym mieście - gdy dobiegał trzydziestki, był zaledwie urzędnikiem policji w rodzinnym Yixianie, prowincjonalnej dziurze. Ale miał wielkie plany. I miał wartościowe aktywa - swoją córkę.
Babcia była pięknością. Miała owalną twarz z różowymi policzkami i alabastrową cerę. Długie, lśniące czarne włosy splatała w gruby warkocz, który sięgał talii. Jeśli okoliczności tego wymagały, była skromna i poważna - a przeważnie wymagały. Ale pod stateczną powierzchownością kryła się tłumiona energia. Była niewysoka, miała ponad metr pięćdziesiąt, drobną figurę i spadziste ramiona, uznawane wtedy za idealne.
Jej największym majątkiem były jednak krępowane stopy, zwane po chińsku siedmiocentymetrowymi złotymi liliami (sancun jinlian). Oznaczało to, że jej chód był jak „kołysanie się młodych pędów wierzby w wiosennych powiewach", jak to ujmowali chińscy znawcy kobiecej urody. Widok kobiety kołyszącej się na krępowanych stopach miał działać na mężczyznę erotycznie, ponieważ jej bezradność budziła opiekuńcze uczucia w patrzącym.
Babcia miała dwa lata, kiedy zaczęto jej bandażować stopy. Jej matka, która sama miała krępowane stopy, najpierw kawałkiem białego materiału o długości sześciu metrów przywiązała jej palce, oprócz dużego, do podeszwy stopy. Potem na wierzchu położyła duży kamień i zgruchotała kości. Babcia krzyczała w potwornym bólu, ale matka wetknęła jej między zęby złożony kawałek materiału, żeby nie było słychać wrzasków. Ten ból babcia znosiła wielokrotnie.
Trwało to dobrych kilka lat. Nawet kiedy kości już połamano, stopę krępowano bandażem z grubego materiału w dzień i w nocy, bo gdyby ją uwolniono, mogłoby się zdarzyć, że kości zaczną się zrastać. Przez lata moja babka żyła w nieustannym bólu. Kiedy prosiła, żeby rozwiązać bandaże, matka szlochała i mówiła, że to by zrujnowało całe jej życie i że robi to dla jej szczęścia.