Samuraj vs. Wiking. Czy japoński kryminał pokona szwedzki?
Pretekstem do pytania o japońskie crime story jest powieść „Przeczucie" Tetsuyi Hondy, która właśnie trafia do polskich księgarń. To niewątpliwie ewenement, bowiem poza wydawanymi kilka lat temu powieściami Natsuo Kirino Polacy japońskich kryminałów nie znają. Dziwne, bo gatunek ten w Japonii jest niezwykle popularny - w stowarzyszeniu Mystery Writers of Japan, założonym przez nieżyjącego już Ranpo Edogawę zrzeszonych jest 600 japońskich „kryminalistów", a sprzedaż ich książek na japońskim rynku liczy się w milionach egzemplarzy.
Kryminał hermetyczny
Oczywiście o tym, czy literatura danego kraju zagości poza jego granicami, niekoniecznie decyduje wartość literacka, ale to, czy książka najzwyczajniej w świecie spodoba się czytelnikom. W przypadku japońskiego kryminału można mieć o tyle wątpliwości, że jest on nieco specyficzny. Ale ci, którzy pamiętają początki „szwedzkiego boomu" na świecie, pamiętają również wątpliwości towarzyszące wydawaniu serii Millenium. Przyzwyczajeni do powieści akcji albo klasycznych crime story z dedukcją w roli głównej czytelnicy nagle zetknęli się ze żmudną robotą, przeglądaniem tysięcy zdjęć i papierów, i dużym sformalizowaniem pracy policji, z jaką mamy do czynienia w powieściach Skandynawów.
Pod tym względem japoński kryminał jest do szwedzkiego bardzo podobny, bo praca detektywów jest sformalizowana do niewyobrażalnych dla nas granic. Są zebrania, procedury, mrówcza robota, a co ważniejsze - niesamowita hierarchia. O ile jeszcze w szwedzkich powieściach te procedury i żmudne poszukiwania czytelnik był w stanie zaakceptować, o tyle japońskie absolutnie sztywne reguły są dla nas zupełnie niezrozumiałe. Skomplikowany system podległości, stref wpływów pojedynczych jednostek czy też wykonywanie czynności bezsensownych tylko dlatego, że „są na liście" zadań do wykonania, mogą być dla czytelnika spoza Wysp Japońskich zbyt dużą i irytującą egzotyką. Podobnie jak obyczaje. Nie rozumiemy, dlaczego szef kłania się podwładnemu, dlaczego policjant nie może zabrać głosu podczas odprawy grupy roboczej, co to, u jasnej Anielki, znaczy stracić twarz?
Ciemna strona
Jednak należy pamiętać, że sukces kryminału szwedzkiego polega także na pokazaniu nam oblicza tamtejszego społeczeństwa. Oblicza nieznanego i zaskakującego. Pamiętacie szok, kiedy okazało się, że osobę dorosłą można całkowicie ubezwłasnowolnić i poddać jej życie całkowitej kontroli instytucji? Mowa oczywiście o Lisbeth Salander i jej kuratorze. Pamiętacie zdziwienie, że w Szwecji tak silne były nastroje nazistowskie (także Millenium), że tak znakomicie funkcjonuje u nich handel ludźmi czy przemoc wobec kobiet? Ta nieznana twarz Szwecji, według nas kraju mlekiem i miodem płynącego, tolerancyjnego i otwartego przyciągnęła rzesze czytelników.
I jeżeli chodzi o ten aspekt, to kryminał japoński może zaspokoić nasze najskrytsze oczekiwania. Bo my Japonię widzimy jako kraj pięknych, delikatnych gejsz, ceremonii parzenia herbaty, spokoju, ewentualnie ekskluzywnego sushi. A mamy? Aranżowane małżeństwa, zawodową rywalizację aż do śmierci z przemęczenia, sposób życia, w którym dorosłe dzieci mieszkają z rodzicami do czasu założenia własnych rodzin, niski poziom edukacji, wszechobecne hotele robotnicze, nam kojarzące się z twardym PRL-em (tam zamieszkiwane przez osoby bez rodzin), powszechnie akceptowaną działalność gangów, równie powszechne społeczne i zawodowe ograniczenia czy wreszcie niesamowitą wręcz i wszechobecną przemoc seksualną - to nie jest coś, co kojarzy nam się z Japonią. A pisarze japońscy niemal lubują się w pokazywaniu ciemnych stron - na przykład wspomniani już Natsuo Kirino czy Tetsuya Honda. Jeśli przyjmiemy, że Polacy lubią czytać o tym, jak źle jest w krajach, w których według powszechnej opinii ma być dobrze, to japoński kryminał powinien wyprzedzić szwedzki w przedbiegach.
Bohater
Michael Blomkvist, Harry Hole, Kurt Wallander, Rebeka Martinsson - co ich łączy? Są bohaterami popularnych szwedzkich serii kryminalnych. Autorów rozpoznaje się dzięki ich bohaterom, a wytrwali czytelnicy kupują kolejne książki nie tylko dlatego, żeby doczekać się rozwiązania kolejnej zagadki, ale żeby poznać dalsze losy ukochanych postaci. Nie ukrywajmy - szwedzki kryminał serią stoi. I pod tym względem japońskie książki nie odstają bynajmniej od swoich skandynawskich koleżanek, wręcz odwrotnie. Japończycy kochają serie, zarówno jeżeli chodzi o mangę, jak i tradycyjną literaturę.
Wspomniany już na początku zasłużony dla japońskiej literatury detektywistycznej Ranpo Edogawa sławę zdobył dzięki swojemu Detective Boys Gang ze stojącym na czele detektywem Kogorō Akechi. Ko Sakuma, Samejima, Reiko Himekawa czy Sławny Detektyw Conan (ten ostatni jest bohaterem bijącej rekordy popularności kryminalnej mangi. Bo przecież Japończycy na mangę przerobią wszystko) - to bohaterowie cykli. Mają swoje ciemne strony i słabości, które tak kochają czytelnicy. A jednocześnie potrafią pokonać przeciwności losu i osiągnąć swoje cele. Reiko Himekawa, bohaterka książki Hondy, nie tylko ma za sobą traumę, ale przede wszystkim zmaga się z wrogim otoczeniem policyjnego świata, będąc jedyna kobietą komisarzem w swojej jednostce.
Wpisanie w trendy
Nie bardzo wiadomo, czy to trend, przełamanie tabu, czy też odpowiedź na zapotrzebowanie społeczeństwa, ale coraz więcej kryminałów dotyczy przemocy wobec kobiet. Skandynawowie, mocno na tym punkcie uczuleni, przodują w pokazywaniu tego rodzaju zbrodni. I zyskują, biorąc pod uwagę, że większość czytelników to głównie kobiety. Podobnie może się stać z kryminałem japońskim, bo tamtejsze społeczeństwo ma spory problem z kulturowo uwarunkowaną przemocą wobec kobiet czy też przedmiotowym ich traktowaniem. Coś jednak zaczyna się zmieniać i o problemie tym zaczyna się robić coraz głośniej, zamiast zamiatać wstydliwą kwestię pod dywan. „Reiko bardzo gwałtownie reagowała na zaczepki z podtekstem seksualnym. Dotąd w pociągach złamała niedoszłym obmacywaczom siedemnaście palców i dwie ręce. W pracy miała skromniejsze osiągnięcia: sześć złamanych palców i zero złamanych rąk, ale trzech facetów zaliczyło kopniaka w krocze, a kilku innych wstrząśnienie mózgu w następstwie podcięcia nóg" - to jeden z fragmentów „Przeczucia". Kobiety dochodzą do głosu i przestają sobie dawać dmuchać w kaszę także w sztandarowo szowinistycznych społeczeństwie, a inne kobiety chcą i lubią o tym czytać.
Monika Frenkiel
Zaczęło się od zwłok podrzuconych pod żywopłotem. Jak śmieci. I to w Tokio, gdzie nikt nie wyrzuci na ulicę nawet papierka. Szczelnie zawinięte w niebieską folię, obwiązane sznurkiem, z mnóstwem ran, z których największą zadano już po śmierci.
Potem były kolejne ciała. Wszystkie potwornie zmasakrowane.
Komisarz Reiko czuła, że to szczególna sprawa. Tym bardziej że do śledztwa dołączył Katsumata. Jakże on jej nienawidził. Nie dość, że kobieta, to jeszcze młoda i piękna. I te jej przeczucia. Bardziej widział ją w roli gejszy niż komisarza w tokijskiej policji.
Teraz muszą pracować razem. A Reiko coraz częściej ma przeczucie, że tym razem stawką jest nie tylko odnalezienie mordercy, ale i jej przyszłość.
_____
"Przeczucie" to pierwsza część cyklu o młodej komisarz Reiko Himekawie. W samej tylko Japonii sprzedało się ponad 4 miliony egzemplarzy serii. Stała się ona podstawą dwóch seriali, filmu telewizyjnego i kinowego hitu.