Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

08.11.2017

Kurs intensywnej hagioterapii - zaproszenie

W listopadzie w Znaku kolejna książka Szymona Hołowni "Święci pierwszego kontaktu". Przeczytajcie wstęp autora.

_______________________


Nie spotkałem jeszcze nikogo, kto mając do wyboru: przeczytać podręcznik do dogmatyki albo zbiór życiorysów świętych, zdecydował się na opcję numer jeden. Różnicy w pożywności - zaryzykuję twierdzenie - nie ma żadnej. I wschodni, i zachodni teologowie piszą wszak bowiem od lat, że życie świętego człowieka to „dogmatyka doświadczalna", polowe ćwiczenia z teologii.
Wszyscy mądrzy: papieże, biskupi na synodach, duchowi kierownicy, mówią, że to nie książki zbawią świat. Gdyby miały go uratować - już by to zrobiły. Żyjemy wszak w dobie, w której znacznie więcej osób pisze książki, niż je czyta. Teraz trzeba nam dokładnie tego, czego potrzebowali chrześcijanie w każdym z pierwszych dwudziestu wieków chrześcijaństwa: ludzi, którzy pokazaliby nam, że to wszystko nie jest żadnym ideologicznym pitu, pitu ani zbiorem historycznych przygód. Że to naprawdę działa.
Nie znam człowieka, który nawrócił się po lekturze książki. Znam paru takich, którzy zmienili swoje życie (zaczynając od priorytetów, przez postawy do decyzji) - czasem stopniowo, czasem za jednym zamachem - po spotkaniu z człowiekiem. Z Chrystusem albo jednym z Jego ziomków. Jeszcze chodzącym po tym świecie albo już nie chodzącym, ale jednak wciąż działającym, żyjącym.
Dlatego taką frajdą jest dla mnie pisanie życiorysów świętych. Mam szczerą nadzieję, że mogąc przejść z nimi potrzebny do opracowania ich historii kawałek drogi - może i ja się zainspiruję, podkradnę jakiś pomysł, a może - co dałby w końcu Pan Bóg - się nawrócę? To już drugi tom moich hagiograficznych zmagań. Pierwszy znalazł kilkadziesiąt tysięcy odbiorców i to naprawdę wielkie szczęście słyszeć teraz przy okazjach różnych spotkań, że nawiązana dzięki tamtej książce przyjaźń ze świętym Spirydonem albo Marią Magdaleną sprawdza się, rozwija, działa. W tomie drugim biografii jest ciut mniej, spróbowałem jednak wejść w nie trochę głębiej, nie ograniczać się do krótkiej prezentacji, pozwolić bohaterowi zostać z nami chwilę dłużej (...).
Wybór postaci jest znów bardzo subiektywny. Nazwiska niektórych świętych wynotowywałem podczas różnych lektur, inne „trafiały" do mnie podczas jakiejś podróży, w odwiedzanym kościele, lotniskowej kaplicy, w rozmowie albo z zostawionego przez kogoś w pociągu obrazka. Są tu więc pobożne damy sprzed piętnastu wieków, są polskie królowe, lekarze, zakonnicy bibliofile, rosyjskie księżne, francuskie aktorki, są korespondentki wojenne i kucharki, jest założyciel Kalifornii, szalony wynalazca i matematyczny geniusz oraz ksiądz, który przez dwadzieścia lat tępiony był na wszystkie sposoby przez Święte Oficjum. (...) Kilka przypadków to ludzie jeszcze bez oficjalnej aureoli. W trakcie kościelnych procesów albo jeszcze przed nimi. Uznałem, że nie ma na co czekać, warto pokazać ich los, bo przecież oficjalna deklaracja kanonizacyjna papieża nie przeprowadza nikogo do nieba, ona po prostu stwierdza uzyskanie pewności, iż dana jednostka tam jest.
W „Świętych codziennego użytku" proponowałem, by wybierać sobie jednego patrona na każdy tydzień roku. Tym razem proponuję hagioterapię bardziej intensywną: zapoznanie się z jednym świętym dziennie na przestrzeni miesiąca. Można to robić po kolei, można iść „tematycznie" zgodnie z rozpoznawanym u siebie w danym momencie problemem - wtedy należy kierować się sugestiami zawartymi na samym początku każdego rozdziału.
(...) Na zakończenie warto wytłumaczyć się z rzeczy podstawowej: dlaczego kolejne „żywoty świętych", skoro półki wszystkich księgarń świata zaraz zawalą się pod ich ciężarem? Myślę, że wszyscy, którzy je piszemy, robimy to dlatego, że każdy z nas tych samych świętych inaczej spotyka. To jak z biografią każdego człowieka: można ją napisać z tysiąca punktów widzenia tysiąca osób, którzy opisywanego znali. Dla mnie święci to nie „cudomaty", to nie podręcznik, który należy skserować. To znajomi, autorytety, niektórzy z nich - to już sprawdzeni przyjaciele. Głęboko wierzę, że towarzyszą mi teraz na sposoby sobie tylko znane, a kiedyś, w tym najważniejszym momencie, wyjdą po mnie, żebym nawet w chwili najbardziej odzierającej z relacji nie był sam.

Książki