Jak jadali królowie
„Pomysł na książkę rodził się dość długo. Zbierając materiały do artykułów biograficznych znanych postaci, natrafiałam na informacje o ich życiu codziennym, raczej mało widoczne na tle palety ich dokonań uwiecznionych przez historię. Tak się zwykle składało, że w artykułach, których treść musiała zostać ujęta w określonej liczbie znaków, wiadomości te także musiały znaleźć się na dalszym planie, a często wręcz nie starczyło dla nich miejsca. Informacje jednak pozostawały w moim archiwum, liczba zapisków rosła, aż wreszcie okazało się, że przy ich pomocy można pokazać nie tylko życie danej osoby, ale także historię zmieniających obyczajów kulinarnych. Stąd do decyzji o napisaniu książki był już jeden krok.
Wraz z redaktorką prowadzącą postanowiłyśmy skupić się jedynie na małym wycinku z nadzwyczaj obszernego tematu, mianowicie na królewskich stołach. Na ich przykładzie bowiem najpełniej można opisać zmiany kultury jedzenia, jakie następowały w ciągu wieków. Właśnie na nie w pierwszej kolejności trafiały wszelkie nowalia, i to od wrażliwości kubków smakowych władcy zależało, czy staną się one „modne" i przenikną na stoły poddanych, czy też nie. A to w jaki sposób na nie trafiały, to także fascynujący kawałek historii. Gdyby królowa Wiktoria, pod wpływem pewnego przystojnego Hindusa, nie rozsmakowała się w potrawach rodem z Indii, prawdopodobnie nie stałyby się one tak ważną częścią kuchni angielskiej. Gdyby Janowi III Sobieskiemu przypadł do gustu smak ziemniaków, które przysłał z Wiednia do Wilanowa i kazał sadzić w swoich ogrodach, prawdopodobnie jedlibyśmy je już wiek wcześniej. A tak dopiero Stanisław August Poniatowski, wielki amator „tartufelli", uczynił je warzywem popularnym. Albo gdyby Maria Antonina nie lubiła bułeczek w kształcie półksiężyca, wypiekanych w Wiedniu na pamiątkę wiktorii wiedeńskiej, Francja nie miałaby dziś swego sztandarowego croissanta, nieodzownego do porannej kawy. A skoro już jesteśmy przy Francji, to także pasztety i zupy kremy nie zrobiłyby swej olśniewającej kariery, gdyby nie brak zębów wiecznie głodnego króla Słońce, wielkiego smakosza Ludwika XIV.
Zawartość królewskich stołów ukazuje też fobie władców, ich sympatie lub antypatie polityczne oraz poglądy społeczne. Jagiellonowie na przykład panicznie bali się trucizny, stąd byli zapalonymi kolekcjonerami magicznych przedmiotów, mających przed nią ostrzegać i chronić od jej skutków. Sobieski znów, wielki miłośnik francuskiej kuchni, zwykle jadał po polsku, by utrzymać sympatię i nie drażnić niechętnej cudzoziemczyźnie szlachty. Stanisław August Poniatowski natomiast demonstracyjnie odżegnywał się od sarmackiego stylu życia, jadł wyłącznie potrawy przyrządzane na francuską modłę, a - chcąc wyrazić swoje potępienia dla powszechnego wtedy pijaństwa - podczas obiadów czwartkowych pijał wyłącznie wodę źródlaną. Jednak dysputy o sztuce towarzyszące tym zebraniom, wiódł wyłącznie po polsku, a nie jak było przyjęte na innych dworach królewskich - po francusku. Zaś Franciszek Józef kurtuazyjnie miał w swoim menu niektóre potrawy z kuchni regionalnych rządzonego przez siebie imperium, a na turbulencje w niełatwych stosunkach dyplomatycznych między Austrią a Francją reagował rezygnując z ulubionego francuskiego czerwonego Chateau Blason d'Issan na rzecz trunków z rodzimych winnic.
Sporym zaskoczeniem - dla mnie i myślę, że również dla czytelników - okazały się stoły Jadwigi Andegaweńskiej i Władysława Jagiełły, a to dlatego, że uwzględniano przy nich nie tylko osobiste gusty i religijne powinności obojga królestwa, ale także zasiadających przy nich przedstawicieli różnych nacji i wyznań. A byli to katoliccy Polacy i Litwini stanowiący dwór Jagiełły, poszczący w nieco innych terminach prawosławni Rusini, Litwini, Żmudzini, a nawet nieochrzczeni Tatarzy w ogóle nie praktykujący postu. Menu przygotowywanych posiłków było dostosowane do potrzeb wszystkich stołowników - nikt nie musiał więc znosić niechcianych wyrzeczeń ani łamać zasad religijnych. Ta wielokulturowość i poszanowanie wzajemne obyczajów były wtedy swego rodzaju fenomenem, często budzącym zdumienie gości z Europy Zachodniej, a dziś budzi szacunek dla pierwszych Jagiellonów".
Jak wyglądała prawdziwa kuchnia staropolska? Czy na obiadach czwartkowych u króla Stasia można się było najeść? I jak – znana z drakońskich diet – Sisi uwiodła Franciszka Józefa swoim apetytem?
Poznaj wielką historię od kuchni!
Królowa Jadwiga lubiła napić się piwa ze swoimi dwórkami. Jagiełło z kolei nienawidził alkoholu i… jabłek. Musiał natomiast ukrywać swoją miłość do gruszek, które ze względu na kształt uchodziły za przysmak kobiecy. Zwycięzcy spod Grunwaldu nie wypadało się nimi zajadać.
Jan III Sobieski często widywany był ze swoim kajecikiem, w którym zapisywał receptury ulubionych dań. Zawdzięczamy mu nie tylko wiktorię wiedeńską, lecz także sprowadzenie do Polski ziemniaków. Obiady najchętniej jadał w gronie rodziny, a śniadania – z ukochaną żoną… w wannie.
Na talerzu Elżbiety II wszystkie warzywa musiały być tej samej wielkości, a jeśli miała ochotę na jajka, to tylko te w brązowych skorupkach. Aby uniknąć nieprzystojnych skojarzeń, banana jadła nożem i widelcem. By nie urazić gospodarzy, byłaby w stanie zjeść… szczura.
Wika Filipowicz ze swadą opowiada o tym, co gościło na królewskich stołach. Przedstawia kulinarne obyczaje władców. Kuchenne ewolucje i rewolucje. Od królewskiego przepychu do „cienkiego jadania”. Od korzennego zawrotu głowy do wyrafinowanego podkreślania smaku dań.
Od średniowiecza po dziś dzień.