Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

17.07.2019

10. rocznica śmierci Leszka Kołakowskiego

Dziesięć lat temu, 17 lipca 2009 roku, zmarł Leszek Kołakowski. W rocznicę śmierci filozofa prezentujemy fragment jego biografii zatytułowanej „Kołakowski. Czytanie świata" pióra Zbigniewa Mentzla, poświęcony odwilży 1956 roku. Książka ukaże się nakładem Wydawnictwa Znak w przyszłym roku.

Podczas „odwilży", która w Polsce zaczęła się na dobre wiosną roku 1955, Tadeusz Kroński, przyjaciel Kołakowskiego i Miłosza, był jednym z tych, co mogli odczuć ją najbardziej. Ale artykuły, jakie czujny „Tygrys" ogłaszał wtedy w warszawskich czasopismach, sprawiały przyjaciołom zawód. „To inni wypadli zza lian cenzury jak młodsze tygrysy, podczas kiedy on kroczył w ariergardzie i niemal osłaniał odwrót stalinowców". Taktyka „Tygrysa" nie dawała Miłoszowi podstaw do optymizmu: „jeżeli jest tak wstrzemięźliwy, to znaczy, że za wcześnie i że nie rokuje «odwilży» na razie nic poza krótkotrwałym porywem". Ale wstrzemięźliwość Krońskiego, Miłosz, podobnie jak Kołakowski, tłumaczył sobie i w inny sposób. „Tygrys może był sceptyczny, ale także wstydził się naśladować zręcznych, którzy dokonywali zwrotu o sto osiemdziesiąt stopni i z dnia na dzień zaczynali głosić publicznie coś wręcz przeciwnego, niż głosili dotychczas".

Odwilż w polskim życiu umysłowym i artystycznym, zwłaszcza w literaturze, krakowski krytyk ze szkoły Kazimierza Wyki, Ludwik Flaszen nazywał „porą smutną"; gwałtowne wolty „zręcznych" denerwowały go i przygnębiały. Już jesienią roku 1955 zapowiadał nadejście czasu „Wielkich Torsji", które będą „spóźnioną reakcją na najrzeczywistszą rzeczywistość, odruchem moralnym post factum". W pierwszą rocznicę Października 1956 Flaszen, „dysydent dysydencji", „szalony recenzent" (jak sam siebie nazywał) twierdził, że w rozwoju polskiej duszy kulturalnej walka z przeżytkami „minionego okresu" równa się zeru. „Rewelacje - pozorne zresztą, choć praktycznie ważkie - krytyki «błędów i wypaczeń» przeżywają swój zmierzch. Pewnej pikanterii dodaje im tylko drażnienie zwierza, co zostawmy raczej dzieciom. Po okresie fascynacji nastąpiło znużenie".

Gorzkie wiersze i eseje; groźne, wydawałoby się, powieści; naszpikowane pikantnymi aluzjami dramaty, które klika lat wcześniej elektryzowałyby publiczność, wstrząsały sumieniami - nużyły Flaszena śmiertelnie. Wszystko to jest bardzo słuszne, mówił, ale intelektualnie... Intelektualnie w popaździernikowym piśmiennictwie nużyło go właściwie wszystko. Wszystko, z jednym wyjątkiem - filozoficznej publicystyki Kołakowskiego.

„Światopogląd i życie codzienne" - książka, którą udało się Kołakowskiemu ogłosić na początku roku 1957, zawierała teksty pisane między styczniem 1955 a czerwcem 1956. Autor miał, oczywiście, świadomość, że pod niektórymi względami uległy one anachronizacji - „nie tylko w rezultacie dalszych gwałtownych postępów niszczycielskiej pracy intelektualnej dokonywanej w tym czasie, ale głównie przez to, że ich pars destruens, krytyka szkodliwej tradycji, przeprowadzana była na ogół ze stanowiska reformistycznego, to znaczy z nadzieją na możliwość reformy czegoś, co do czego nie wiadomo, czy w ogóle może być zreformowane". Pod tym względem Kołakowski traktował je jako próby reformy sprzed polskiego (i węgierskiego!) Wielkiego Kryzysu, który „zrewolucjonizował świadomość polityczną i filozoficzną w stopniu takim, na którym nadzieja przeobraża się w zwątpienie, ale jeszcze nie w beznadziejność".
Obok owego „nie wiadomo" w odniesieniu do perspektyw reformizmu filozoficznego, drugim powodem usprawiedliwiającym, zdaniem Kołakowskiego, publikację zbioru był fakt, że nawet reformatorska i wstrzemięźliwa krytyka zachowała swoją rację bytu wobec pewnych zdegenerowanych form myślenia i działania, które w epoce Wielkiego Kryzysu nie uległy bynajmniej ostatecznej zagładzie i wykazują ciągle jadowitą żywotność.

W systematyczny sposób poddawał Kołakowski krytyce wszystkie formy myślenia marksistowskiego, które „wyniszczyły i wyjałowiły kulturotwórcze wartości tej doktryny oraz jej siłę inspiracyjną". Była to krytyka „marksizmu instytucjonalnego" w jego najgorszym wydaniu - „marksizmu od brudnej roboty", krytyka nihilistycznej i prymitywnej koncepcji walki filozoficznej; koszarowych koncepcji wychowania umysłowego; policyjnej teorii wolności; pogardy dla myślenia empirycznego; prostackiej interpretacji kultury - autor wyliczał inne jeszcze jej odmiany. Ważne miejsce w książce zajmował szkic „O słuszności zasady: cel uświęca środki" poświęcony krytyce takiej koncepcji moralności, która traktowana jest jako narzędzie wielkiej historii.

Za najwybitniejszą postać w gronie polskich badaczy zajmujących się zjawiskami moralnymi Kołakowski uznawał profesor Marię Ossowską, której wykładów na Uniwersytecie Łódzkim słuchał od początku swoich lat studenckich. Ossowska była dla niego nie tylko wzorem niezależnego naukowca, ale też prawdziwym autorytetem moralnym, a więc osobą, czyja obecność „ciąży niemile tym, którzy choćby nie wiem jak oszukiwali własne sumienie, wiedzą przecież, że ze świństwa żyją". Kołakowski dobrze pamiętał, że na jego egzemplarzu pierwszej wydanej po wojnie książki Ossowskiej „Podstawy nauki o moralności" widnieje dedykacja „w postaci ostrzegawczego życzenia, aby podstawy moralności (nie zaś podstawy nauki o moralności) autorki i właściciela nie znalazły się w kolizji". Jakkolwiek w latach stalinowskich, z winy Kołakowskiego do takiej kolizji doszło, sprawca nie unikał pełnej za nią odpowiedzialności, a skutki, jakie spowodowała, choć nie całkiem odwracalne i do naprawienia, zostały mu wielkodusznie wybaczone.

Po śmierci swojej nauczycielki Kołakowski napisał, że teoretyczny sceptycyzm i relatywizm moralny potrafiła ona łączyć z praktyczną umiejętnością odróżniania dobra od zła. Postawie Marii Ossowskiej, w nauce i w życiu codziennym, rozważania „O słuszności zasady: cel uświęca środki" wiele zawdzięczają. Ten bardzo osobisty szkic jest próbą przewartościowania hasła moralnego, które w powszechnej opinii uchodzi „za esencję cynizmu, niegodziwości oraz wszelkich postaw antyludzkich", i które w połowie lat pięćdziesiątych musiało kojarzyć się jednoznacznie z ogromem zbrodni popełnionych przez komunistów w imię rzekomej konieczności historycznej.
Zdaniem Kołakowskiego, w odniesieniu do praktyki ruchu komunistycznego złowroga maksyma: cel uświęca środki, daje się zaakceptować, a nawet uzyskuje „blask humanistyczny", wyłącznie przy jednoczesnym spełnieniu dwóch warunków. Po pierwsze, pojęcie komunizmu jako celu działania nie może obejmować tylko „władzy" i „produkcji", nie może być pojęciem o treści jedynie politycznej i ekonomicznej. Trzeba je poszerzyć, wzbogacić o dobra duchowe, o wszystkie ludzkie wartości intelektualne i moralne, które godne są tego, by uchodziły za cel sam w sobie. Po drugie, pojęcie komunizmu jako celu nie może zakładać bezwzględnego podporządkowania wszystkich spraw teraźniejszych - przyszłości „ledwo widocznej dla wzroku najbystrzejszych".