"Jeśli nie spodoba nam się to, co napiszesz, znajdziemy cię i zabijemy"
Autor tej książki krótko po jej wydaniu zginął w wypadku, którego okoliczności budzą kontrowersje. Przeczytajcie fragment "Wszystkich ludzi generała" - wstrząsający portret elit, które stanowią otoczenie Donalda Trumpa.
---------------------------
- Chłopaki uwielbiają Stana McChrystala - opowiadał C. - Siedzisz w jakiejś dziurze w Iraku i nagle obok ciebie ktoś klęka. Myślisz sobie, co to za jeden, do kurwy nędzy? A to jebany Stan McChrystal we własnej osobie.
Do baru wszedł McChrystal wraz z najwyższymi rangą oficerami ze swojego sztabu. Tego dnia przypadała trzydziesta trzecia rocznica ślubu generała. Pierwotnie miał zjeść kolację tylko w towarzystwie żony, ale teraz dołączyli jeszcze do nich jego najbliżsi współpracownicy. Młodsi stopniem członkowie sztabu mieli zjeść kolację w innej restauracji. Poprosili mnie, żebym do nich dołączył.
Wyszliśmy z hotelu i przespacerowaliśmy się kilka przecznic. Zatrzymaliśmy się przy drogiej, nastawionej na turystów restauracji i weszliśmy na piętro. Zabraliśmy się do jedzenia. Podano wino, ale ja nie piłem.
W połowie kolacji Dave zwrócił się do mnie:
- Mike, stary, musisz, kurwa, pojechać z nami do Berlina.
Berlin był kolejnym przystankiem w ich tournée po Europie.
- Cholera, chciałbym, ale nie mogę. Muszę wracać do Waszyngtonu. Jestem już umówiony na wywiad z Holbrookiem.
- Możesz z nim, kurwa, porozmawiać w każdej chwili, to nic trudnego. Holbrooke uwielbia rozgłos. No dalej. Jedź z nami do Berlina. - Dave zerknął na Duncana. - Duncan, co ty na to?
Duncan się uśmiechnął.
- To mi zaczyna przypominać jakieś pieprzone U progu sławy - powiedziałem. - Zostałem uprowadzony.
U progu sławy to film w reżyserii Camerona Crowe'a, luźno oparty na jego doświadczeniach z czasu, gdy pracował jako reporter dla „Rolling Stone'a". Głównemu bohaterowi przydzielono zadanie napisania artykułu o kapeli rockowej. Ale jednodniowe zlecenie zamieniło się w długą podróż z zespołem podczas ich trasy koncertowej. („Gwiazdy rocka porwały mi syna!", lamentowała jego matka). Bohater filmu zaprzyjaźnił się z członkami kapeli, a potem napisał o nich niezwykle szczerą opowieść („Dziennikarz muzyczny to nasz wróg", przestrzegał w filmie jeden z muzyków). Członkowie zespołu wkurzyli się na to, co napisał o nich młody dziennikarz, i zaprzeczyli wszystkiemu, co się wydarzyło („Jestem złotym bóstwem!"). Pod koniec filmu gitarzysta zespołu przeżywa epifanię. Rozumie błędy, które popełnił, i skruszony odwiedza reportera w jego domu z przekonaniem, że prawda ostatecznie zwycięży. Napisy końcowe. Film bardzo mi się podobał, ale z reporterskiego doświadczenia wiedziałem, że jeśli piszesz o kimś z brutalną szczerością, rzadko jest miejsce na happy end.
- Musisz z nami, kurwa, pojechać, człowieku - namawiał mnie dalej Dave.
Nie chciałem jednak z nimi zostawać. Mój redaktor Eric Bates przestrzegał mnie, abym nie dał się zwabić w pułapkę i nie spoufalał się z bohaterami tekstu. Abym z poczucia wdzięczności za umożliwienie mi dostępu do generała nie zatracił obiektywizmu. Wysłałem Ericowi e-mail: „Jeśli zacznę zdradzać objawy syndromu sztokholmskiego, jestem pewien, że jakoś mnie z tego wyciągniecie". Sam zresztą widziałem, że powoli ulegam urokowi ludzi McChrystala. Zaczynałem ich lubić, a oni zdawali się lubić mnie. Byli odjazdowi, zuchwali i bezczelni. Stopniowo wchodziłem do ich zamkniętego kręgu, przekraczałem tę umowną granicę otaczającą wewnętrzne enklawy we wszystkich najpotężniejszych instytucjach świata, w których ludzie mogą żyć w oderwaniu od rzeczywistości. Widziałem tego typu zamknięte kręgi w Białym Domu, w sztabach wyborczych, ambasadach, na najwyższych szczeblach wielkich korporacji. Wywierają one deformujący rzeczywistość wpływ na tych, którzy wewnątrz nich przebywają, jednocześnie przekonując tych ludzi, że ich własny pogląd na rzeczywistość stanowi absolutną prawdę. („Ustosunkowani i wpływowi dziennikarze bez wątpienia wiedzą o wielu rzeczach, o których ja nie wiem - zauważył kiedyś legendarny niezależny dziennikarz I.F. Stone. - Ale duża część tego, co wiedzą, ma niewiele wspólnego z prawdą"). Rekompensatą za te złudne sądy na temat rzeczywistości ma być poczucie prestiżu, które się wiąże z bliskości władzy. To forma najwyższego wtajemniczenia, nieodparcie uwodzicielsko działająca na każdego człowieka. Gdybym uległ panującej wewnątrz zamkniętego kręgu logice, mógłbym zatracić zdolność krytycznego myślenia podczas pisania tekstu.
Po kolacji całą paczką poszliśmy do irlandzkiego pubu Kitty O'Shea's, który znajdował się tuż za rogiem, obok hotelu Westminster. Kitty O'Shea's był typową, nastawioną na turystów knajpą i nie należał raczej do najmodniejszych lokali w Paryżu.
Zaczęło się ostre chlanie.
Około wpół do jedenastej wyszedłem na zewnątrz i natknąłem się na Duncana. Skończył właśnie rozmawiać przez komórkę. Powiedział, że McChrystalowie, Flynnowie i reszta ekipy też wkrótce mają się zjawić. Rocznicowa kolacja generała dobiegła końca.
Mniej więcej o północy cała ekipa była już narąbana w trzy dupy.
Oprócz mnie.
- Czemu nie pijesz? - zagadnął mnie Jake, gdy rozmawiałem z nim i McChrystalem.
Pytał mnie o to już po raz trzeci. I za każdym próbował wcisnąć mi piwo.
- Nie piję praktycznie już od dziesięciu lat - odparłem. - Ostatni raz, gdy się upiłem, wylądowałem w areszcie ubrany tylko w bokserki, granatową marynarkę i trampki. W dodatku dostałem sądowy zakaz zbliżania się do pewnej osoby. Spędziłem w celi cztery dni. Mój ojciec powiedział: „Czasem lepiej napędzić komuś porządnie stracha, niż udzielić mu dobrej rady". Więc skończyłem z piciem.
- Cholera. I to cię powstrzymało? - spytał Jake. - Dla nas to był dopiero początek!
Jake, McChrystal i ja wybuchliśmy śmiechem. To była jednak dość krępująca chwila. Miałem wrażenie, że za dużo im o sobie powiedziałem.
Casey przerwał milczenie, jakie zapanowało, i odciągnął McChrystala na bok. Po pijaku zaczął przepraszać generała, że zajebał sprawę z kartkami z tekstem przemówienia i nie wydrukował go odpowiednio dużą czcionką.
Ekipa McChrystala zajęła ponad połowę pubu. Stanęli w dużym kole, objęli się ramionami i wznosili kolejne toasty: za Afganistan, za siebie nawzajem, za Big Stana, za „Rolling Stone'a". Potem zaczęły się śpiewy.
- Na okładce „Rolling Stone'a" - ryczeli bracia Flynnowie słowa przeboju wykonywanego przez kapelę Dr. Hooh and the Medicine Show. - Na OOOOKŁADCE „Rolling Stone'a"!
Na cześć Chosza zaczęli wykonywać afgański taniec weselny. Flynnowie wraz C. wzbogacili go jeszcze o elementy irlandzkie. Cały bar zamilkł, gdy C. śpiewał starą balladę irlandzką. Nie potrafiłem zrozumieć wszystkich słów, ale brzmiała dość przygnębiająco. Było w niej sporo o utraconej miłości, duchach i głodzie.
-ERRRRRyyyyyEEEEoooooHHH . . . - zawodził C.
Flynnowie wymyślili własną pieśń. Jej słowa były kompletnie niezrozumiałe, za to refren brzmiał bardzo wyraźnie.
- AFGANISTAN! - wykrzykiwali. - AFGANISTAN!
Przyglądałem się temu wszystkiemu z boku.
Podszedł do mnie Dave.
- Nie zrobisz nam koło dupy, co? - zapytał.
Odparłem tak jak zwykle w takich sytuacjach:
- Zamierzam napisać uczciwy tekst. Część rzeczy wam się spodoba, a część pewnie nie.
Teraz zbliżył się do mnie Jake.
- Jeśli nie spodoba nam się to, co napiszesz, znajdziemy cię i zabijemy. C. dopadnie cię i zajebie.