"Karminowe serce" idealne antidotum na jesienną pluchę. Fragment książki
"Karminowe serce" Doroty Gąsiorowskiej idealnie pasuje do tego zestawienia!
Urokliwa cukierenka, ukryty wśród romantycznych wrzosowisk dom i historia Laury, której złamano serce...
Czy magia nowego miejsca i życzliwi ludzie pomogą Laurze odzyskać nadzieję? I czy to prawda, że złamane serce może jeszcze pokochać - nawet dwa razy mocniej?
Przeczytajcie koniecznie fragment nowej powieści Doroty Gąsiorowskiej!
Premiera 3 pażdziernika
"Karminowe serce" - fragment
Ten poranek w ogóle był nietypowy i nie tylko dlatego, że po raz pierwszy rozpoczynała dzień w nowym domu. Jej organizm też zachowywał się inaczej niż zwykle. Gdy otwarła lodówkę, od razu poczuła, że jest głodna, choć zazwyczaj śniadania jadała dopiero tuż przed południem, co oczywiście było uzasadnione późnymi pobudkami. Choć półki świeciły pustkami, znalazła jeszcze kilka plasterków szynki, którą przywiozła z Warszawy. Miała też spory zapas pieczywa, więc szybko przygotowała kanapki, a potem równie szybko je zjadła. Rozpierała ją energia. Ruszyła do sypialni i zaczęła myszkować w szafie. Wyjęła dżinsy, podkoszulek i ciepły sweter ze śliwkowej wełny. Poranek, chociaż słoneczny, był dość chłodny. Na termometrze zauważyła niewiele ponad dziesięć kresek. Umyła się i przewiązała włosy jedną ze swoich opasek z kolorowej tkaniny. Miękkie fale opadły na ramiona Laury, błyszcząc miedzianym blaskiem. W sieni otworzyła jedno z dotychczas niewypakowanych pudeł i wyjęła skórzane buty trekkingowe, odpowiednie do górskich wędrówek. Wprawdzie wcześniej nie mieszkała na wsi, nie miała nawet rodziny na prowincji, ale mogła się jednak domyślić, że skąpane w rosie dzikie ścieżki kryją wiele niespodzianek. Włożyła je i wyszła na zewnątrz, wcześniej z sentymentem rzucając okiem na białe conversy, których od dawna nie miała na nogach.
Wczoraj wprawdzie przyjrzała się najbliższemu otoczeniu, ale z nadmiaru wrażeń jej uwadze umknęło wiele szczegółów. Postanowiła więc jeszcze raz wszystko dokładnie obejrzeć.
Słońce nieśmiało dotykało liści winorośli oplatającej niewielką ażurową werandę, na którą wychodziło się z kuchni. Przy balkonowym oknie stała prosta ławeczka, a obok niej nieduży kwadratowy stół. Jak większość sprzętów w domu, również i te zostały po poprzedniej właścicielce. I co najważniejsze, zachowały się w dobrym stanie. Oczywiście Laura miała w związku z tymi przedmiotami całą masę pomysłów, które jednak musiały poczekać na odpowiedni moment. Nie była w stanie zrobić wszystkiego naraz, choć aż paliła się, żeby sięgnąć po farby i nadać tym sprzętom nowy kolor. Ileż miała zapału!
Sad o poranku też wyglądał magicznie. Nie był duży, rosło w nim zaledwie kilkanaście drzew. Rozłożyste konary jabłonek o bulwiastych pniach obejmowały się z niskimi czereśniami, a pomiędzy nimi rozpychały się grusze i śliwy. Lśniące owoce kusiły dojrzałą barwą, wychylając się spomiędzy listowia. Gęsta trawa gdzieniegdzie udeptana na kształt wijącej się ścieżki wciąż miała ładny, nasycony odcień. Laura przez kilka minut przechadzała się między drzewami, tak jak gdyby witała się z każdym z nich. Zaraz potem wróciła pod drzwi wejściowe domu. Na szczęście te charakterystyczne podwoje z rzeźbieniami po bokach też udało się odrestaurować i teraz stanowiły piękną wizytówkę domu, przyciągając gości odcieniem butelkowej zieleni i okrągłą buzią cherubinka uśmiechającego się z mosiężnej kołatki.
- Piękna ta moja chatka. - Laura, uśmiechając się, zatrzymała wzrok na rozwartych okiennicach. Potem jeszcze raz obeszła dom. W rogu działki stał nieduży budynek gospodarczy, gdzie, jak zdążyła się zorientować, piętrzyły się jakieś graty. Ale z doświadczenia wiedziała, że taki składzik jest niezwykle potrzebny. W warszawskim mieszkaniu brakowało jej podobnego miejsca i nawet trzy pawlacze w przedpokoju nie mogły pomieścić przedmiotów, z którymi nie potrafiła się rozstać. Znów wróciła do wejścia i zamknęła drzwi na klucz. Ruszyła do furtki.
Kamienno-piaszczysta droga wiła się najpierw w dół, a potem znów w górę łagodnego wzniesienia. Po obu stronach ciągnęły się łąki. Laura szła, podśpiewując wesoło. Od dawna jej się to nie zdarzało. Nie pamiętała, kiedy po raz ostatni miała dobry humor. Nieustannie zagłuszała wewnętrzny głos, coraz częściej uciekając w pracę, ale to przynosiło tylko chwilową ulgę. Bo zanim sięgnęła po następny projekt, na dnie serca znów czuła to samo rozdzierające cierpienie i tęsknotę. Ten ból ją porażał i nie było na niego lekarstwa. Przekonała się o tym przez ostatnie sześć lat. Wciąż szukała, ale nie znalazła...
A teraz od kilku chwil miała wrażenie, że znów jest normalnie. Nie żeby zapomniała o tym, co wydarzyło się w jej życiu. To było niemożliwe. Zmieniło jej świat o sto osiemdziesiąt stopni. Zmiażdżyło ją. Omal przez to nie umarła, ale póki co po tych wszystkich smutnych latach naznaczonych rezygnacją nadal żyła. A raczej uczyła się żyć. Wciąż od nowa...
Gdy weszła na pagórek, zatrzymała się. Popatrzyła przed siebie jak urzeczona. Wijąca się dotąd piaszczysta droga teraz biegła prosto, a po obu jej stronach ciągnęły się szerokie połacie wrzosowisk. Drobne kwiaty prężyły się do słońca na smukłych łodyżkach, przywodząc na myśl niewielkie koraliki nawleczone na zielone sznureczki. Nigdy wcześniej nie widziała miejsca, które zachwyciłoby ją równie mocno. Ruszyła dopiero po kilku minutach, nie przestając upajać się krajobrazem. Wiejska droga z każdym kolejnym metrem odkrywała przed nią nowe elementy pejzażu. Jeszcze z daleka ujrzała coś niewielkiego, mieniącego się odcieniem jasnego błękitu. Przyspieszyła kroku, ciekawa, co zastanie na miejscu. Kiedy po kilku minutach dotarła do celu, przekonała się, że widoczna z oddali niebieska plamka jest małą kapliczką.
Kapliczka wyglądała na wiekową. Pomalowana błękitną, miejscami łuszczącą się farbą, sprawiała wrażenie, jakby zaraz miała upaść, jednak widać było, że ktoś wciąż o niej pamięta. Smukłą figurkę Maryi ozdobiono kwiatami wstawionymi do fajansowego wazonika. Obok palił się szklany lampion.
Kilkadziesiąt metrów dalej po obu stronach drogi rozpościerał się brzozowy zagajnik. Laura ruszyła w tamtym kierunku. Minąwszy młodniak, zauważyła w oddali szklącą się taflę jeziora. Znajdowało się około kilometra od miejsca, gdzie stała, i przez dłuższą chwilą mierzyła się z pokusą, żeby iść w tamtym kierunku. W końcu skręciła jednak w bok i poszła w stronę lasu porastającego niewielkie wzgórze. Oprócz buków i grabów tworzyły go brzozy, dęby, sosny, a także dzikie jabłonie. Pachniało wilgocią i wczesną jesienią, a miejsce wyglądało, jak gdyby budziło się do życia. Zbliżyła się do jednego z buków i oparła o jego potężny pień. Przymknęła oczy, głęboko oddychając. To było niesamowite, tylko odgłosy ptaków, szelest ściółki i nieznajome dla niej dotychczas dźwięki sprawiły, że poczuła się częścią tego wszystkiego. Tak, miała świadomość, że ten las też ją zaakceptował. A nawet polubił.
Przedpołudnie przeznaczyła na porządki. Później zamierzała wybrać się do miasteczka.
Rozpakowała resztę pudeł, ulubione książki znalazły miejsce na biblioteczce w salonie i wyglądało na to, że wszystko w końcu jest tam, gdzie trzeba. Zaparzyła kawę, wyjęła z szafki ostatni kawałek orzechowej czekolady, wzięła notes i długopis, po czym wyszła na werandę. Miała zamiar zrobić listę spraw, które powinna załatwić w pierwszej kolejności, i sprzętów, które należało kupić.
Teraz było już naprawdę ciepło. Słońce ogrzewało ażurowe deski balustrady i wślizgiwało się pod daszek werandy. Zdjęła sweter, zawiesiła go na ławeczce i spojrzała przed siebie na ogrodzenie, obok którego jeden przy drugim rosły smukłe słoneczniki z dużymi główkami. Chwyciła długopis i przewertowała kartki notatnika, szukając czystej strony. Wtem od drogi usłyszała jakiś hałas. Wstała, zeszła ze schodków werandy i czujnie popatrzyła w kierunku bramy. Nie zauważyła niczego, co wzbudziłoby jej niepokój. Mimo to ruszyła w tamtą stronę. Otworzyła furtkę i wyszła na drogę. Nagle zobaczyła chłopczyka, mniej więcej dziewięcioletniego, zmierzającego w stronę głównej szosy. Widok samotnego dziecka wzbudził jej niepokój. Ruszyła za nim. Nie zdążyła przejść nawet kilku metrów, kiedy chłopiec się zatrzymał i odwrócił w jej stronę. Przypatrywał się jej z oddali, jakby zastanawiał się, co zrobić. Odruchowo uniosła rękę i pomachała. To go widocznie ośmieliło, gdyż ruszył w jej kierunku.
- Dzień dobry. - Dziecko uśmiechnęło się do Laury, a jego szare, lekko skośne oczy, charakterystyczne dla ludzi z zespołem Downa, patrzyły na nią nie tylko z ufnością, ale i z dużą ciekawością.
- Dzień dobry - odpowiedziała Laura wesoło, jednocześnie rozglądając się za jego opiekunem. Nie dostrzegła nikogo, więc od razu spytała: - Jesteś tutaj sam?
- Nie. - Chłopczyk się roześmiał. Wydawał się bardzo zadowolony.
- A gdzie mieszkasz? - Laurze coś nie pasowało w tej sytuacji, nie wiedziała, jak rozmawiać z dzieckiem. Brała pod uwagę, że chłopiec mógł sam wyjść z domu i się zgubić. W najbliższej okolicy nie było jednak żadnych budynków.
- Tam. - Dziecko zatoczyło ręką koło.
- Tam? - Spojrzała w stronę łąki.
- U mamy Hani - wyjaśnił z rozbrajającą szczerością.
- To może ja cię odprowadzę do mamy... tam, gdzie mieszkasz? - zaproponowała, przyjmując na siebie rolę opiekunki.
- Tak. - Wyraźnie się ucieszył. - Babcia i dziadek dadzą ci czekoladę. Tylko im nie mów, że wrzucałem kamienie do jeziora. Będą źli i nie pozwolą mi się bawić z Jarkiem.
- Kim jest Jarek? - Starała się wyciągnąć od chłopca jak najwięcej informacji.
- To mój kolega - oznajmił z dumą.
- Aha. - Znów rozejrzała się czujnie. - A gdzie on teraz jest?
- Ma ważne sprawy. - Chłopiec popatrzył w stronę pagórka, za którym rozciągały się wrzosowiska i jezioro.
- Jeśli powiesz mi dokładnie, gdzie mieszkasz, to cię odprowadzę, dobrze? Wydaje mi się, że o tej porze powinieneś być w szkole.
- W szkole jest nudno, a w domu mama każe mi siedzieć w pokoju i pić lekarstwa.
- Czy mama wie o tym, że wyszedłeś? - Popatrzyła na chłopczyka nieustępliwie, czekając na odpowiedź.
Wzruszył ramionami.
- No dobrze, to może lepiej chodźmy już do twojej mamy. Mam przeczucie, że bardzo się o ciebie martwi. - Laura zmarszczyła brwi, przypatrując się dziecku, ciekawa jego reakcji. - Jak masz na imię? - spytała jeszcze, uznając, że właściwie od tego powinna zacząć.
- Michał, ale oni mówią na mnie Misiek.
- Oni?
- Mama Hania, babcia i dziadek.
- Ja jestem Laura. - Z uśmiechem wyciągnęła do chłopca rękę. - To jak, idziemy?
Przytaknął i pomału ruszyli przed siebie.
Kiedy Laura trafia do urokliwej cukierenki, której właścicielka od lat ręcznie wyrabia pachnące łakocie, nie może oprzeć się magii tego miejsca. Zapach aromatycznej czekolady i kolorowe, pękate słoje z żurawiną i migdałami przyprawiają ją o zawrót głowy.
Laura boi się jednak, że ani przeprowadzka i nowy dom wśród wrzosowisk, ani bliskość magicznej cukierenki nie ukoją bólu po tym, co stało się kilka lat wcześniej. Wtedy ktoś, kto wydawał się bliski, sprawił, że serce Laury pękło, a jakaś część jej samej odeszła na zawsze.
Dziewczyna nie podejrzewa jednak, że właścicielka cukierni skrywa pewien sekret…
Czy magia "Złotego serca" i życzliwi ludzie pomogą Laurze odzyskać nadzieję?
I czy to prawda, że złamane serce może jeszcze pokochać – nawet dwa razy mocniej?
Już ponad 75 tysięcy czytelniczek pokochało książki Doroty Gąsiorowskiej
Dołącz do jej fanek i grupy TU, GDZIE SPEŁNIAJĄ SIĘ MARZENIA