"Naśladowcy" - mroczne oblicze Norwegii
- Norwegia w Polsce postrzegana jest dwojako. Pierwszy obraz - raj ukryty wśród fiordów, odznaczający się wysokim standardem życia i rządem, który sam pyta obywateli, co chcą zrobić z nadwyżką budżetową. Jest też i mroczne oblicze Norwegii - Varg Vikerens, palący kościoły czy Anders Breivik, bez cienia skruchy stający przed sądem i narzekający na warunki panujące w więzieniu. Która z tych wizji bardziej odpowiada norweskiej rzeczywistości?
- Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie, ponieważ zarówno pierwszy, jak i drugi obraz jest częścią prawdy. Norwegia to zamożny i piękny kraj, który jest jednocześnie ojczyzną dla indywiduów takich jak Anders Breivik czy Vidkun Quisling - ludzi zapisanych w historii jako przedstawiciele zła i największej zdrady, jaka istnieje. Najtrudniejszym zadaniem jest uchwycenie przepaści między skrajnościami. Jak coś tak przerażającego może narodzić się z czegoś tak pięknego? W jaki sposób społeczeństwo składające się z jednostek o tak silnym poczuciu przynależności, tak zasobne, może się stać podatnym gruntem do rozwoju kogoś takiego jak Anders Breivik?
- Czy mrożące krew w żyłach wydarzenia z Vikerensem i Breivikiem w roli głównej w jakikolwiek sposób wpłynęły na twój sposób pisania lub na historię z „Naśladowców"?
- Nie wprost, ale jestem pewien, że wymienione postaci i wydarzenia im towarzyszące miały wpływ na tło, jakim jest norweska rzeczywistość opisywana przeze mnie w „Naśladowcach". Zaprzyjaźniony autor kryminałów powiedział mi kiedyś, że wydarzenia z mojej powieści ciężko byłoby uznać za wiarygodne przed atakami z 22 lipca 2011 roku. Tamten dzień zmienił postrzeganie bezpieczeństwa i jedności całego narodu. Znalazło to, rzecz jasna, swój wydźwięk w literaturze i innych formach kulturowego przekazu, który powstał po ataku.
- W „Naśladowcach" jest taki fragment, którego akcja dzieje się przed operą w Oslo. Czytając go, można sobie wyobrazić miasto sparaliżowane atakiem bombowym z 2011 roku. Czy byłeś w Oslo w tamtym czasie?
- Redakcja dziennika „Verdens Gang", w którym wtedy pracowałem, mieściła się w budynku, który stał się celem ataku terrorystycznego. Ogromna część elewacji wraz z dużymi szklanymi panelami została roztrzaskana w pył i był to prawdziwy cud, że żaden z moich redakcyjnych kolegów nie został poważnie ranny. Tego dnia byłem z rodziną poza miastem, lecz gdy usłyszałem, co się stało, natychmiast wróciliśmy do Oslo. Tamtego popołudnia byłem z powrotem w pracy, a na warsztacie miałem reportaż z ataku. Nasze biuro zostało ewakuowane i pracowaliśmy w pobliskim hotelu. Mieliśmy ze sobą jedynie najpotrzebniejsze rzeczy. Działo się to w środku lata, więc spora część pracowników była na urlopach, a mimo to każdy, kto tylko miał taką możliwość, przyszedł, by mieć wkład w powstający materiał. 22 lipca zaatakowano całą społeczność norweską i to sprawiło, że jeszcze silniej odczuliśmy naszą jedność i solidarność. Za punkt honoru postawiliśmy sobie opublikowanie następnego dnia kolejnego numeru gazety niezależnie od tego, jakie przeszkody musielibyśmy pokonać. Data 22 lipca to w dalszym ciągu otwarta rana w sercu norweskiego społeczeństwa. Ostatnio wiele poszkodowanych oraz rodziny zabitych i rannych w atakach musiało zmierzyć się z procesem Breivika, w czasie którego złożył pozew o naruszenie jego praw obywatelskich. Ciężko sobie wyobrazić, przez co przechodzą dotknięci wydarzeniami tamtego dnia. Wielu z nich wciąż zmaga się z traumą i depresją. Rozumiem i szanuję ich uczucia.
- Czy tamte wydarzenia znajdują swoje odzwierciedlenie w scenach, które dzieją się przed operą?
- Prawdę mówiąc, scenę ataku przed operą zaplanowałem jeszcze zanim miał miejsce atak. Pierwotnie eksplozja bomby w „Naśladowcach" miała być silniejsza i spowodować dużo większe zniszczenia. Jednak po wydarzeniach z 22 lipca czułem, że to nieodpowiednie, więc stonowałem akcję. Tak między nami - uważam, że fabuła na tym zyskała, ponieważ bomba nie była istotna sama w sobie. Najważniejsze było to, co działo się wokół ataku oraz po nim.
- Zbrodnie popełnione pod wpływem faszystowskiej ideologii przez rodowitych Norwegów stanowią tylko jeden z podejmowanych tematów w twojej książce. W „Naśladowcach" można znaleźć silne echa mrocznej historii Norwegii, która pod przywództwem Vidkuna Quislinga kolaborowała z nazistowskimi Niemcami. Czy uważasz, że postać Quislinga i propagowane przez niego poglądy ciągle mają wpływ na współczesne pokolenie i ludzi takich jak Breivik czy Vikerens?
- W każdym z krajów, który był okupowany przez nazistów w czasie II wojny światowej, jedną z najbardziej skrajnych rzeczy, jaką można zrobić, jest deklaracja poglądów nazistowskich. W ten sposób dana jednostka odgradza się od wszystkich wartości i kultury, z których wyrasta dany naród. Patrząc z tej perspektywy, nie może nas dziwić fakt, iż ekstremiści nazywają siebie nazistami - głównie po to, by zastraszać i prowokować. Pozostaje pytanie, czy rzeczywiście wiedzą, czym w istocie jest nazizm.
- Doszły mnie słuchy, że w twojej powieści można wpaść na trop morderstwa w Knutby, które odbiło się głośnym echem głównie w Szwecji. Pisałeś o tym wydarzeniu jako dziennikarz. W Polsce mało kto słyszał o tej zbrodni. Czy mógłbyś przedstawić nam więcej szczegółów?
- Zajmowałem się sprawą z Knutby, kiedy byłem jeszcze korespondentem w Sztokholmie, dwanaście lat temu. W skrócie: osią wydarzeń była chrześcijańska sekta z małego szwedzkiego miasteczka Knutby. Jeden z tamtejszych pastorów - pochodzący z Norwegii - do tego stopnia "omotał" nianię, że zabiła ona jego żonę, matkę dzieci, którymi się opiekowała. Namówił ją, by zamordowała też innego członka sekty, który mieszkał w domu obok. Kobieta zabiła oboje, oddając strzały z małej odległości.
Byłem na bieżąco od pierwszego do ostatniego dnia obydwóch procesów w sprawie o zabójstwo. Elementem, który fascynował mnie najbardziej w całej tej sprawie, była rozwijająca się sekta w społeczności małego miasteczka, gdzie wszystko widać jak na dłoni. Jej członkowie pracowali w lokalnym sklepie, w szkole, w przedszkolu. I nie byli oni głupi czy niewykształceni, wręcz przeciwnie: stanowili grupę bystrych i nowoczesnych młodych ludzi, lecz założenia ich religii kompletnie różniły się od naszych. Moralne granice oddzielające dobro od zła zostały przesunięte tak, by odpowiadać na potrzeby dzierżących władzę. Sekta w dalszym ciągu istnieje. Pastor przebywa w więzieniu, ale niania opuściła ośrodek psychiatryczny w 2011 roku. Dziś ma nową tożsamość i mieszka gdzieś w Szwecji. Wciąż jest chrześcijanką.
- W „Naśladowcach" można dostrzec wpływy wydarzeń z ostatnich miesięcy oraz kryzys związany z falą islamskich uchodźców. Norwegia, Szwecja i Niemcy są zwykle ostatnim przystankiem dla imigrantów. Czy ma to wpływ na codzienność Norwegów? Widzisz różnice w swoim życiu przed i po wybuchu tego kryzysu?
- Nie. W porównaniu do Szwecji i Niemiec przyjęliśmy mniej uchodźców i nie widzę, aby w jakikolwiek sposób wpłynęło to na nasze codzienne życie. Zmieniła się jedynie retoryka polityczna. Zarówno ci, którzy chcą otworzyć swoje drzwi dla uchodźców i im pomóc, jak i ci, którzy są takim działaniom przeciwni, posługują się twardymi, nieprzejednanymi sformułowaniami. Nazywają swoich politycznych przeciwników naiwnymi idiotami lub nieludzkimi egoistami. Sądzę, że ta droga prowadzi donikąd.
- Spośród wielu świetnych fragmentów twojej książki można natknąć się na taki, w którym bohater pracujący dla dziennika opisuje atmosferę panującą w redakcji jako stresującą, nerwową. Czy w rzeczywistości pracujesz w takich warunkach?
- Pisanie książki jest jak gotowanie zupy. Musisz wyjść na ulicę, do prawdziwego świata, żeby zdobyć składniki, ale żeby zupa dobrze smakowała, trzeba dobrać je właściwie i w odpowiednich proporcjach. To przepis na opis biura redakcji z „Naśladowców". Pracowałem jako dziennikarz w dni takie jak 11 września 2001, 22 lipca 2011 (ataki terrorystyczne w Norwegii), kiedy w 2004 wybrzeża Azji nawiedziło tsunami i przy okazji wielu innych trzęsień ziemi, wojen i katastrof. Więc owszem, zdarzają się nerwowe dni. Na co dzień nie jest tak dramatycznie.
- Nadal jesteś dziennikarzem, czy może chcesz skupić się tylko na swoich książkach? Lepiej odnajdujesz się w roli reportera czy pisarza?
- Zrezygnowałem z pracy dziennikarza, lecz wciąż uważam siebie za jednego z nich. Piszę jako freelancer, kiedy tylko mam czas i możliwość. To dziennikarstwo sprawiło, że dzisiaj jestem takim, a nie innym pisarzem. Nie urodziłem się z talentem do pisania, a słowa przez wiele lat zdawały się działać przeciwko mnie. Teraz wiem, jak sprawić, żeby ze mną współpracowały.
- „Naśladowcy"" okazali się dużym sukcesem, a twoje nazwisko często wymienia się obok Larssona, Mankella i Nesbø. Jak czujesz się, będąc nową gwiazdą na scenie powieści kryminalnych?
- To dla mnie wielki zaszczyt, że kojarzy się mnie z takimi pisarzami, bo dla kogo by nie był? Mam nadzieję, że umiem uczyć się od nich i, mając takie zaplecze, tworzyć własną formę literacką. Jedną z zalet pracy pisarza na pełny etat jest możliwość czytania większej liczby książek. Jest przecież tyle cudownych książek, z których można czerpać inspirację, a kryminały nordyckich autorów to tylko niektóre z nich.
- Fredrik Beier, główny bohater "Naśladowców", to nieustępliwy, uparty typ, żyjący w stałym konflikcie ze swoimi zwierzchnikami. Czy doszukamy się w jego postaci Ingara Johnsruda, czy może jesteś jego zupełnym przeciwieństwem?
- Jestem pewien, że ślady mojej osobowości można odnaleźć w każdym z bohaterów, nie tylko we Fredriku. Fredrik to klasyczny przykład cynicznego policjanta, ale chciałem osadzić go w realiach, z jakimi mierzymy się obecnie. Stąd Frederik zmaga się z byłą żoną, nową dziewczyną, swoimi dziećmi, zagadnieniami dotyczącymi egalitaryzmu płciowego, rasizmem, złymi przełożonymi, dobrymi przełożonymi i własnymi problemami na tle psychologicznym. Stara się też odnaleźć swoją rolę jako mężczyzny w tym całym zamieszaniu. Nie zawsze mu to wychodzi.
- Kiedy możemy spodziewać się kontynuacji śledztwa Fredrika?
- Właśnie kończę swoją drugą książkę, jej premiera planowana jest na jesień.
Rozmawiał Tomasz Balawejder
To nie będzie proste śledztwo
Rozwiedziony, skonfliktowany z przełożonym komisarz norweskiej policji Fredrik Beier liczył na rutynowe poszukiwania zaginionej kobiety. To, co zastał w siedzibie sekty Boskie Światło, bardziej przypominało robotę Charlesa Mansona niż porwanie.
Wraz ze swoją partnerką, Kafą Iqbal, trafia w sam środek krwawego cyklonu. Kolejne ofiary, tym razem okrutnych eksperymentów medycznych, prowadzą ich w głąb mrocznej historii sięgającej czasów II wojny światowej.
Rozpoczyna się polowanie na mordercę bez twarzy. W gęstej sieci powiązań mediów, polityki i religii myśliwy staje się zwierzyną a przyjaciele wrogami.
Ingar Johnsrud kopniakiem wyważa drzwi do świata skandynawskiego kryminału i bezczelnie rozsiada się w towarzystwie Jo Nesbø i innych mistrzów gatunku.