Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

05.07.2017

Przeczytajcie fragment "Pięknego życia"

W lipcu w Znaku ukaże się "Piękne życie" Shauny Niequist. To książka, która inspiruje do zmian, pomaga docenić teraźniejszość , gloryfikuje ciszę i odpoczynek. Pozwala odzyskać spokój i wewnętrzną równowagę. To odpowiedź na zmęczenie, przepracowanie, tempo życia, szum informacyjny i multitasking.
Przeczytajci fragment!

_________________

Dostawianie krzeseł
Mam nadzieję, że wiedziesz życie, z którego jesteś dumna. A jeśli uważasz, że tak nie jest, mam nadzieję, że zdołasz zacząć wszystko od nowa.
Eric Roth, scenariusz do filmu „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona", na podstawie opowiadania o tym samym tytule autorstwa Francisa Scotta Fitzgeralda

Byłam na basenowej imprezie z paroma najdawniejszymi, najserdeczniejszymi przyjaciółkami. Znamy się od liceum, teraz więc są już dla mnie bardziej jak siostry. Każdy, kto znał cię jako nastolatkę i wciąż chce z tobą spędzać czas, jest prawdziwym przyjacielem. Poza tym to, że mogą szantażować mnie historyjkami o tym, z kim się całowałam, i moimi zdjęciami w dresie, jest wystarczającym powodem, by nadal się z nimi trzymać. Nie widujemy się tak często, jak byśmy chciały, ale kiedy już się spotykamy, wpadamy z powrotem w znajomy rytm, w piosenkę, którą śpiewamy całe życie.
Mąż Jenny grillował kurczaka, a my obserwowałyśmy, jak nasze dzieciaki skaczą z trampoliny i nurkują po kółka do wyławiania, popijałyśmy mrożoną lemoniadę z przenośnej lodówki i prowadziłyśmy tę samą rozmowę, którą prowadzimy przy każdym spotkaniu: powinnyśmy się częściej widywać. Tylko że tyle jest roboty, wszyscy są tacy zagonieni. Dzieciaki, wiadomo. Szkoła, prawda? Nawał pracy. Fortepian i hokej. Teściowie i przyjęcia z okazji narodzin dziecka i przeprowadzki, i klub książki, i kto ma czas?
A potem któraś z nas zakończyła pogawędkę jak zwykle: „Ale co można na to poradzić?".
Wybąkałyśmy, że to prawda, pociągnęły łyk lemoniady, pomachały nogami w zimnej wodzie i przypomniały dzieciom, że nie wolno im biegać nad samym basenem.
A w drodze do domu nie mogłam przestać myśleć o tej rozmowie, w szczególności o zdaniu: „Ale co można na to poradzić?".
Oto my, kobiety po trzydziestce. Wykształcone, zamężne, matki, kobiety, które robią karierę, dbają o dom i prowadzą przedsiębiorstwa. A siedziałyśmy tam całkowicie pogodzone z życiem, w którym byłyśmy przesadnie zapracowane i pod presją, pozbawione więzi i wyczerpane.
Ale to przerzucanie winy, prawda? Kto jest szefem, jak nie my? Kto zmusza nas do życia w ten sposób? A może nie chcemy mierzyć się z odpowiedzią na to pytanie i wolimy wierzyć, że nie można obarczać nas odpowiedzialnością za to, co robimy?
Lata temu Aaron i ja rozmawialiśmy z młodym pastorem dynamicznie rozwijającego się kościoła i z jeszcze jednym przyjacielem, wytrawnym duchownym. Pierwszy z nich opowiadał o tym, że jego kościół gwałtownie się powiększył i że nie panowano nad tym procesem, więc całkowicie wymknął się spod kontroli, i o tym, jakie to niewytłumaczalne, nie dające się powstrzymać zjawisko.
Doświadczony pastor zauważył łagodnie:
- To ty zbudowałeś ten kościół i nie ma nic złego w przyznaniu, że tak jest. Celowo i z premedytacją zbudowałeś ogromny kościół. Możesz to śmiało powiedzieć.
Młody pastor dalej protestował, trzymając się wersji spontanicznego i niewyjaśnionego rozrostu:
- Nie mieliśmy z tym nic wspólnego - obstawał.
- Cóż, niezupełnie nic - odparł starszy pastor. - Dostawialiście kolejne krzesła.
Wtedy wpadliśmy w osłupienie, bo nie przyszło nam do głowy, że istnieje jakaś inna możliwość. Wszyscy zostaliśmy wychowani, by budować, budować i jeszcze raz budować. Im większe, tym lepsze. Więcej znaczy lepiej, szybciej znaczy lepiej. Nigdy nie zdawaliśmy sobie sprawy, że czy to budując kościół, czy robiąc coś w jakiekolwiek innej dziedzinie, ktoś mógłby celowo tworzyć coś małego albo z założenia robić coś powoli.
Ta rozmowa odbyła się przeszło dziesięć lat temu, jeszcze zanim pojawiły się slow food i manufaktura, przed powrotem do kultury wyrobów ręcznych i domowych, do limitowanych edycji i kameralnej kuchni.
I choć stanowi to teraz ostatni krzyk mody, tym z nas, którzy dorośli w epoce „więcej znaczy więcej", trudno oswoić się z myślą, że mamy coś do powiedzenia na temat rozmiarów własnego życia - że posiadamy wyłączne prawo do tego, by uczynić je cięższym lub lżejszym, by działać z mniejszym lub większym rozmachem, i że wolno nam to zrobić.
Kilka tygodni temu bawiliśmy się z Henrym klockami lego i spytaliśmy go z Aaronem, czego chciałby dla naszej rodziny na najbliższe lata. Więcej przygód? Więcej wycieczek? Może chce znów grać w piłkę nożną? Może chce zacząć lekcje fortepianu, przenieść się do innego miasta albo dostać piętrowe łóżko?
- Więcej czasu razem - odparł. - Tak jak teraz. I w domu. Lubię, kiedy jesteśmy razem w domu.
Spojrzeliśmy na siebie z Aaronem ponad jego głową, dając sobie nawzajem do zrozumienia, że do obojga nas to dotarło, że słuchaliśmy uważnie.
I Aaron, i ja jesteśmy ludźmi silnie przeżywającymi emocje. Jesteśmy artystami i twórcami i żadne z nas nigdy nie widziało się w układzie „pracuję od ósmej do czwartej i pracę zostawiam w biurze". Jako single pracowaliśmy na okrągło i uwielbialiśmy to. A kiedy się pobraliśmy i jeszcze nie mieliśmy dzieci, robiliśmy to samo - pracowaliśmy razem, krzycząc do siebie przez korytarz z jednego pokoju do drugiego, gdzie powinniśmy wpaść na kolację w drodze powrotnej do domu, często po godzinie dziesiątej wieczorem.
Teraz jednak te schematy zostały wywrócone do góry nogami z powodu naszych dwóch nieokiełznanych i zakręconych maleństw. I choć zmiany wprowadzamy dla nich, dostrzegam, jakie korzyści niosą one również dla naszych sąsiadów, dalszej rodziny i wspólnoty kościelnej. I widzę bardzo wyraźnie, jak te zmiany wpływają korzystnie na nasze małżeństwo.
Miłość do własnej pracy to dar. Ale miłość do pracy sprawia, że ogromnie łatwo zaniedbać inne aspekty życia.
Ostatnio często rozmawiamy z Aaronem na temat pracy, czasu i powołania, mając nadzieję, że utrzymamy każde z nich na właściwym dla nich miejscu i że będziemy szczerzy co do hierarchii ich ważności.
Sukces zawodowy to wspaniałe uczucie. Wielogodzinna zabawa wojowniczymi żółwiami ninja z dwoma małymi chłopcami jest czasem mniej wspaniała. Tak łatwo wskoczyć do samolotu albo zgodzić się na jeszcze jedno spotkanie czy projekt, ekscytować się tym, że jest się w czymś dobrym, cieszyć się, że się kogoś uszczęśliwiło, czy poczuć cokolwiek, co nas napędza.
Wielu z nas wciąż udaje, że nie ma wyboru - sukces się po prostu przydarzył, a my akurat byliśmy we właściwym miejscu o właściwej porze. Ciągle pojawiały się nowe możliwości i każdy na naszym miejscu bez wahania by je wykorzystał.
Ale to my sami dostawiamy krzesła.
Jeśli pracuję tak intensywnie, że nie mam już siły na zaangażowanie w małżeństwo, muszę złożyć parę krzeseł. Jeśli godzę się na tak wiele spraw zawodowych, że moje dzieci widzą wyłącznie zmęczoną mamę, muszę złożyć parę krzeseł.
Wiem, że czasem pozwalałam, by praca mnie zdominowała. Wiem, że kiepsko oceniałam sytuację, czasem bezwiednie, wierząc, że mogę zrobić więcej, niż jestem w stanie. Bywało, że chowałam się za pracą, bo łatwiej mieć kontrolę nad nią niż nad trudną rozmową z ukochaną osobą.
Na tym po części polega kłopot w zarządzaniu własnym powołaniem: niekiedy się mylimy. I niejednokrotnie to zarządzanie polega na złożeniu paru krzeseł. Mamy więcej władzy, a przez to i więcej możliwości, niż nam się wydaje. To my decydujemy, na co spożytkować czas. Mamy w tej kwestii tak wiele wolności i ogromną odpowiedzialność.
A co do niezmiennego pytania: Co można na to poradzić?
Ja zamierzam złożyć parę krzeseł.

 

Życie jest piękne, jeśli żyjesz po swojemu!

Świat chciałby, abyś była idealna. Intensywnie pracowała, miała czas dla dzieci i była zjawiskowo piękna. Stajesz się zakładniczką coraz większych i nierealnych oczekiwań.
Z Shauną Niequist było podobnie. Goniła za karierą, gdy jej synkowie stawiali pierwsze kroki. Pakowała walizkę na kolejną delegację, nawet gdy poroniła, a na lotnisku wymiotowała z wyczerpania. Myślała, że właśnie praca sprawia, że jest ważna, potrzebna i kochana.
Wiedziała, że to zła droga, ale nie potrafiła uwolnić się od presji. Do czasu kiedy dostała list od przyjaciółki: „Stop, zatrzymaj się. Przemebluj swoje życie od podstaw”. To był pierwszy dzień reszty jej nowego życia.
Teraz Shauna umie zrezygnować z kariery, aby spędzać czas z bliskimi. W swoim spokojnym życiu gotuje, modli się, kocha i jest kochana. Wie, że Bóg ją chroni, więc nie goni za każdą propozycją zawodową. Szpilki zmieniła na trampki, częściej mówi „nie”, otworzyła drzwi swojego domu dla przyjaciół. Postanowiła być szczęśliwa!
Poznaj historię Shauny, która zainspirowała tysiące kobiet do zmiany myślenia o sobie, świecie i Bogu!
I zobacz, że życie jest piękne, jeśli żyjesz po swojemu!

BESTSELLER
„New York Timesa”
„Publishers Weekly”
i Amazona