Sowa cięta jak brzytwa
Jest drobna i ruchliwa. Powinna pewnie się nazywać Szczygiełek. Ewentualnie Wróbelek. Jest tymczasem Sową, a dokładnie - Izabelą Sową. I właśnie wydała nową książkę: „Tymczasem".
Ale zacznijmy od początku.
Owocosówka
Pamiętacie ten czas, gdy większość czytających Polek utożsamiała się z niestabilną emocjonalnie Bridget Jones? Wszystkie wyobrażały sobie, że są jak ta niesamowicie zabawna, z ogromnym dystansem do siebie, kobieta koło trzydziestki.
Przyznajmy jednak: nie było to trudne. Nie tylko ona borykała się z problemem alkoholowym, drastycznymi wahaniami wagi czy wchodzeniem w toksyczne związki - na przykład ze swoim szefem.
Gorzej, że Bridget była Brytyjką, a w Polsce chciano czytać o Polkach.
Mniej więcej w tym samym czasie pojawiła się Izabela Sowa ze swoją owocową serią. Trzy pierwsze książki - „Smak świeżych malin", „Cierpkość wiśni" oraz „Herbatniki z jagodami" - okazały się bestsellerami, a nazwisko autorki stało się znakiem rozpoznawczym dobrej obyczajowej prozy, w której humor, dystans i błyskotliwość sąsiadują z niebywałą wrażliwością oraz krytycznym spojrzeniem na relacje międzyludzkie.
To wszystko docenili nie tylko czytelnicy, ale również i krytycy.
Na pisarstwie Izabeli Sowy poznał się między innymi Paweł Dunin-Wąsowicz. Owszem, potwierdział, że mamy do czynienia z „polską Bridget Jones", ale jednocześnie doceniał oryginalność pisarki, wskazując na: „wiarygodność, realizm (także językowy), poczucie humoru, a przede wszystkim, bezptetensjonalność".
Nasza klasa, sama klasa, ekstra klasa
To że Sowa to ptak niepokoju i pohukiwań potwierdziła jej czwarta książka, „Zielone jabłuszko" - pogodna, ale równocześnie nostalgiczna, baśniowa, a jednocześnie zanurzona w realiach opowieść - pokazała, że mamy do czynienia z naprawdę interesująca autorką. Swoją klasę i renomę potwierdziła kolejnymi zbiorami prozatorskimi - tymi skierowanymi zarówno do dorosłych czytelników (m.in. „10 minut od centrum", „Ścianka działowa"), jak i do nieco młodszych („Blagierka", „Blanka").
Kulturowa i społeczna spostrzegawczość oraz wyczuolne na niuanse ucho pozwoliły zaliczać Sowę do pisarskiej ekstraklasy literatury obyczajowej, a wśród wydawców i profesjonalnych czytelników jej powieści uchodziły za doskonały przykład literatury środka. To, przypominam, stawiało (i nadal stawia) tę autorkę obok takich tuzów literatury jak Ian McEwan czy Jayce Carol Oates.
Sama pisarka w wywiadach, mówiąc o literackich mistrzach, chętnie wskazuje na: Somerseta Maughama, Galsworthy'ego, Vonneguta, Szukszyna czy Colette.
Co ich łączy? Wydaje się, że wszyscy mają niezwykły dar opowieści. A poza tym potrafią odważnie i bez kompromisów opowiadać o współczesnej rzeczywistości.
Sowa też umie. I to jeszcze jak.
Psy, morsy i inne
Dość już powiedzieć o szeroko pojętych mniejszościach i słabszych.
Narratorka w powieściach Sowy wyraźnie sympatyzuje po stronie tych właśnie - niezależnie od tego, czy są to kolorowe ptaki wyrzucone poza społeczny nawias, czy tak zwane zwyklaki łudzące się wiarą, że wystarczy w życiu być OK wobec świata i ludzi, a rzeczywistość odpowie tym samym.
Co ciekawe, z książki na książkę bohaterowie u Sowy są coraz mniej jednoznaczni i coraz bardziej wielowymiarowi, zwłaszcza że sama autorka lubi zaskakujące rozwiązania i nieoczywiste sytuacje.
Jak zauważyli znający osobiście pisarkę, jej książki są też trochę jak ona sama. Dlatego dużo tu na przykład o prawach zwierząt.
„We mnie na przykład nie ma zgody na cierpienie potwornej ilości ludzi czy zwierząt. Wiem, że długo jeszcze nie zakażemy chowu przemysłowego, ale już teraz możemy działać na małą skalę. Licza się czyny, nie poglądy" - mówiła przed kilkoma laty w wywiadzie, a już kilka miesięcy później przemycała bezdomnego psa do Polski ze schroniska z drugiego końca Europy.
Pies jest z nią do dziś.
Ciche bohaterstwo cechuje także wiele postaci z książek Sowy. W każdym razie sporo tu wyjątkowych momentów - zupełnie jak z baśni. Tylko o jodzie i morsowaniu, wydaje się, jest ciut za mało. Ale kto wie, co się stanie w kolejnych opowieściach?
Tipsy czy faki? - oto jest pytanie
Na razie dostajemy obyczajowy majstersztyk, czyli „Tymczasem". To opowieść jak najbardziej współczesna. Główna bohaterka, Monique, z dnia na dzień traci lukratywną pracę. A wraz z pracą traci także złudzenia. Ale to co u innych stałoby się powodem do cywilizacyjnej i kulturowej tragedii, tu okazuje się szansą na zmianę.
Okazuje się bowiem, że świat po zdjęciu programu z mainstreamowej śniadniówki wcale nie musi się kończyć. Wręcz przeciwnie. Monique musi się oczywiście wiele nauczyć, a z czasem dowie się nawet, jak wystawiać środkowy palec - nie tylko przed panią od tipsów, ale również po to, by czasem pokazać komuś faka.
„Tymczasem" to mocny dowód na to, że Izabela Sowa z niebywałą konsekwencją i zachwycającą systematycznością przeszła drogę od „polskiej Bridget Jones" do naznaczonego własnym stylem dojrzałego, krytycznego i niepozbawionego uroku pisarstwa obyczajowego.
W „Tymczasem" jest wszystko, co najlepsze u Sowy: poczucie humoru, wyczulenie na fałsze rzeczywistości, cięta irona, lekkość i wiele życiowych spostrzeżeń. O przykrym temacie kredytów i kamienicznikach, nie mówiąc. Bo i to jest w „Tymczasem".
Ale może nie będę zdradzać zbyt wiele. Niech opowieść płynie opowiadana przez Sowę - to niepozorne, nocne, lecz bardzo mądre zwierzę.
Marcin Wilk
fot. Anna Ciupryk