Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Beth Lincoln

Swiftowie

Tłumaczenie: Rafał Lisowski

Idealna powieść dla fanów Rodziny Addamsów i Serii niefortunnych zdarzeń! Spooky story z prawdziwego zdarzenia! Przezabawna zagadka kryminalna przepełniona mrocznymi przygodami.

Jest piękny majowy poranek, a rodzina Swiftów właśnie uczestniczy w pogrzebie arcyciotki Schadenfreude. Wszystkiemu przygląda się krytycznym okiem… sama ciotka. Według niej pogrzeb powinien wyglądać jak ślub, tylko do góry nogami. Dlatego Swiftowie ćwiczą. Mowy pogrzebowe, procesję przez cmentarz i dźwiganie trumny.

Taaak, to nie jest zwykła rodzina. Bo w której innej każdy jej nowy członek w dniu narodzin otrzymuje imię wybrane przez matkę na chybił trafił ze Słownika Rodu? Imię pieczętuje los jego nosiciela. I ląduje od razu na tablicy nagrobnej. W końcu martwym jest się dłużej niż żywym.

Breweria Swift jest specjalistką od awantur i wybryków, znawczynią wszystkich tajemnych przejść i zakamarków i właśnie szykuje się do wielkiego zjazdu rodzinnego. Tego dnia jak co roku wszyscy Swiftowie będą poszukiwać dawno zaginionego skarbu prawuja Zdrożnego. Tym razem jednak dzieje się coś nieoczekiwanego – ktoś zrzuca ze schodów ciotkę Schadenfreude!

Fragment powieści:

Dawno temu, w czasach rajtuzów i kaftanów, każde dziecko w rodzinie Swiftów otrzymywało imię Mary lub John. Było to wielce niepraktyczne podczas posiłków, bo kiedy ktoś prosił Johna o podanie ziemniaków, po półmisek natychmiast sięgało dziesięć rąk, dlatego Mary Swift XXXV zainicjowała tradycję nadawania dzieciom imion przy użyciu Słownika Rodu. Pomysł się przyjął, a rodzina Swiftów kwitła.

Breweria nie pamiętała dnia swoich narodzin, ale umiała to sobie dokładnie wyobrazić: sala w szpitalu, pielęgniarki, matka, zmęczona i uśmiechnięta, ojciec poprawiający jej poduszki. Wyobrażała sobie także siebie samą, owiniętą jak orzeszek, już wtedy z burzą rudych włosów szalejącą na głowie. Wyobrażała sobie Słownik, co było o tyle łatwiejsze, że patrzyła na niego właśnie w tej chwili: na pradawną, obitą w skórę, monstrualną księgę, pękającą w szwach od stron ze skóry cielęcej, pergaminu i papieru, pełną wpisów wydrukowanych wyraźną, nowoczesną czcionką, napisanych chwiejnie na maszynie oraz nabazgranych odręcznie, niedzisiejszym charakterem pisma z długimi literami s, które wyglądają jak f.

Na pewno Słownik wniesiono, położono na łóżku (Breweria wyobrażała sobie skrzywione miny zdegustowanych pielęgniarek), a potem matka Brewerii otworzyła go na przypadkowej stronie. Zrobiła to z zamkniętymi oczami. Przesunęła palcem po stronie i zatrzymała się na słowie (wraz z towarzyszącą mu definicją), które miało się stać imieniem jej dziecka.

[…] Według tego napisu już zawsze miała zastawiać pułapki i sprawiać kłopoty. Nawet jeśli lubiła swoje imię (a lubiła) i nawet jeśli do niej pasowało (a pasowało), to wolałaby, żeby najpierw zapytano ją o zdanie, zanim to imię przylgnęło do niej na całe życie.

Beth Lincoln wychowała się na dawnej wiktoriańskiej stacji kolejowej w północnej Anglii. W dzieciństwie bała się porcelanowych lalek, panter i szaf, które dziwnie na nią patrzyły. Po drodze nie stała się ani wysoka, ani mądra i nigdy nie nauczyła się grać na żadnym instrumencie – spisywała za to opowieści. Nawyk ten został jej do dziś.

Kiedy nie pisze, rzeźbi w drewnie, robi bałagan w swoim mieszkaniu lub rozmawia z najbliższymi o niewyjaśnionych zdarzeniach. Jej ulubione rzeczy to duchy, chipsy i dziwne stare słowa.

Swiftowie to jej debiutancka powieść. Stworzona z miłości do słów, gotyku i klasycznych kryminałów. Beth mieszka w Newcastle upon Tyne ze swoim partnerem i – miejmy nadzieję, że nadal w czasie, gdy to czytasz – psem.

Broszurowa ze skrzydełkami

Format: 140x205

Liczba stron: 464

Wydanie: pierwsze

ISBN: 978-83-240-8594-1

Tłumaczenie: Rafał Lisowski

Recenzje

Dodaj własną recenzję
Zapraszamy do napisania własnej recenzji, możesz wysłać do nas tekst poprzez formularz.