Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Wszystkie języki świata

Wracajmy do Mentzla

Spośród wielu rozpraw podejmujących kwestię zasadności czytania Pisma Świętego, zapamiętałem szczególnie jedną, która w sposób bardzo prosty, a zarazem osobliwie niezwykły i dobitny przecina ów węzeł gordyjski: „Częste i stałe czytanie Pisma Świętego jest okazją do napełniania naszej pamięci sprawami duchowymi". Bez cienia najmniejszej wątpliwości jestem w stanie ją sparafrazować i napisać: Częste i stałe czytanie Zbigniewa Mentzla jest ku temu taką samą okazją.


Kim jest Zbigniew Mentzel? Gdybym kiedyś mógł zadać mu pytanie: Kim jesteś? nie zdziwiła by mnie odpowiedź: „Kipling napisał powieść pod tytułem Kim. Bohater, syn żołnierza i służącej, Anglik wychowywany przez indyjskiego lamę, zastanawia się kim jest Kim." Z wszelkich dostępnych ogółowi czytelników informacji wydawniczych można uzyskać tylko lapidaria. Zbigniew Mentzel urodził się w 1951 roku. Absolwent Uniwersytetu Warszawskiego, prozaik, eseista, felietonista. Autor groteskowej „kroniki kulturalnej" Pod kreską. Ostatnie kwartały PRL oraz zbiorów małych form prozatorskich Laufer i Niebezpieczne narzędzie w ustach. W zasadzie dowiedzieć się czegoś więcej niepodobna.
Kiedy w 2005 roku nakładem wydawnictwa Znak ukazała się jego książka Wszystkie języki świata, byłem na etapie czytania. Czytania książek na ilość. I chociaż do tej pory mój głód lektury nie został jeszcze zaspokojony, nauczyłem się jednak, że niektóre książki, mimo tego, że inne nie zostały jeszcze przeczytane, należy czytać kilka (naście?) razy. Należy do nich wracać. Taką jest niewątpliwie książka Wszystkie języki świata.


Można pokusić się o streszczenie fabuły tej powieści, ale nie ukaże ono wszystkiego, co można w niej odnaleźć. Podobnie jak „życie i śmierć są w mocy języka, kto go umiłuje, spożyje owoc jego" (księga Przypowieści 18,21), tak rzecz się ma z powieścią Mentzla, pamiętnikiem życia doczesnego, duchowym pamiętnikiem życia wewnętrznego. Jej akcja toczy się w Warszawie. Toczy się i zamyka w jednym zimowym dniu. Dniu, w którym ojciec narratora w osiemdziesiątym drugim roku życia ostatni raz miał pójść do pracy w aptece miejskiego szpitala zakaźnego, on zaś sam przyrzekł, że pomoże mu zawieźć tort i ciastka dla uczestników skromnej uroczystości pożegnalnej. Nie jest to typowa powieść akcji.


Nie znajdziemy w niej strzelaniny, porwań, brawurowych pogoni. Ta powieść jest jak heraklitejska rzeka. Patrząc na nią z perspektywy drzewa zasadzonego nad płynącą wodą widać, że ona płynie spokojnie. Ale żeby poczuć jaką siłę ma nurt pod jej taflą, trzeba się w niej zagłębić, trzeba się dać jej ponieść. Trzeba obudzić się dziesięć lat „nad kreską" na warszawskim Żoliborzu, w mieszkaniu na pierwszym piętrze niewysokiego domu przy ulicy Henryka Siemiradzkiego, sprawdzić czas na cyfrowym zegarze wieży marki Sony, który pośród kawałów surowego mięsa zbitych na krwawą miazgę, dających ciągle jeszcze oznaki życia, pokazuje o godzinie piątej - szóstą zero zero i usłyszeć jak betoniarka, obsługiwana przez diabła z obrazów Hieronima Boscha albo Piotra Breugla, krzyczy po hebrajsku na cały świat, że Pan Bóg, kiedy ludzie wzięli się lepić cegły i wypalać je na palenisku, aby zbudować miasto i wieżę Babel, wszystkie języki pomieszał: „Balal!"


Czy warto wyzbywać się pamiątek rodzinnych? Dlaczego niemiecka maszyna marki Rheinmetall się zacina? Czy słusznie ob. Olczak Wanda, zadarłszy w górę szlafrok, pod którym nic na sobie nie miała, wypięła ciężkie, białe pośladki? Gdzie należy dzwonić kiedy „choczet pojebat'sia"? Czy w tej książce „mówi się"? „Mówi! Mówi! Mówi!" O recepturze na niezawodny szuwaks „zwyczajny" i „z połyskiem momentalnym", żywych obrazach i Charles'ie Baudelaire'rze, o tym kogo zamurowano w jednym z filarów mostu Kierbedzia, o pustych kalendarzach i o „Bogu Słońcu". „Mówi się" też o tym, jak zostać poliglotą, o obecności liczb Fibonacciego na warszawskiej giełdzie, o rybach „się mówi" łowionych w Wiśle i życiu pod mostem. W tej książce „mówi się! mówi! mówi!" o ostatniej cenie metra sukna, o tym, gdzie można dostać dobre gumowe trzewiki oraz czy warto dla mody dręczyć się i czy można „do pocztyliona siąść na kozioł". W tej książce „mówi się" wszystkimi językami świata - w niej, jak i w całej twórczości Mentzla, która próbuje wyrazić to, co niewyrażalne, pod której tchnieniem wszystkie rzeczy zwykłe stają się niezwykłe.


Brakuje mi Mentzla. Jego twórczość, którą udało mi się zdobyć, przeczytałem jednym tchem. I ciągle mi mało. Wracam więc do niej w drugim, trzecim czy czwartym czytaniu. Rad byłbym przeczytać coś więcej. Tymczasem głosem wołającego na pustyni zachęcam: Wracajmy do Mentzla! Wracajmy do Mentzla, choć być może, czytając go, będziemy - jak powiedział Kołakowski - niekoniecznie weseli. Za to zbudowani duchowo na pewno.


Recenzent: Robert Kucz

Książka nominowana do Nagrody Literackiej Nike 2006.

Świetna, wielowarstwowa powieść, której akcja toczy się w Warszawie, dziesięć lat po upadku komunizmu. Jeden dzień z życia bohatera książki to zaledwie punkt wyjścia do opowieści o skomplikowanych relacjach rodzinnych, o dorastaniu w Polsce lat 50. i 60. i o zawiłych losach polskiej inteligencji. Przede wszystkim jednak jest to pasjonująca historia kogoś, kto pragnie wyrazić siebie, kto dąży do prawdy i próbuje nadać swemu życiu głębszy sens. W powieści Zbigniewa Mentzla spomiędzy obrazów współczesności wyłania się historia, a spod śmiechu i groteski przebija refleksja nad tajemnicą ludzkiego losu i istotą języka.

Prawa do niemieckiego wydania powieści Wszystkie języki świata zostały sprzedane jeszcze przed jej polską premierą.

„Należy czytelnika ostrzec: choć w Krakowie wydana, opowieść Mentzla jest wybitnie warszawska. Jeśli czytelnik z Krakowa lub innego miasta poza stolicą przeczyta mimo tej przestrogi Wszystkie języki świata, będzie zbudowany duchowo, choć niekoniecznie wesoły”.
Leszek Kołakowski