Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

14.09.2016

Tutaj bogiem jest pieniądz!

Wednesday Martin, autorka „Naczelnych z Park Avenue" opowiada nam o tym, jak naprawdę wygląda życie w enklawie bogaczy na Manhattanie, o współzawodnictwie między kobietami oraz presji, by wyglądać młodo, szczupło i modnie.

 

- Kiedy odkryła Pani, że można opisywać zachowanie mieszkańców Manhattanu w kategoriach antropologicznych?

- Kiedy idąca chodnikiem, elegancko ubrana kobieta, która wyglądała na osobę zrównoważoną psychicznie, zaatakowała mnie któregoś dnia i użyła swojej torebki jako pewnej społecznej broni, która miała mi pokazać, że jestem niżej w hierarchii. Kiedy otarła się o mnie, pomyślałam sobie, że gdzieś już widziałam takie zachowanie...
Uświadomiłam sobie, że to, co zrobiła, bardzo przypomina pokaz dominacji, jaki urządzały szympansy z Gombe w Tanzanii. Na filmach, które oglądałam studiując prymatologię, szympansy podbiegają szybko do innych osobników, często „szturchając" je. To ich sposób na pokazanie „w hierarchicznym społeczeństwie to ja jestem na górze". Ciężko mi było odnaleźć się na Upper East Side, miałam problem z odczytywaniem kodów plemiennych i opinii na temat bycia żoną i matką, a kiedy ta kobieta mnie zaatakowała, mój radar badacza socjologicznego dał o sobie znać. Pomyślałam, że próba zrozumienia tego bardzo specyficznego i odosobnionego świata za pomocą antropologii i prymatologii ma sens.

- Co Panią najbardziej zszokowało po przeprowadzce na Upper East Side?

- Byłam naprawdę zaskoczona niezwykłą intensywnością współzawodnictwa między kobietami. Chodnikowe ataki, konkurencja dotycząca stroju i przyjęcia dzieci do najlepszych szkół prywatnych. W porównaniu z innymi dzielnicami, konkurencja wśród kobiet jest tu dużo większa. Prawdopodobnie wynika to z dużej dysproporcji między płciami na Upper East Side - na dwie kobiety w wieku reprodukcyjnym przypada tu jeden mężczyzna - która zmienia relacje między kobietami i mężczyznami i wśród kobiet. Kolejnym czynnikiem jest to, że wiele kobiet mających małe dzieci nie pracowało poza domem. A to oznacza, że przez jakiś czas są finansowo zależne od mężczyzn, od których zależy też finansowo ich potomstwo. To potęguje współzawodnictwo między kobietami - mężczyźni są stosunkowo rzadkim dobrem, od którego jednak kobiety są zależne.
Zaskoczyła mnie również segregacja płci! Bywałam na proszonych kolacjach, podczas których mężczyźni i kobiety siedzieli przy stole oddzielnie, w różnych pomieszczeniach. Czasem miałam wrażenie, jakbym była w zenanie. Tymczasem w innych dzielnicach mężczyźni i kobiety siedzieli przy jednym stole i wspólnie spędzali czas. To wyjątkowo osobny świat, jak to czasem bywa wśród elit. I bardzo uwsteczniony.

- Pisze Pani, że przebywając w tym świecie, łatwo stracić dystans. Poddała się Pani przecież i kupiła torebkę Birkin, by pasować do tego świata...

- W książce śmieję się z samej siebie. Nie mam innego wyjścia! Moja przemiana była pod wieloma względami absurdalna. Ale byłam matką, która stara się wpasować nie tylko ze względu na siebie, ale i na dziecko. Myślę więc, że ta druga, głębsza warstwa tej opowieści, która mówi o potrzebie przynależności, jest czymś, z czym identyfikuje się każdy rodzic i właściwie każdy człowiek.

- Dla nas, czytelników, niektóre zachowania mieszkańców Manhattanu wydają się niedorzeczne. Czy życie na Górnym Manhattanie naprawdę tak wygląda?

- Upper East Side, podobnie jak wiele enklaw bogaczy, jest tak naprawdę miejscem pełnym skrajności. Panuje tu kultura ciała. Ludzie, a szczególnie kobiety, są poddawane ogromnej presji, by być w formie, wyglądać młodo, pięknie, szczupło i być modnie ubranym w każdym momencie. Muszą być idealnie uczesane, ubrane, wydepilowane i gotowe stanąć przed obiektywem, jakby były celebrytkami. Nawet, gdy mają za chwilę rodzić! Oczekiwania związane z kobiecą urodą, standardy, które tu panują, są bezlitosne. To kultura oparta na ostracyzmie i zawstydzaniu i zachowywanie pozorów jest tu najważniejsze. Piękne, nieskazitelnie czyste apartamenty, domy w Hamptons, wyjazdy do Aspen i na Karaiby są obowiązkowe i jeśli nie jesteś w stanie żyć na tym poziomie, to, no cóż, nie liczysz się. W tej kulturze pieniądz jest bogiem. Proszę pamiętać, że nie mamy w Stanach arystokracji - dla nas bogactwo jest odpowiednikiem błękitnej krwi. Dzieci są wyznacznikiem statusu - wśród bogatych rodzin z Upper East Side posiadanie czwórki, piątki czy nawet szóstki dzieci nie jest niczym niezwykłym. I tak dalej, i tak dalej. Presja, jaka w wyniku tego powstaje jest ogromna, delikatnie mówiąc. Kobiety ograniczają ilość spożywanych kalorii i poddają się dziwacznym ćwiczeniom, by zachować idealne ciała. Jedzenie nie służy przyjemności, ale zostawieniu konkurencji w tyle. Umieszczenie dziecka w „najlepszej" szkole to wykańczający test na wytrzymałość - czasem rodzice odbywają w tym celu czterdzieści spotkań w ciągu miesiąca i wykorzystują wszystkie znajomości. Komunikowanie swojego statusu społecznego za pomocą ubioru i zdobywanie „najlepszej", najtrudniej dostępnej torebki to krwawy sport. Wykorzystywanie własnych dzieci w celu uzyskania lepszego miejsca w hierarchii - każąc im bawić się i zaprzyjaźniać z dziećmi najbogatszych - jest powszechnie stosowaną strategią.
Jednak gatunek ludzki świetnie potrafi się dostosować. Po jakimś czasie obojętniejemy. To, co początkowo wydawało nam się dziwne, staje się normalne. Wydaje mi się, że tak jest też z Upper East Side i każdym innym miejscem, gdzie bogaci ustalają własne reguły, gdzie mają swoje mundurki, schematy migracji i poglądy na macierzyństwo, które odróżniają ich od reszty społeczeństwa. Komuś z zewnątrz może się wydawać, że to bardzo obce i odstręczające. Ale jeśli tam mieszkamy, każdego dnia jesteśmy świadkami takich zachować, przestają wydawać się dziwne i stają się częścią naszego codziennego życia. No chyba że jest się antropologiem. Nas nauczono dostrzegać obcość w codzienności.

- Wszystkie te skomplikowane zasady obowiązujące w społeczności, którą Pani opisuje, wydają się bardzo męczące. Przez cały czas trzeba uważać, by nie powiedzieć czegoś kompromitującego, by mieć odpowiednią do statusu społecznego torebkę.

- Na Upper East Side wszyscy są poddawani wnikliwej obserwacji i społecznej cenzurze. W świecie, który badałam, to nie strach przed pójściem do piekła czy do więzienia sprawia, że ludzie zachowują się dobrze, ale strach przed powiedzeniem albo zrobieniem czegoś niewłaściwego - i ostracyzm, który się z tym wiąże.

- To niesamowite, że w XXI wieku nadal ulegają prymitywnym instynktom i tworzą swój status społeczny w oparciu o odpowiedni strój, zaznaczanie swojego terytorium, przynależność do odpowiedniej klasy społecznej. Jak Można naukowo wyjaśnić to zachowanie?

- Naczelne są afiliacyjne i prospołeczne. Idea przynależenia wpasowuje się w nasze najgłębsze odruchy i instynkty, ponieważ w naszej prehistorii ewolucyjnej bycie poza grupą oznaczało pewną śmierć. Byliśmy w niebezpieczeństwie. Nie mieliśmy pazurów ani ostrych kłów, które mogły nam pomóc w razie ataku drapieżców - mieliśmy i potrzebowaliśmy innych ludzi! Sądzę, że gdzieś z tyłu głowy nadal tkwi takie myślenie. Wykształciliśmy w sobie różnego rodzaju fizjologiczne mechanizmy zwrotne, które sprawiają, że dobrze się czujemy będąc w grupie i budując więzi społeczne, a bycie poza grupą odbieramy z niepokojem lub nawet poczuciem zagrożenia.

Wednesday Martin

Naczelne z Park Avenue

Tłumaczenie: Magdalena Zielińska

Bestsellerowa książka, która rozwścieczyła Manhattan

Kiedy autorka tej książki wraz z mężem i synkiem przeprowadziła się z zachodniego na wschodni Manhattan, sądziła, że zmienia jedynie adres. Okazało się jednak, że trafiła do całkowicie odmiennej kultury.

Nagle otoczyło ją plemię bajecznie bogatych, eleganckich kobiet, których świat opierał się na ścisłej hierarchii. Choć w pierwszej chwili instynkt podpowiadał jej ucieczkę, postanowiła walczyć. Aby zrozumieć zasady działania społeczności, w której się znalazła, i wreszcie odnaleźć w niej dla siebie miejsce, wykorzystała swoją znajomość antropologii.

Z uwagą obserwowała rytuały godowe mieszkanek Upper East Side, walkę o dominację w stadzie, sezonową migrację w kierunku kurortów i rytualne dbanie o ciało. Piła eliksiry, którym jej otoczenie przypisywało niezwykłe właściwości, takie jak koktajl z jarmużu, a także uległa pragnieniu posiadania fetysza w postaci słynnej torebki.

Dzięki jej spostrzeżeniom i poczuciu humoru "Naczelne z Park Avenue" to opowieść o świecie z pierwszych stron kolorowych magazynów, którą czyta się z równą fascynacją, co najlepsze reportaże podróżnicze z najodleglejszych krańców Afryki czy Azji.