Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

24.09.2018

Zbigniew Zborowski: Kryminalne historie zwykle są mocno osadzone w rzeczywistości

Wiele inspiracji do pracy zyskuję dzięki temu, że swego czasu czytałem sporo akt spraw kryminalnych. Ich treść na długo zostaje w głowie. A ja sam lubię postaci pogłębione, mocno splecione z fabułą. Kryminały przecież to takie bajki dla dorosłych - mówi Zbigniew Zborowski, którego „Kręgi" właśnie trafiły do księgarń.

Lubi pan bajki?
No jasne! Zwłaszcza baśnie braci Grimm. Czytam je często swoim dzieciom.

A "Pocahontas"?

Nie. Z tą bajką nie jestem jakoś szczególnie emocjonalnie związany.

Ale to cytat z tego właśnie filmu znalazł się na pierwszej stronie pana nowej powieści: „Spójrzcie. Kręgi. Na wodzie. Na początku są małe. A potem spójrzcie jak się powiększają. Ale musi być ktoś, kto zacznie."

Widziałem oczywiście „Pocahontas", kiedyś to był bardzo modny film. W pamięci utkwił mi ten jeden cytat - o kręgach. Pasował idealnie do książki, którą właśnie napisałem i która zresztą nosi tytuł „Kręgi".

Ta książka, poza wspomnianym cytatem, ma coś wspólnego z bajkami, baśniami czy mitologią? „Kręgi" prawdę mówiąc trochę tak właśnie się kojarzą.

Poza tytułem, o którym można pomyśleć, że nawiązuje zarówno do „Pocahontas", jak i „Boskiej komedii" Dantego Alighieri? Nie, nie ma tam żadnego mistycyzmu ani magii. Całość jest oczywiście fikcją, bajką dla dorosłych, ale akurat jeśli chodzi o kryminały, staram się, żeby ta fikcyjna fabuła była mocno osadzona w rzeczywistości. Tak jakby bajka rozgrywała się na rusztowaniu realnych zdarzeń.

W „Kręgach", retrospekcja momentami sięga lat 90. To taki kryminał na tle obyczajowym, dlatego tutaj prawdopodobieństwo i fakty są bardzo ważne i na każdym błędzie można się solidnie potknąć tracąc zaufanie czytelników.

Podobnie traktuję w książkach opisy pracy policjantów. Wiem, trochę zza kulis, jak ona wygląda. Sam byłem kiedyś reporterem kryminalnym i sporo z policjantami pracowałem. Tu niewiele zmyślam. Ja w ogóle lubię takie postaci pogłębione, mocno splecione z fabułą. I realne. Wiele inspiracji do pracy zyskuje dzięki temu, że swego czasu czytałem sporo akt spraw kryminalnych. Ich treść na długo zostaje w głowie.

Pan sam ma jednak ponoć znacznie bardziej barwną przeszłość.

(śmiech) Zdarzały mi się rzeczywiście różne przygody, głównie w młodości. Sporo podróżowałem, nurkowałem do bałtyckich wraków. Większość z tych statków zatonęło w czasie wojny, na przestrzeni pół roku, wskutek katastrof, przy których tragedia Titanica sprawia wrażenie naprawdę niewielkiej. Myśmy tam jeździli, tym chętniej, że przez wiele lat Bałtyk był akwenem zamkniętym dla amatorskich nurków. W latach 90. to się zmieniło, możliwe stało się nurkowanie w tym morzu. Kupowaliśmy wtedy od lokalnych rybaków tzw. pozycje punktu zaczepu sieci. Oni mieli - i mają do dziś - to dokładnie oznaczone, odnotowują skrupulatnie miejsca, w których coś niszczy im sieci. Wtedy, w latach 90., nurkowie wszystkie te punkty sprawdzali. Za każdym razem byliśmy pełni nadziei, że właśnie tam leży kolejny wrak. Czasem faktycznie je znajdowaliśmy. Odtwarzanie ich historii było niesamowitym przeżyciem.

Nurkowanie to nadal nie wszystko. Wystarczy pobieżny research, żeby znaleźć na pana temat jeszcze takie opisy jak: pracował jako robotnik leśny w Bieszczadach, przemierzył z plecakiem Indie, Nepal i Pakistan, na granicy pakistańsko-afgańskiej kupił pistolet, który przemycił przez Chiny i Rosję, z Maroka wracał pod pokładem statku przewożącego chemikalia, był wolontariuszem wydziału genetyki Uniwersytetu w Guadalajarze. I jak to się stało, że to niezwykle barwne życie zamieniło się w życie nieco mniej barwną egzystencję dziennikarza, pisarza, męża i ojca?

(śmiech) Ja tego tak nie odbieram. W życiu zawsze miałem tendencję do zamykania za sobą drzwi. Wszystkie te przygody przestały mnie fascynować w momencie, gdy zaczęły mi się rodzić dzieci. To one są dziś moją pasją. Ale prawdę mówiąc nie wiem, co będzie za rok. Może wybiorę się w jakąś pełną przygód podróż razem z synami?

Żona też pojedzie?

Jeśli będzie chciała (śmiech). Moja żona nigdy nie stawiała mi ultimatum. Na początku naszego małżeństwa jeździła zresztą na te morskie wyprawy razem ze mną. Później, jak ją parokrotnie solidnie wybujało na statku, przestała chcieć jeździć. I ja to szanowałem. Część rzeczy robiliśmy razem, część osobno. A potem zawsze spotykaliśmy się w domu.

I został pan dziennikarzem?

Byłem nim cały czas, od lat 90. Choć, jak wielu dziennikarzy, zostałem nim zupełnie przypadkiem. Wiele rzeczy w moim życiu dzieje się zresztą przypadkiem, ale nie jestem pewien, czy to powód do dumy. Niestety słaby jestem w takim skrupulatnym planowaniu i realizowaniu kolejnych pomysłów na życie.

Jakby mnie pan pytał, powiedziałabym, że taka spontaniczność jest fajna.

Z jednej strony tak, z drugiej świadczy o braku silnego charakteru. Myślę, że to dlatego czasem, po kilku głębszych, nachodzi mnie taka refleksja, że gdybym w wieku lat 20 wiedział, co ja dokładnie chcę od życia, to wszystko mogłoby potoczyć się inaczej.

 

I czego pan wtedy żałuje?

Aż tak głęboko w to nie wchodzę. Nie mam takich myśli, że mogłem zostać neurochirurgiem czy pilotem myśliwców. To raczej taka ogólna nostalgia. Męczy mnie czasem świadomość, że nie realizuję w życiu żadnych celów. Gorzej! Ja mam problem z wyznaczaniem sobie celów. I jeszcze gorzej! Bardzo lubię, jak mnie życie czymś zaskakuje (śmiech).

Z drugiej strony wiem, że gdybym tę konkretną świadomość kiedyś miał, gdybym miał inne podejście do życia i inny charakter, nie zrobiłbym w życiu wielu rzeczy. A przecież wszystkie te moje przygody kolejno otwierały i nadal otwierają przede mną nowe możliwości. Dlatego ja swoje życie naprawdę lubię. Grałem i nadal gram wszystkimi kartami, które dostaję od losu.

Dziś ciągnie pan trzy etaty - pisarza, dziennikarza, męża i ojca. Nie chciałby pan czasem jakoś sobie tych obowiązków odjąć?

Czasem tak (śmiech). Czasem myślę, że gdybym nie pracował, mógłbym więcej pisać. Potem sobie myślę, że gdybym nie pracował, strasznie bym się nudził. No i nie miałbym skąd czerpać tych wszystkich pomysłów, na których potem w ten czy inny sposób opieram książkę.

Tak pan myśli?

Jest takie powiedzenie, że głodny bokser lepiej bije. Oczywiście nie chodzi o to, że on ma żołądek przyssany do kręgosłupa i dlatego wydobywa z siebie maksimum możliwości. Raczej o to, że człowiek głodny sukcesu jest o wiele bardziej zdeterminowany w dążeniu do celu. Gdyby się miało wszystko od razu, ta motywacja byłaby mniejsza. Gdybym ja miał wszystko od razu, pracował i żył w bardzo komfortowych warunkach, koniec końców też mógłbym na tym stracić.

Jest jeszcze coś. Moje książki oczywiście przynoszą dochód, i tak ma być. Ale myślę, że gdybym nie miał żadnej innej pracy, podchodziłbym do pisania książek o wiele bardziej jak do biznesu, a nie jak do czystego hobby.

Myśl o pierwszej książce pojawiła się bo...?

Bo wyrzuciłem telewizor (śmiech). Byłem przekonany, że go w ogóle nie oglądam. A okazało się jednak, że zabierał mi sporo czasu. Potem ja z tym czasem nie miałem co zrobić. I tak zacząłem pisać.

Pod kobiecym pseudonimem.

Bo ja na początku myślałem, że to będzie taki trochę żart. Chciałem sprawdzić, czy przebiję się z tematem obyczajowym zahaczającym lekko o romans. Nie planowałem kolejnych książek. Więc przyjąłem pseudonim mojej babci - jej imię i panieńskie nazwisko.

I się udało. Czytelnicy czekali na więcej.

Tak, z wieloma z nich jestem w stałym kontakcie. Do dziś szczerze mi piszą co myślą o moich kolejnych książkach. A opinie czytelników to dla każdego pisarza klucz, największy motywator. Dlatego widzi pani, ja jestem raczej spełniającym się na bieżąco człowiekiem. I dlatego z niecierpliwością czekam co jeszcze mi w życiu kelner przyniesie. I również dlatego mam nadzieję, że życie jeszcze czymś mnie zaskoczy.

 

Mężczyźni. Nie wyglądali na potwory. Ten z prawej był niski i pulchny, o jowialnej twarzy. Środkowy był wyższy, ale znacznie starszy. Po lewej stał najmłodszy, z brzuszkiem rysującym się pod dresową bluzą. Może nie jest tak źle? Może chcieli tylko ponapawać się trochę jej strachem?
Zażartować?
Nie. W ich oczach było coś, co odbierało nadzieję.


W warszawskim parku zostaje znalezione ciało nastolatki. Młoda dziewczyna ma odcięte dłonie. Rusza policyjne śledztwo.
W tym samym czasie wyrzucony z policji Bartosz Konecki, dorabiający jako prywatny detektyw, dostaje zlecenie: ma śledzić młodą aktorkę. Odkrywa, że dziewczyna stara się zebrać informacje na temat brutalnego morderstwa sprzed lat. Morderstwa, które do złudzenia przypomina niedawną zbrodnię na nastolatce.
Czy za zbrodniami stoi ta sama osoba?
Jaki związek ze sprawą ma kobieta, którą kazano mu śledzić?

Czy samotny detektyw będzie szybszy niż policja?
I czy powstrzyma zło, które zatacza coraz szersze kręgi?