Wydawnictwo Znak - Dobrze nam się wydaje

Gdy jedni mordują, drudzy rzucają się, by ratować


Dyskusja na temat masowej zbrodni dokonanej przez ukraińskich nacjonalistów wciąż przebiega w atmosferze sporu o to, po czyjej stronie leży wina i co było przyczyną tego wybuchu okrucieństwa. Jego kulminacją był 11 lipca 1943 roku nazywany Krwawą Niedzielą, której 73. rocznica wypada w tym roku. Ale rzeź wołyńska to nie tylko liczba ofiar i polityczne spory, a przede wszystkim poruszające historie ludzi.

 

14 września, tuż przed premierą nowego filmu Wojciecha Smarzowskiego Wołyń ukaże się najnowsza książka jednego z najlepszych polskich reporterów - Witolda Szabłowskiego Sprawiedliwi zdrajcy. Sąsiedzi z Wołynia. Po trzech latach pracy i piętnastu wyjazdach na Ukrainę stworzył książkę, która rzuca nowe światło na rzeź wołyńską.


Książka Witolda Szabłowskiego jest najlepszym znanym mi reportażem na temat wydarzeń wołyńskich 1943 roku. Ogromną zaletą jest to, że autor pisze - chciałoby się powiedzieć: w końcu - o antypolskich czystkach w sposób, w jaki przyjęło się pokazywać zbrodnie w dawnej Jugosławii, Rwandzie czy Kambodży. (...) Cieszę się więc, że tak znakomita książka niedługo znajdzie się na półkach księgarskich.

dr hab. Grzegorz Motyka, ISP PAN

 

Obejrzyjcie zwiastun książki:

  

Niedziela 11 lipca zapamiętana zostanie jako Krwawa Niedziela.
O 2.30 w nocy UPA atakuje wioskę Gurów. Mała samoobrona, którą tworzył nauczyciel Jerzy Krasowski z sąsiednich Iwanicz, nie ma szans. Ginie około 200 osób.
Pół godziny później ci sami sprawcy przechodzą do Wygranki. Ginie kolejne 150 osób.
Później atakują Chrynów, Krymno, Kisielin, Poryck, Zabłoćce. Łącznie, tego dnia - 99 miejscowości. 12 lipca, kolejnych pięćdziesiąt.
Łącznie w tych dniach ginie ponad 10 tysięcy ludzi.

(...)

11 lipca 1943 roku polscy mieszkańcy Kisielina, powiat Horochów, województwo wołyńskie, idą na niedzielną sumę. W trakcie mszy pokamedulski kościół otacza uzbrojony oddział UPA. Polacy ryglują się od wewnątrz.
- Część ludzi mówiła: „oni tylko kogoś szukają, otwórzcie im, to nic nam nie zrobią" - opowiada ocalała z masakry w Kisielinie Aniela Dębska. - Ale ja nie miałam wątpliwości, że przyszli nas zabić. Podobnie mój przyszły mąż, który zarządził, że uciekamy na plebanię i spróbujemy się bronić. Okazało się, że miał rację. Wszyscy, którzy nie poszli z nami, zostali rozstrzelani.
Obrona połączonej z kościołem plebanii trwa kilkanaście godzin. Polaków jest osiemdziesięciu kilku; nie mają żadnej broni, rzucają w napastników cegłami, kawałkami rozbieranego naprędce pieca, nawet maszyną do pisania. Granaty odrzucają. Kilka osób ginie od strzałów lub odłamków granatu. Włodzimierz Sławosz Dębski, który kieruje obroną, jest ciężko raniony w nogę. - Miał rozerwaną tętnicę, krew z niego leciała jak z kranu - mówi pani Aniela, wtedy jeszcze koleżanka, później żona Dębskiego. - Założyłam opaskę i na przemian zaciskałam i luzowałam. To cud, że przeżył.
Gdy banderowcy próbują podpalić plebanię, obrońcom pomaga deszcz. Ten sam deszcz, który błogosławią kilkadziesiąt kilometrów dalej Polacy z Przebraża, idący zaatakować Trościaniec.
Upowcy dopiero pod wieczór odpuszczają i wycofują się z Kisielina do lasu za rzeką Stochód. Zanim na dobre znikną w lesie, pod kościołem są już inni Ukraińcy.
Ci przyszli ratować.

(...)

Rodzinę Dębskiej - z domu Sławińskiej - uratował sąsiad Maciuk. - Przyszedł nas ostrzec, że jego własne dzieci i wnuki zamierzają nas w nocy zabić - mówi. - Maciukowie mieszkali tuż obok i przez wiele lat korzystali z naszej studni, bo nie mieli swojej. Czym żeśmy ich urazili, że aż chcieli nas zamordować? Do dziś nie wiem. Kolejnym, który nam pomógł, był Sawa Kowtoniuk. Tych, co ocaleli z kościoła, wyprowadzał do głównej drogi. Szedł do lasu i patrzył, czy nie ma banderowców. Jak nie było, szło się dalej za nim. - Uratował tak wiele rodzin i UPA chciała go za to ukarać, więc sam uciekł z Kisielina - mówi Aniela Dębska. - Niemcy wywozili wtedy jeszcze na roboty, Sawka się zgłosił i pojechał. Potem, po wojnie, bał się wracać na Ukrainę. Chciał zostać w Polsce, ale jakoś nie umiał sobie znaleźć miejsca. Wrócił i przez lata był kisielińskim listonoszem.

(...)

Ale najwięcej Polaków z Kisielina uratowali bracia Petro i Pawko Parfeniukowie i ich siostra Luba.
Petro cały dzień jak szalony biegał po wsi, patrząc, kogo można ostrzec, kogo ukryć, komu pomóc. Strzelcy UPA jeszcze na dobre nie zniknęli za lasem, a on już był pod plebanią, już pomagał Dębskiemu zejść, już organizował dla niego pomoc i schronienie.
Ale nie udało się pomagać tak, by nikt nie zauważył. Rodzina Parfeniuków zapłaciła za pomoc Polakom bardzo wysoką cenę.

fragment książki 

Jeden z najlepszych polskich reporterów rzuca nowe światło na rzeź wołyńską

Rzeź wołyńska to nie tylko liczby ofiar i polityczne spory, ale przede wszystkim poruszające historie ludzi. Witold Szabłowski rusza na Ukrainę, by odnaleźć ostatnich żyjących świadków tamtych wydarzeń. Jako pierwszy szuka odpowiedzi na pytanie: kim byli Ukraińcy, którzy pomogli wówczas Polakom?

Wrogość między ludźmi tliła się jeszcze przed wojną. Ale gdy latem 1943 roku ukraińscy nacjonaliści zaczęli zabijać dziesiątki tysięcy Polaków, ich ukraińscy sąsiedzi musieli wybierać. Jedni pomagali mordować, a czasem nawet zabijali swoje polskie żony i dzieci. Ale inni ryzykowali życie, chowając Polaków na strychach, w schowkach i stodołach. Co spotkało panią Hermaszewską, gdy z półtorarocznym Mirkiem w ramionach uciekała przed banderowcami? Jakim cudem 10 tysięcy Polaków przetrwało w pospiesznie zbudowanej warowni, z której nie było żadnej ucieczki?

Czy żeby ratować innych, trzeba zdradzić swoich? Co pamięć o ukraińskich sprawiedliwych mówi o naszej tożsamości? Dlaczego w trudnych czasach największym bohaterstwem bywa zachowanie się po ludzku? Sprawiedliwi zdrajcy to próba odpowiedzi na te ciągle aktualne pytania.